Bałkański Kalejdoskop – Słowenia

Długo zastanawialiśmy się nad kierunkiem naszego kolejnego tripu. Zaznaczmy może od razu - Bałkany nie były naszym numerem jeden. W zasadzie, tym razem chyba w ogóle nie było numeru jeden. W końcu jednak, pewnego wieczoru, z ust Martyny pada: "no to może Bałkany?"  Hmm, w sumie... dlaczego nie? Przecież to tak rozległy, kontrastowy i fascynujący region, że można by na niego przeznaczyć znacznie więcej czasu niż mieliśmy do dyspozycji. I tak nasze myśli zaczęły coraz intensywniej krążyć po pograniczu środkowej i południowo-wschodniej Europy.


Najwyższa pora wrócić pamięcią na Bałkany i z nieskrywaną przyjemnością zaprosić Was na kilkuodcinkowy cykl spotkań z tym regionem naszymi oczyma. Przed Wami Bałkański Kalejdoskop :-)

Słowenia - Bałkany czy przedbałkanie?

Historię rozpoczynamy od, nieco krótszej niż zakładały pierwotne plany, wizyty w Słowenii. No i właśnie tytułem wstępu - czy Słowenia to jeszcze Bałkany? Może raczej przedbałkanie? Wzbudzający sporo emocji spór o tę kwestię trwa i niewątpliwie trwał będzie nadal. Nie jestem żadnym autorytetem w tej kwestii i nie mam zamiaru nikogo pouczać. Jednak z uwagi na przyjęty układ relacji pozwolę sobie w skrócie (na tyle, ile to możliwe) przybliżyć temat.

Region Bałkanów, obejmujący w przybliżeniu obszar Półwyspu Bałkańskiego ograniczony jest przez granice: od zachodu - Morze Adriatyckie i Jońskie, od wschodu - Morze Czarne i Marmara, od południowego wschodu Morze Egejskie. Najciekawiej sprawa ma się z północną granicą. Najczęściej przyjmuje się linię przebiegającą wzdłuż trzech rzek: Dunaju Sawy i Kupy. Gdyby patrzeć jedynie przez pryzmat przytoczonych granic geograficznych to zdecydowana większość Słowenii, połowa Chorwacji (z Zagrzebiem), Wojwodina oraz prawie cała Rumunia znalazłaby się poza Bałkanami.

Jednak w tym przypadku granice geograficzne to nie wszystko. O przynależności do bałkańskiego regionu decydują bowiem, co najmniej równie mocno, więzi językowe, kulturowe, społeczne oraz historyczne. Właśnie te elementy wspólnoty najbardziej fascynują wszystkich miłośników tego regionu.

Jeśli zaś cho­dzi o Sło­we­nię i jej bałkańską przynależność, to w głów­nej mie­rze opie­ra się ona na kry­te­riach geo­po­li­tycz­nych, według któ­rych do Bałkanów wli­cza­my całą Jugo­sła­wię i wcho­dzą­ce w jej skład pań­stwa: Bośnię i Her­ce­go­wi­nę, Chor­wa­cję, Czar­no­gó­rę, Mace­do­nię, Ser­bię i wła­śnie Sło­we­nię.

źró­dło: wikipedia.org

Niezłe pomieszanie z poplątaniem nieprawdaż? Co zatem? Najlepiej chyba odłożyć ten temat na półkę i zostawić w spokoju. Czy ma to aż tak duże znaczenie? Dla nas niekoniecznie ;-)

Dojazd

Bałkański kalejdoskop ma swój początek w Poznaniu z którego, już we wczesne piątkowe popołudnie 11 sierpnia, startuje Martyna. Ciepły i pogodny wieczór spędzamy na bielskim rynku Starego Miasta, przy zimnym piwku i innych specjałach. Wyjeżdżamy z Bielska-Białej z samego rana, już w trójkę, bo towarzyszy nam oczywiście Antoni. Čas je za pustolovščine!

Nasza trasa, najprostsza i najkrótsza z możliwych, wiedzie przez Czechy i Austrię. Warto pamiętać, że poruszając się w tych krajach autostradami musimy zaopatrzyć się w winiety. Do Gozd Martuljek, małej wioski położonej pośród piętrzących się szczytów Alp Julijskich docieramy popołudniem. Miejscowość ulokowana na pograniczu Słowenii, Austrii i Włoch, należy do gminy Kranjska Gora.

 

Špi­k

Po zaparkowaniu samochodu w dogodnym miejscu, przepakowujemy się i objuczeni plecakami udajemy się w poszukiwaniu szlakowskazów na Bivak pod Špikom. Według mapy przed nami około dwugodzinne podejście. Bivak pod Špikom, który jest punktem docelowym dzisiejszego dnia leży w grupie Martuljek. Jest to bezsprzecznie jedna z najpiękniejszych i najmniej dostępnych grup górskich w Alpach Julijskich. Oznakowane szlaki prowadzą jedynie na Škrlatice (najwyższy szczyt grupy), Dolkovą Spicę oraz najbardziej rozpoznawalny w grupie Špik. Jego idealnie piramidalny kształt widział chyba każdy, przejeżdżający drogą Jesenice - Kranjska Gora. Mimo, że nie jest specjalnie wysoki - wznosi się "raptem" na 2472 m. n.p.m. - to jego, opadająca na północ, ponad 900-metrowa ściana zaliczana jest do najsłynniejszych w historii słoweńskiego alpinizmu. I właśnie Špik upatrzyliśmy sobie za cel wspinaczki. Wybraliśmy jeden z klasyków słynnego przewodnika z Cortiny, Angelo Dibony, najłatwiejszą drogę biegnącą północną ścianą - Dibonova Smer IV+.

Szlak z Gozd Martuljek, z początku poprowadzony jest dość łagodnie wraz z traktem rowerowym. Z każdym pokonanym metrem zwężająca ścieżka coraz bardziej stromiej, wijąc się zakosami po stokach buczynowego lasu. Szlak nie jest zbyt widokowy, zaledwie w paru miejscach ukazując naszym oczom wspaniałe urwisko Špika.

Bivak ukryty jest w lesie, na małym spiętrzeniu nieopodal podnóża ściany. Jego główna część jest zamknięta, otwarte jest natomiast poddasze, do którego prowadzi wejście znajdujące się z tyłu budynku. W środku jest czysto i schludnie, znajdziemy materace i kilka koców. Ujęcie wody znajduje się jakieś 10-15 minut poniżej, przy szlaku. Klucze do części głównej schronu można uzyskać, kontaktując się z miejscowym klubem górskim. My już z oddali słyszymy, że tego wieczoru nie będziemy sami. W biwaku zastajemy sympatyczną, kilkuosobową grupę Słoweńców. Dotarcie do bivaku zajęło nam 1:30h więc całkiem nieźle. Szybko zrzucamy bety na poddaszu i korzystając z ostatnich chwil przed zapadnięciem zmroku wybieramy się do podnóża szczytu, by z bliska prześledzić przebieg naszej jutrzejszej drogi. Północna ściana Špi­ka, licząca sobie 900 metrów, jest monstrualna.

Po krótkim rekonesansie wracamy do naszego drewnianego domku. Mamy zamiar wcześnie się położyć i porządnie wyspać przed jutrzejszą akcją. Po chwili dołącza do nas damska część grupy Słoweńców, najwidoczniej nie wszyscy zmieścili się w głównej części. Budzik ustawiamy na 4:30.

Noc mija bez przygód. Tym razem mieliśmy naprawdę szczęście jeśli chodzi o towarzystwo w nocy. Cisza i spokój, nie zawsze tak jest. Otwieramy oczy przed budzikiem, zwlekamy się z materaców i schodzimy przed bivak. Śniadanie, jeśli tak można powiedzieć o dwóch bananach na głowę (z czego Martyna zjada tylko jednego), spożywamy w dość mrocznych warunkach.

Podejście łatwymi piargami pod początek drogi zajmuje nam koło 30 minut. Droga startuje wąwozem oddzielającym Špik od charakterystycznej formacji pokrytej częściowo kosodrzewiną, zwanej Zeleną Glavą. Ten fragment mamy zamiar pokonać z asekuracją lotną - pierwsza idzie Martyna. Trudności teoretycznie nie powinny przekraczać I-III, zdarzają się jednak parszywe miejsca. Zwłaszcza tam gdzie prawą stroną omijamy przeszkody, zamykające nam drogę w wąwozie, a asekuracja - nie oszukujmy się - jest czysto iluzoryczna. Zwłaszcza jeden, kruchy odcinek przez pionowe kosówki dość mocno zapada nam w pamięć...

Po jakiejś godzinie osiągamy wierzchołek Zelenej Glavy. W tym miejscu wbijamy się we właściwą ścianę, którą od Zelenej Glavy oddziela bardzo charakterystyczna turniczka, której nie sposób obejść. Schodząc z niej na przełączkę najpraktyczniej jest po prostu zeskoczyć ;-) Przed nami piętrzący się grzbiet turniczek o trudnościach III-/III Zamieniamy się na prowadzeniu, ale postanawiamy kontynuować wspinaczkę w podejściówkach „na lotnej”.

Po pokonaniu rzędu turniczek, docieramy do trawiastego siodełka z kilkoma żlebami, tworzącymi wyżej głęboki komin zamknięty przewieszką. Wspinaczka staje się teraz bardziej wymagająca. Latają kamienie, chwyty zostają w rękach, a stopnie urywają się pod stopami - jest "ciekawie". Omijam przewieszkę prawą stroną, po czym docieram do kolejnego komina, również zablokowanego od góry przewieszką. Tą omijam tym razem z lewej. Kawałek wyżej zatrzymują mnie straszące płyty, których nie powinno tutaj być. Pod nimi, na dogodnej półce postanawiam czekać na Martynę. Pokonuję płyty, z lekkim stresem, bez żadnej sensownej asekuracji. W sumie do tego momentu drogi napotkaliśmy może ze 2-3 stare haki, a zakładanie własnej asekuracji jest, delikatnie powiedziawszy, dość mocno ograniczone. Droga, choć staramy się przypomnieć sobie charakterystyczne punkty, już jakiś czas temu przestała być oczywista. Trafiamy do kolejnego komina, generalnie wspinamy się głównie formacjami wklęsłymi.

W końcu po jakichś czterech godzinach od startu docieramy na w miarę komfortowe półki, które bierzemy za obszerny taras noszący nazwę "The Dibona Ledge". Tutaj nasza Dibonova smer powinna poziomym trawersem odbić w prawo, aż na północno-zachodnią ścianę. Po krótkiej chwili na jakieś kabanosy i batony, wiążemy się na sztywno i zakładam buty wspinaczkowe. Do znalezionego starego haka dobijamy swój i z nich zakładamy stanowisko. Próbuję znaleźć jakieś przewinięcie w prawo, ale nie znajduję żadnej możliwość. Obniżenie się (jak teoretycznie widnieje w topo) jest niemożliwe - żleb z prawej strony, nieco poniżej nas, jest przewieszony. Przetrawersowanie gładkich płyt, bez żadnej możliwości założenia jakiejkolwiek asekuracji, też się nie udaje. Główkujemy, analizujemy, lustrujemy teren ale nic z tego.

Nic nie pasuje do niczego. Pobłądziliśmy w ścianie. Przeoczyliśmy półkę Dibony i wspinaliśmy się dalej w górę. Zdaje się, że widzimy ją kilkadziesiąt metrów pod nami. Cholera jak mogliśmy ją przeoczyć?! Być może z półki kontynuowaliśmy wspinaczkę Direktną Smer, a może po prostu jakimiś wariantami dostaliśmy się do półek, na których się zatrzymaliśmy. Jakieś dwa, może trzy wyciągi powyżej półki Dibony. Zbyt wiele tego "może". Długo nam zeszło, zanim zdaliśmy sobie sprawę, że będziemy musieli się wycofać. Szczyt nas odtrącił tym razem i musimy to po prostu przyjąć na klatę.

Wycof z tak dużej ściany jest zawsze sporym wyzwaniem. Gdy nie mamy gotowych stanowisk, nie istnieje żadna linia zjazdów, odwrót wiąże się z wieloma problemami. W trakcie wycofu wykorzystaliśmy wszystko co zastaliśmy na drodze i dało się użyć: czyli nieliczne stare haki, do których dobijaliśmy swoje, a także bloki skalne, czy kosówkę Zelenej Glavy. Zostawiliśmy w ścianie kilka haków, parę taśm i kilka metrów awaryjnego repa. O ile wspinaczka do miejsca, które nas zatrzymało zajęła nam 4 godziny, tak na wycofie zeszło nam godzin osiem. U podstawy ściany zameldowaliśmy się kilka chwil przed zapadnięciem zmroku. Podczas wycofywania się spotkaliśmy trzy osoby w ścianie. Solującego Słoweńca, który w trakcie krótkiej rozmowy potwierdził moje domysły co do lokalizacji dalszego przebiegu zagubionej drogi oraz zespół niemiecko-polski. Spotkany na Zelenej Glavie duet zmierzał do półki Dibony na biwak, z którego następnego dnia mieli zamiar kontynuować wspinaczkę północną ścianą.

Można by się teraz po fakcie zastanawiać, czy nie lepiej było odnaleźć Direktną i nią kontynuować drogę na szczyt. Pewnie gdybyśmy mieli jej schemat ze sobą tak by było, ale nie mieliśmy. Być może mogliśmy po rozmowie z solistą, po zjazdach w okolice półki Dibony, kontynuować naszą drogę dalej. Może zdążylibyśmy przed zmrokiem, może nie zdążylibyśmy. W tamtym momencie podjęliśmy taki, a nie inny wybór. Każdy wycof czy odwrót to ciężkie decyzje, wymagają często więcej mądrości i odwagi, bo uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy dość dobrzy, dość silni. Dają nam jednak szansę by wrócić i kiedyś spróbować ponownie, na tej czy innej górze.

Klasyczna Droga Dibony na północnej ścianie może nie jest zbyt trudna technicznie, ale jej długość, towarzysząca ekspozycja, trudności orientacyjne, kruszyzna czy praktycznie brak stałych punktów cały czas stanowią o jej powadze. To wymagająca, duża ściana, nie należy o tym zapominać.

Zejście do Gozd Martuljek strasznie nam się dłuży. Zmęczenie daje znać o sobie. W wiosce udaje nam się jeszcze namierzyć otwartą knajpę, w której nabywam upragnione piwo. Na pytanie barmanki: "Heineken or Laško?", odpowiadam zdecydowanie - Laško! Następnie lokalizujemy pobliski (niezbyt sympatyczny) Kamp Špik. Rozbijamy namiot, gotujemy liofa, pijemy zakupione chwilę wcześniej przepyszne Laško i zapadamy w kamienny sen, z którego budzimy się dopiero o 9.

Niemrawemu porankowi towarzyszy burza mózgów, po której decydujemy się na zaniechanie kolejnego punktu naszego Julijskiego pierwotnego planu. Powody głównie sprzętowe, wypstrykaliśmy się podczas wycofu, zwłaszcza z haków, a bez nich tutaj ani rusz. Nie da się ukryć, że nasze morale również trochę ucierpiało. Postanawiamy spędzić luźniej dzisiejszy dzień, a potem jechać dalej. Ostatnie poranne spojrzenie z kempingu na piramidę Špika.

Wąwóz Vintgar

Przygotowany na kempingu naprędce szkic dnia oparliśmy na dwóch miejscówkach. Pierwsza z nich to przepiękny wąwóz Vintgar, jedna z największych atrakcji turystycznych Słowenii. Położony jest na terenie Triglavskiego Parku Narodowego, około 4 km na północny-zachód od Jeziora Bled, poniżej wsi Spodnje Gorne. Wąwóz liczący sobie 1,6 km długości i osiągający do 160 metrów głębokości, wyrzeźbiła płynąca jego dnem, rzeka Radovna, która kilka kilometrów dalej wpada do Sawy Dolinki. Został odkryty w 1891 roku przez burmistrza Gorje Jakoba Žumera oraz kartografa i fotografa Benedikta Lergetporera. Już dwa lata później udostępniono go turystom. Do wąwozu można dostać się z dwóch stron, poniżej wsi Podhom oraz na zachód od wsi Zasip.

Już od pierwszych metrów Wąwóz Vintgar potrafi zauroczyć. Trasa spacerowa wiedzie z początku ścieżką wzdłuż biegu rzeki. Soczysta i intensywna zieleń drzew, mchów i roślin wspaniale komponuje się z krystalicznie czystą, szmaragdową wodą.

Przemierzając kolejne metry wzdłuż rzeki, obserwujemy zmiany koryta wąwozu. Przez tysiące lat swojego istnienia, bystry nurt Radovnej ukształtował liczne baseny, kaskad i wodospady, nad którymi dominują urwiska wysokich, pionowych ścian. Nasza trasa prowadzi przez drewniane galerie przytwierdzone do ścian wąwozu i wiszące nad taflą wody mostki. To najbardziej efektowna i najładniejsza część Wąwozu.

Za kolejnym zakrętem koryto ponownie powoli się rozszerza. Powoli zbliżamy się do górnego fragmentu wąwozu. W tym miejscu postanawiamy zawrócić. Jako, że godzina zrobiła się mniej więcej obiadowa, na trasie spotykamy znacznie mniej osób niż wcześniej. Mostkami, galeriami i na końcu ponownie ścieżką wracamy powoli w kierunku samochodu. Wąwóz Vintgar jest niezwykle malowniczy, na każdym odwiedzającym wywrze spore wrażenie. Koniecznie trzeba tutaj zajrzeć będąc w okolicy:-)

Škofja Loka

Drugim punktem na mapie programu tego dnia były odwiedziny, jak szumnie wieszczą wszystkie przewodniki, najpiękniejszego miasta Słowenii - Škofja Loki. Około półtorej godziny jazdy ze Spodn­je Gor­ne, unikając płatnej autostrady, jesteśmy na miejscu. Miasteczko od samego początku urzeka spokojem.

Škofja Loka (z niem. Bischoflack) oznaczająca dosłownie Biskupią Łąkę to, około 12-tysięczne, najlepiej zachowane średniowieczne miasteczko w Słowenii. Położone jest u podnóża biskupiego zamku, którego początki dziejów sięgają X wieku. Wtedy to cesarz Otto II oddał tereny Loki Abrahamowi, biskupowi Freising w Bawarii. Dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym wiodącym z Bawarii nad Adriatyk, niedługo potem - w XIII wieku - prężnie rozwijająca się osada otrzymała prawa miejskie. W owym czasie miasto zostało otoczone potężnymi murami obronnymi z pięcioma bramami miejskimi. Do dziś zachowała się większość tych obwarowań, przypominając o minionej świetności miasta. Nie można tego samego powiedzieć o całej Škofji. Przez wieki miasto było często nawiedzane przez różne plagi, pożary i trzęsienia ziemi. Szczególnie bolesne trzęsienie ziemi miało miejsce w 1511 roku, które niemal całkowicie zniszczyło miasto. Niemniej dotkliwe były regularne najazdy. Hrabiowie Celje, a potem Turcy spowodowali ostateczny upadek i marginalizacje niedawnej potęgi. Dziś Škofja Loka wiedzie życie w cieniu pobliskiej Lubljany, przyciągając turystów skuszonych urokiem malowniczego zespołu zabytkowego, starego miasta.

Nad starym rynkiem, dziś zwanym Mestni trg, góruje odrestaurowany, okazały zamek Loški grad. Mimo, że nie decydujemy się na wejście do środka warto powiedzieć parę słów na jego temat. Pierwsze wzmianki o powstaniu zamku sięgają czasów biskupów Freisingu. W tamtych wiekach powstała budowla obronna, która stała się siedzibą władz biskupich. Twierdza została prawie doszczętnie zniszczona we, wspomnianym na wstępie, katastrofalnym w skutki, trzęsieniu ziemi w 1511 roku. Później zamek odbudowano, dodając mieszkalną kondygnację. W kolejnych latach, był wielokrotnie odrestaurowywany. Dziś trójskrzydłowy budynek z dużym dziedzińcem i dwiema cylindrycznymi basztami jest połączony murem i krytą galeryjką-korytarzem z kościołem Niepokalanego Poczęcia NMP. Obecnie w zamku mieści się muzeum. Twierdza najlepiej prezentuje się z okolic placu przy późnogotyckiej rezydencji - Domu Martina.

Najważniejszym miejscem miasteczka jest oczywiście Rynek, czyli górne miasto, Plac (dziś Mestni Trg). Jest to długi, prostokątny plac w stylu barokowy, na środku którego znajduje się posąg Marii, ustawiony w 1751 r. przez mieszczan w ramach dziękczynności za uratowanie przed epidemią zarazy. Za najwspanialszy budynek przy placu uznaje się stary ratusz miejski z XVI w. z gotyckim portalem. Warto wspomnieć również o Domu Żigona - późnogotyckiej kamienicy z wysuniętymi na kamiennych konsolach piętrami, niewielkimi oknami i stromym dachem w południowej części rynku, a także kamienicy - dawnej plebanii, składającej się z dwóch starszych domów, odrestaurowanych w XVIII w, z zachowaną renesansową tablicą. Stąd już blisko do Domu Homana - znajdującej się pomiędzy Mestni trg a placem Cankarjeva trg, rezydencji miejskiej odnowionej po trzęsieniu ziemi w 1511 w stylu gotyckim z licznymi elementami renesansowymi. Zdobią ją m.in. freski przedstawiające św. Krzysztofa.


Przy Cankarjeva trg wznosi się kościół św. Jakuba. Wspaniała, późnogotycka budowla z XV w., powstała w miejsce małego kościoła romańskiego. Po trzęsieniu ziemi dobudowano do niego prezbiterium i wieżę z dzwonnicą. Niestety kościół jest otwarty jedynie w godzinach 7:00-12:00, więc nie było nam dane zajrzeć do środka.

Spacer placem Mestni trg to błoga, kojąca zmysły przyjemność. Wszechogarniający spokój sprzyja leniwej włóczędze wśród urokliwych kamieniczek i domostw, które w niemal niezmienionej formie przetrwały do naszych czasów.

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie skusili się na lody, pierwszą okazję do tego mamy właśnie na Mestnim trg'u. Gostilna Homan nie oferuje, co prawda lodów o takim smaku jaki pamiętamy choćby z Włoch, ale nie ma co wybrzydzać ;-) Spoczywamy kilkanaście minut na ławce, po czym ruszamy w dalszą drogę. To bowiem nie koniec na dziś.

Jeszcze tego samego dnia czeka nas blisko 100km drogi w kierunku miasta Celje. Nie obywa się bez dodatkowych atrakcji. Pod adresem, który posiadamy nie ma ani śladu po żadnym kempingu. Żadna z zagadniętych przeze mnie osób o niczym takim w okolicy nie słyszała. No to klops. Szperam ponownie po necie, na szczęście to Słowenia więc można sobie na to pozwolić. Po chwili znajduję poprawny adres, oddalony o 30 km od naszej aktualnej pozycji. No nic, jedziemy.

Kotečnik

Już po zapadnięciu zmroku docieramy pod gospodarstwo agroturystyczne Tratnik w wiosce Pongrac. Po campingu znowu ani śladu - no nic idę zagadać z gospodarzami ;-) Bardzo szybko okazuje się, że tym razem trafiliśmy dobrze. Małe pole namiotowe znajduje się za domem, pełniącym również funkcję restauracyjki. Do dyspozycji mamy kuchnię, prysznic i toaletę. Socjal wraz z ceną 6 euraczy od twarzy są wielce zachęcające. Rozbijamy namiot, odświeżamy się, przygotowujemy kolację i oczywiście otwieramy browara! ;-)

Poranek jest jak z obrazka - to będzie piękny i udany dzień! :-)


Kotečnik jest drugim rejonem wspinaczkowym Słowenii po Ospie. Jest jednak zdecydowanie mniej popularny, choć jest znacznie lepszym od Ospu celem na lato, ponieważ dzięki otaczającym skały drzewom w większość sektorów pozostaje w cieniu. Jest to rejon raczej dla mniej zaawansowanych wspinaczy, oferuje blisko 200 dróg wspinaczkowych w trudnościach od 5a do 8b. Przeważają formacje w pionowym i przewieszonym szarym wapieniu.

Wstajemy bez pośpiechu, raczymy się śniadaniem i powoli pakujemy graty. Część leci do samochodu, część na plecy. Przed nami około 40 minutowe podejście, dające dość mocno w kość, zwłaszcza w przypadku pobłądzenia (tak jak nam się udało). Pierwszy sektor z topo jest nasłoneczniony, kolejne już jednak zacienione. Zaczynamy od odsapnięcia po podejściu ;-)

Zabawę inicjujemy na długim, skalnym murze Kolomon. Na początek biegnąca rysą Siva poč 5c, na starcie trochę wyślizgana, ale i tak świetna. Następnie Črne luknje 5b, z którą mordowała się przed nami jakaś para niemiecka, cyferka niby niższa, ale jakoś odczucia odwrotne, przynajmniej moje. Po niej wchodzimy do kolejnej rysy, tym razem dodatkowo w zacięciu Črnka 6a. Kapitalna droga, mimo że z początku Martyna niezbyt chętnie patrzy w kierunku zacięcia, udaje mi się Ją namówić i chyba nie żałuje ;-) Na koniec zmagań na Kolomonie wbijam się w Mravlje 6b. Trudny trikowy start (zwłaszcza dla niższych), z cruxowym bulderowym miejscem na wyjściu przez przewis. Hard - zmachałem się!

Po dłuższej chwili odpoczynku przenosimy się pod skałę Luska, z charakterystycznym, olbrzymim pęknięciem w połowie. Wypatrzyłem tu sobie drogę Zajeda nad lusko 6b. Bardzo logiczna, poprowadzona w ładnej, pomarańczowej skale. Dół potężnie pompujący, po upragnionym wyjściu przez przewieszkę do zacięcia, chwila restu i technicznym zacięciem do łańcucha kończącego drogę! Ale pompa! ;-)

Na koniec wspinu łatwiejsza Varianta Sivega stebra 6a, ale góra wcale nie taka banalna. Do tego niełatwa do rozszyfrowania. Po podhaczeniu kolana puszcza :-)

I to by było na tyle z dzisiejszego wspinania. Schodzimy do agro państwa Trat­nik, odświeżamy się i ruszamy dalej. Przed nami tego dnia około 4h jazdy (unikając płatnych dróg), do zrobienia ponad 200 km. Dziś żegnamy się ze Słowenią, wieczór spędzimy już w Chorwacji. Gdzieś w połowie drogi do granicy słoweńsko-chorwackiej, nieopodal wioski Telče, zatrzymujemy się na leśnym poboczu i urządzamy przerwę obiadową wraz z krótką drzemką.

Wieczorem docieramy na Camping Korana w miejscowości Čatrnja. A tam ogromne rozczarowanie - kemp nie dość, że koszmarnie drogi, to jeszcze przepełniony, a miejsce które nam proponują jest odpychające i oczywiście nie obejmuje samochodu. No tak, witaj Chorwacjo można by rzec... Odmawiamy i rezygnujemy z noclegu na campingu. Zamiast tego wracamy się jakieś 9 km do wsi Oštarski Stanovi. Przejeżdżając przez nią wypatrzyliśmy ewentualną, awaryjną miejscówkę na nocleg. Na ochotnika idę sprawdzić, czy to aby nie zwykły kibel dla zatrzymujących się na trasie, ale nie - miejsce okazuje się idealne na nasz pierwszy chorwacki krzon!

W tym miejscu przerywamy pierwszą część naszej opowieści. Przed nami chorwacki etap bałkańskiego kalejdoskopu i wie­le wra­żeń z nim związanych. Ale to już następnym razem - Stay tuned! ;-) Ciąg dal­szy nastą­pi...

Nieco więcej zdjęć znajdziecie w galerii: Kalejdoskop Bałkański - Słowenia. Jeśli podobała się Wam ta relacja, dajcie nam o tym znać, lajkujac ją na FB, komentując lub udostępniając - dzięki temu będzie miała szansę dotrzeć do większej liczby osób. Jeżeli chcecie być na bieżąco z tym co się u nas dzieje, po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych zapraszamy na nasz profil na FacebookuInstagramie - do zobaczenia!

Informacje praktyczne

Noclegi

Topo / Przewodniki wspinaczkowe

Przewodniki turystyczne / mapy

Inne info

Comments

    1. Mrotschny

      Dziękuję :-)
      Tak po prawdzie Słowenia ma zdecydowanie więcej wspólnego z Austrią czy Włochami, ale faktem jest, że z tą „przynależnością” bałkańską jest niezły galimatias.

      Reply
  1. Aga Agar

    Piękna wyprawa. Pamiętam swój własny wyryp na Triglav. Dwie zarwane noce: pierwsza – podróż autem do Krainskej, po czym całodniowy wyryp w upale do najwyżej położonego schroniska pod Triglavem i druga noc nie przespana, bo w schronisku koczowaliśmy do północy aż dostaniemy pryczę… a o 5:00 następnego dnia pobudka. Czy było warto tak się mordować? …

    Reply
    1. Mrotschny

      My przed Triglavem spaliśmy w Domu Valentina Staniča, małe kameralne schronisko z cudownym klimatem, potem wejście w cudownej pogodzie na Triglav. W ogóle ten wypad w 2010 roku wspominam świetnie. Tydzień pobytu, codziennie jakieś wejście ferratą na szczyt. Prócz Triglava był między innymi Mangart, Prisojnik. Czy było warto się mordować? Musisz odpowiedziec sobie sama ;-)

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *