Bałkański Kalejdoskop – Chorwacja

Chorwacja to bezsprzecznie piękny kraj. To również jeden z najbardziej popularnych kierunków podróży polskich turystów. Główne uzasadnienie tego faktu to przede wszystkim bliski i łatwy dojazd, murowana piękna pogoda oraz morze i wybrzeże z atrakcyjnymi plażami. Oczywiście przytoczona lista to tylko część atrakcji, jakie ma do zaoferowania Chorwacja. Znajdziemy tam również wspaniałe widoki, zjawiskową przyrodę, piękne góry, atrakcyjne rejony wspinaczkowe i urokliwe miasteczka z zabytkową zabudową. No, to już mniej więcej wiecie co nas skłoniło do odwiedzin Republiki Hrvatskiej ;-) Zapraszamy Was na drugą część Bałkańskiego Kalejdoskopu

Pierwszą część relacji zakończyliśmy w wiosce Oštar­ski Sta­no­vi. Tutaj zaczyna się chorwacka część naszej podróży. Obecność w właśnie w tym miejscu jest zupełnie nieprzypadkowa. Zaledwie o 10 km stąd oddalony jest Park Narodowy Jezior Plitwickich (Nacionalni Park Plitvička jezera), pierwszy przystanek z naszej obszernej listy "Must See Places in Croatia" ;-)

Jeziora Plitwickie

Narodowy Park Jezior Plitwickich znajduje się w regionie Lika, w pobliżu arterii komunikacyjnej, łączącej Zagrzeb z Dalmacją. Jest najbardziej znanym i uznawanym za najpiękniejszy, i największym z ośmiu narodowych parków Chorwacji (zajmuje obszar 294,82 km²). Plitwice to również największa atrakcja przyrodnicza kraju, przyciągająca rzesze turystów cudownym krajobrazem turkusowych i szmaragdowych jezior oraz zachwycającymi wodospadami w oprawie skalnych ścian oraz gęstego lasu i bujnej roślinności. Jako park narodowy funkcjonuje od 1949 roku, natomiast od roku 1979 znajduje się na liście światowego przyrodniczego dziedzictwa UNESCO.

Z Jeziorami Plitwickimi ściśle związana jest również niestety najnowsza historia Chorwacji. Właśnie w Plitvicach padły pierwsze strzały podczas konfliktu serbsko-chorwackiego. W Wielkanoc 31 marca 1991 serbscy rebelianci zaatakowali siedzibę dyrekcji parku narodowego. Zastrzelony na terenie parku policjant Josip Jović stał się pierwszą ofiarą wojny domowej. Przez cały czas trwania konfliktu park był okupowany przez Serbów, dopiero po czterech latach chorwacka armia wyparła ich i można było rozpocząć proces planowania odbudowy turystycznych obiektów. Dziś znów możemy podziwiać przyrodę w pełnej krasie.

Na wizytę dobrze zarezerwować sobie minimum pół dnia. Warto również odpowiednio zaplanować zwiedzanie, bowiem w okresie letnim Jeziora Plitwickie odwiedza nawet do kilku tysięcy turystów dziennie. Najlepiej więc zacząć wcześnie rano. W sezonie zwiedzanie udostępniono w godzinach od 7:00 do 20:00. Miejsce to nie należy do najtańszych, za wejście kasują nas 180 HKR/os (link do aktualnego cennika, jak również godzin otwarcia podany jest w informacjach praktycznych na dole artykułu). Dodatkowo uiszczamy opłatę również za parking, znajdujący się przy wejściu nr 1 (7HKR/1h).

Na teren parku możemy dostać się jednym z dwóch udostępnionych wejść, wspomnianym Ulaz 1 od północy oraz Ulaz 2 od południa. Decydujemy się na wejście "jedynką". Dodatkowo mamy do wyboru jedną z czterech tras zwiedzania oznakowanych literami A, B, C i K. Od bardzo krótkiej (2-3 h) do najdłuższej (6-8 h). Najbardziej optymalne wydaje nam się wariant pomiędzy C i K. Zobaczymy co z tego wyjdzie ;-) Wbrew informacjom z internetów przy zakupie biletów, nie dostajemy żadnej dodatkowej mapy parku, jedynie małą mapkę wydrukowaną na odwrocie biletu. To wraz ze zdjęciem, które zrobiliśmy mapom tras przy wejściu musi nam wystarczyć.

Kompleks Jezior Plitwickich dzieli się na dwie grupy tarasowo usytuowanych Górnych (Gornja jezera) oraz Dolnych (Donja jezera) Jezior. W skład Górnych Jezior wchodzi 12 jezior: Prošćansko jezero, Ciginovac, Okrugljak, Batinovac, Veliko jezero, Malo jezero, Vir, Galovac, Milino jezero, Gradinsko jezero, Burgeti oraz Kozjak o powierzchni ok. 80 ha i głębokości dochodzącej do 50 m, będący największym z jezior. Z kolei Dolne Jeziora to: Milanovac, Gavanovac, Kaluđerovac i Novakovića Brod.

Wybór wejścia 1 umożliwia nam rozpoczęcie spaceru od Dolnych Jezior. Kilka chwil po przekroczeniu bram rezerwatu, idąc wysoko położoną ścieżką docieramy do punktu widokowego, z którego otwiera się przed nami piękna panorama Dolnych Jezior. To leżące najniżej, Bród Novakovića, znajduje się na wysokości 503 metrów n.p.m.

Po zejściu w dolinę stromą i krętą ścieżką, zaraz na początku skręcamy w prawo za drogowskazami pod jedną z wizytówek parku. W tym miejscu Potok Plitvica spada w głąb doliny wysokim na 78-metrów Wielkim Wodospadem (Veliki Slap) - najwyższym w Chorwacji.

Wracamy ponownie na nasz szlak i posuwając się stopniowo pod górę, leśnym duktem i drewnianymi kładkami, wzdłuż lazurowych i turkusowych jezior mijamy kolejne wodospady, jaskinie skalne i soczystą, bujną roślinność. Do jednej z jaskiń - Šupljara wchodzimy po schodkach na górę. Jej wyjście znajduje się w miejscu, gdzie będziemy kończyć wędrówkę za kilka godzin, więc wracamy z powrotem na nasz szlak. Trasa jest niezwykle malownicza, tłumy z początku zdążyły się gdzieś rozproszyć. Często przystajemy przy bardziej efektownych kaskadach, które powstały poprzez tworzenie się trawertynowych progów, przez które wodospady przelewają się do jeziora leżącego poniżej. Tak dochodzimy do największego dolnego jeziora Kozjak.

Nad brzegiem Kozjaka znajduje się polana ze sklepikami z pamiątkami i restauracyjkami. Z tutejszej przystani P3 kursują małe statki napędzane energią elektryczną, które przewożą turystów na drugi brzeg. Większość zwiedzających, wybiera właśnie ten wariant i ładuje się tutaj na statek. My zgodnie z planem mamy zamiar obejść sobie Kozjaka dookoła malowniczą ścieżką, biegnącą gęstym, zielonym lasem, zachwycającym równie mocno co wodospady. Dominującymi gatunkami drzew plitwickich lasów są buki, jodły oraz klony. Towarzyszą im liczne odmiany roślin śródziemnomorskich i borealnych. Ten odcinek parku jest zdecydowanie najmniej uczęszczany, wędrujemy praktycznie sami ciesząc się ciszą i spokojem. To dość niezwykłe w tym miejscu.

Po drugiej stronie jeziora mijamy drugą z przystani P2. Na ścieżkach robi się znacznie ciaśniej, tu bowiem ze stateczków wyładowują się kolejni turyści zmierzający w kierunku górnych jezior. Z przystani szlak prowadzi nas nad kolejne jezioro Gradinsko, za którym mamy kilka malowniczych wodospadów z pięknym Veliki Prštavac na czele. Kilka niezależnych strug wody jeziora Galovac, opada do Gradinsko niczym wodna zasłonka. To drugi najwyższy wodospad w Plitvickim Parku i najwyższy wśród Górnych Jezior. Spadający z wysokości 28 metrów jest jednym z ładniejszych na całym szlaku.

Na tym odcinku trasy Górnych Jezior jest chyba najwięcej ciekawych i najbardziej kolorowych wodospadów. Niestety wiąże się to także z największym zagęszczeniem zorganizowanych grup turystów. Robimy kilka zdjęć i czmychamy dalej, kontynuując spacer wzdłuż Jeziora Galovac, przez wodospady Labudowac w kierunku Jeziora Prošćansko. W krystalicznie czystej wodzie możemy dostrzec niezliczone ilości ryb, zatopione połamane konary drzew, a wokół krzewy, trawy i trzcina. Piękna kraina.

Docieramy w okolice Jeziora Prošćansko, po czym zawracamy. Mamy małe problemy z orientacją, szlakowskazy w niektórych miejscach są bardzo nielogiczne porozstawiane. Tłumy wzdłuż wąskich kładek i ścieżek również nie ułatwiają. W końcu jednak odnajdujemy się ;-) Wracając brzegiem Jezior Galovac i Gradinsko docieramy do przystani P2, skąd krótką przeprawą promem przez Kozjaka dostajemy się na drugą stronę. Pozostaje nam powrót drugim brzegiem największego z jezior. Nasze zwiedzanie parku powoli zmierza ku końcowi. Zanim to jednak nastąpi czeka nas jeszcze po drodze kapitalny, folderowy widok z góry na jeziora i kładki.

Czy warto przyjechać nad Jeziora Plitwickie? Zdecydowanie tak. Warto jednak dobrze przemyśleć kiedy. Park jest piękny przez cały rok, jednak najlepiej chyba przyjechać tu wiosną, kiedy mamy największą obfitość opadów lub jesienią, gdy z kolei zachwycają zmieniające się barwy drzew. Zimą jeziora przedstawiają się niewiarygodnie efektownie, jednak udostępniona jest jedynie ich niewielka część. Najmniej sprzyjający jest chyba okres letni. Wodospady są wtedy siłą rzeczy mniejsze, a turystów naprawdę sporo. Staraliśmy się jednak pokazać Wam, że i wtedy można podziwiać piękno Parku Narodowego Jezior Plitwickich.

Po południu ruszamy w dalszą drogę. Omijając autostrady, drogami D1 i D27 kierujemy się w głąb Dalmacji. Większość z około 180 kilometrowej trasy to chorwacki interior. Czas naszego pobytu w Chorwacji, zbiegł się z końcem, największej tego roku, fali upałów dochodzącej do 40-45 stopni C°. Upały pozostawiły po sobie ogromne zniszczenia. Znaczną cześć interioru strawiły bądź właśnie trawią ogromne pożary. Spory fragment drogi, gdy Martyna prowadzi - przyznaję się bez bicia - smacznie przesypiam. Już przed samym Szybenikiem, jakieś 11 km ponownie obserwujemy pożar buszu :-( Na przedmieściach miasta, zjeżdżamy do CH Dalmare, gdzie w oddziale PB Banka wymieniamy euro na chorwacką kunę. Stąd już tylko niespełna 20 km dzieli nas od miejscowości Grebaštica i Mini-campingu Ante & Toni, na którym planujemy się zatrzymać. Odnalezienie go nie jest jednak wcale takie proste, nawet z pomocą mini-informacji turystycznej. Efektem czego lądujemy na Auto Campie Tony. Było blisko prawda? ;-) Zajmujemy jedno z dwóch wolnych miejsc obok żaglówki z oryginalnym widokiem na betoniarkę :-D za jedyne 130 HKR/2os.

Na gospodarzy oraz socjal nie mamy jednak podstaw narzekać. Postanawiamy wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję i spędzamy wieczór na ławeczce na promenadzie nad Adriatykiem. Nie jest to co prawda tak znamienita miejscówka, do jakich przywykliśmy we Włoszech, ale i tak jest przyjemnie. Nawet mimo ohydnego wina, niezbyt smacznych chipsów, niedobrych lodów i głośnej fontanny w pobliżu :-P

Szybenik

Kolejny dzień zapowiada się co najmniej równie ciekawie. Przygodę z północną Dalmacją zaczynamy od najstarszego miasteczka Dalmacji - Szybenika. W przeciwieństwie do innych dalmackich miast zostało ono założone przez Słowian ok. VII w. Pierwsze wzmianki o nim pojawiają się w 1066 r. choć prawa miejskie osada otrzymała dopiero w 1298 roku. Miasto, podobnie jak cała Dalmacja, opierało się Wenecji do 1412 r. Los Wenecjan w Szybeniku nie był jednak łatwy ze względu na częste najazdy tureckie. Z tego też powodu przez cały okres panowania wzmacniano obronność miasta budując cztery fortece: św. Mikołaja, św. Anny, św. Jana i Šubićevac.

Zwiedzanie miasta rozpoczynamy przy parku Perivoj Luje Maruna, mieszczącego się niedaleko kościoła Gospa van Grada. W parku znajduje się fontanna z daleka wyglądająca dość niepozornie. Gdy podchodzimy bliżej robi jednak wielkie wrażanie. A właściwie robią je żółwie zamieszkujące fontannę.

Zostawiamy park i kościół za sobą i nieśpiesznie ruszamy dalej w kierunku głównych zabytków Szybenika. Warto zapuścić się w stare, kamienne, wąskie i klimatyczne uliczki. Idealne miejsca i czas na spacer, umożliwiający poznanie architektury i zaułków starówki. Subtelne i ciepłe światło tworzy niezwykłą grę świateł na ścianach budynków. Prawdziwa gratka dla amatorów fotografii.

Tak docieramy na nieduży plac Trg Republike Hrvatske do słynnej Katedry św. Jakuba (katedrala sv. Jakova), będącej wizytówką Szybenika i jednym z najwspanialszych obiektów sakralnych w Chorwacji. Klejnot dalmatyńskiej architektury, wpisany na listę UNESCO, stanowi wystarczający powód by przyjechać do Szybenika. Budowę świątyni rozpoczęto w 1431 roku. Początkowo nad jej kształtem pracowali weneccy architekci, lecz już dziesięć lat później nadzór nad budowlą przejął słynny Juraj Dalmatinac i to on nadał jej formę balansującą pomiędzy gotykiem a renesansem. Konstrukcja z ciosanych, kamiennych i marmurowych bloków, pozyskanych z kamieniołomów na wyspach Brač, Korčula, Rab i Krk uchodzi za największy na świecie kamienny kościół, bez elementów z cegły, drewna oraz bez użycia spoiwa. Dalmatinac nie był ostatnim architektem katedry, już po jego śmierci prace kontynuował jego uczeń Nikola Firentinac, który wybudował kopułę oraz sklepienie katedry. Ostatecznie katedrę ukończono w 1536 roku. Ciekawostką jest fakt, że gdy po ostatniej wojnie współcześni architekci naprawiali zniszczenia, nie potrafili zastosować średniowiecznej techniki Dalmatinaca i ubytki musieli uzupełnić cementem. Katedra bardzo efektownie prezentuje się ze schodków obok Ratusza Miejskiego (Gradska Loggia), znajdujących się naprzeciwko świątyni.

Bardzo ciekawy jest również Lwi Portal z północnej strony katedry. Wspólne dzieło Dalmatinaca i Bonina di Milano. Dwa rzeźbione lwy podtrzymujące kolumny z postaciami Adama i Ewy najwyraźniej zawstydzonych swoją nagością. Kolejnym istotnym i charakterystycznym detalem jest fryz, złożony z 71 rzeźbionych głów, na tylnym murze zewnętrznym. Wyrazy twarzy przedstawiające różne emocje: dumę, strach, ciekawość graniczą z karykaturą, lecz stanowią wierne podobizny XV-wiecznych mieszczan. Z uwagi na ogromne koszty katedry, w mieście organizowano nieustannie zbiórki datków. Mówi się, że najbardziej zdeformowane głowy to portrety najbardziej skąpych mieszkańców ;-)

Kręte schody powyżej ratusza prowadzą do górującej na wzgórzu nad miastem twierdzy św. Michała. Co ciekawe przez mieszkańców, często zwana jest również twierdzą św. Anny z uwagi na znajdujące się tam na cmentarzu u podnóża twierdzy, ruiny Fortecy św. Anny (Tvrdjava sv. Ana) Tam właśnie znaleziono najstarsze dowody na istnienie cywilizacji w rejonie Šibenika. Obecnie w fortyfikacji mieści się teatr letni. Wejście jest płatne 35 HKR/os. No chyba, że ktoś lubi uprawiać nie do końca legalną wspinaczkę przez cmentarz to można to nieco obejść ;-) Widok z murów jest kapitalny, jak na dłoni mamy cały Szybenik, rzekę Krka i adriatyckie wyspy.

Powoli dobiega kres naszej wizyty w Szybeniku. Miasto pozbawione plaż i starożytnych zabytków urzeka spokojem. Zdecydowanie warto tu przyjechać. Przed dalszą drogą chwilkę jeszcze przysiadamy i odpoczywamy z lodami GROM-ka, no bo co to byłby za urlop bez lodów! ;-)

Primošten

Jadąc dalej na południe, po niespełna 30 km docieramy do naszego kolejnego punktu na mapie północnej Dalmacji. Śliczne miasteczko Primošten, powstałe w XVI w. na małej wyspie Bosiljevo, ufortyfikowane przed turecką napaścią i połączone z lądem zwodzonym mostem, który później zastąpiono groblą. Mury obronne ostatecznie, zlikwidowano pod koniec XIX w. otwierając się w ten sposób na świat. Dziś z fortyfikacji zachowała się jedynie brama główna oraz, rzadkie pozostałości po murach. Nazwa miejscowości została nadana w 1540 r. i pochodzi od słowa premostiti, oznaczającego przerzucać most. Odwiedzając Primošten zachęcamy do tego, by po prostu pobłądzić bez konkretnego planu krętymi i wąskimi uliczkami gęsto zabudowanego starego miasta - czysta przyjemność.

Strome uliczki miasteczka pną się w stronę najwyższego punktu półwyspu, gdzie przy cmentarzu wznosi się, dominujący nad zabudową miejską, kościół św. Jerzego (crkva sv. Jure), zwieńczony widoczną z daleka dzwonnicą. Kościół, zbudowany w 1485 roku i odnowiony w 1760 roku stoi na szczycie półwyspu prawie od początku istnienia miasta. To z tego miejsca rozciąga się najpiękniejszy widok na okolicę.

Łza Adriatyku - bo tak przez Chorwatów często nazywany jest Primošten (patrząc na niego z oddali mamy wrażenie jakby patrzyło się na położoną na Adriatyku łzę) - najlepiej prezentuje się jednak z oddali (przy magistrali od południowej strony znajduje się doskonały punkt widokowy). Miasteczko ma klasyczną zabudowę zlepionych ze sobą budynków przykrytych czerwoną dachówką, które w kontraście z błękitną wodą robią ogromne wrażenie. Primošten bardzo skutecznie kusi przejeżdżających magistralą przepięknym widokiem. Nie przegapcie tego miejsca będąc w północnej Dalmacji.

Najczęściej odwiedzaną przez turystów i wybieraną na urlop jest środkowa Dalmacja. Jej wybrzeże jest pełne zabytków, ciekawych wysp, malowniczych zatok i urokliwych miast. Kolejne nasze dalmackie "must see" to absolutnie jedno z najpiękniejszych miast Chorwacji. Z Pri­mo­štenu mamy przed sobą niewiele ponad 30 km drogi krajowej nr 8. Jadąc Jadranką, jak potocznie określa się magistralę adriatycką, początkowo mylimy nasz cel z innym miasteczkiem riwiery - Seget Vranjica. Dopiero gdy mijamy ten kurort zdajemy sobie sprawę z pomyłki. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - widok na półwysep z nad kamienistej plaży, przy której się zatrzymujemy jest jak z obrazka.

Trogir

Po kilku minutach od złapania się na pomyłce wjeżdżamy do Trogiru - miasta, którego w żadnym wypadku nie można pominąć na swojej trasie po wybrzeżu. Do chwili nim przekroczymy most na kanale oddzielającym go od lądu, wygląda zupełnie niepozornie. Mamy szczęście z miejscem parkingowym, udaje nam się je znaleźć na bezpłatnym, krytym parkingu CH Marisa, jakieś pięć minut z buta od mostu prowadzącego na starówkę. Możemy ruszać w miasto.

Trogir - od północy wsparty wysokimi wzgórzami, z każdej strony otoczony wodą i otulony średniowiecznymi murami obronnymi, jest naznaczony burzliwą historią. Został założony w III w p.n.e. przez Greków z wyspy Vis. Przez kolejne wielki przechodził przez ręce rządów rzymskich, bizantyjskich, węgierskich, weneckich czy austriackich. Wpływ tych kultur wraz z słowiańskim duchem Chorwatów ukształtowały architekturę i niepowtarzalny klimat tego portowego miasta.

Miasteczko znajduje się na małej wyspie, połączonej z jednej strony mostem zwodzonym ze stałym lądem, a z drugiej mostem zwodzonym z wyspą Ćiovo. Stare Miasto do dziś pozostało wierną kopią swojego greckiego pierwowzoru – Traugurionu. Od czasów starożytnych zachowała się siatka ulic, od średniowiecza – wiele nienaruszonych, pięknych kamienic. Między innymi z tych powodów starówka została objęta ochroną przez Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

Do zabytkowej części miasta wkraczamy Bramą Lądową (Kopnena Vrata), wybudowaną w stylu późnorenesansowym, jedną z dwóch zabytkowych bram, pozostałościach po XIII-w. murach miasta. Budowla z uwagi na położenie zwana jest również Bramą Północną. Na gzymsie bramy umieszczony jest lew – symbol św. Marka, z kolei jej szczyt zdobi figura błogosławionego Jana z Trogiru, patrona miasta. Trogir wodzi na pokuszenie labiryntem wąskich, krętych uliczek, którymi schodzimy z głównego traktu spacerowego i rozkoszujemy się urokliwymi zaułkami. Idealne miejsce aby schować przewodnik i po prostu trochę się powłóczyć. Błądzimy po starówce kilkadziesiąt minut chłonąc zmysłami niesamowity klimat Trogiru. Uprzyjemniamy sobie spacer przepyszną pizzą na kawałki ;-) Szczerze polecamy właśnie ten sposób zwiedzania starówki.

Spacerując klimatycznymi alejkami przechodzimy przez drugą z bram - renesansową XVI-wieczną Bramę Morską, zamykającą od południa główny trakt na Starym mieście. W ten sposób docieramy na wysadzaną palmami nadmorską promenadę, zwaną Rivą. Jestem tak zauroczony tym miastem, że mylę most zwodzony łączący Trogir z wyspą Čiovo z tym, którym po północnej stronie, którym przyszliśmy :-P Mieszczą się tutaj klimatyczne kawiarnie i restauracje, a przy brzegu roi się od luksusowych jachtów i łódek turystycznych.

Spacerując deptakiem, mijamy znajdujący się nieopodal kościół św. Dominika, gotycką jednonawową świątynię, wzniesioną jako część XIV-wiecznego klasztoru, który spłonął w czasie II wojny światowej.

Promenada kończy się w południowo-zachodnim narożniku starówki przy twierdzy Kamerlengo. Budowla stanowi najlepiej zachowany fragment dawnych murów obronnych. Czworoboczna warownia pochodzi z XV w. jako element systemu fortyfikacji. Wyróżnia się pokaźną, ośmioboczną wieżą od strony morza. Obecnie w twierdzy mieści się muzeum obrazujące życie mieszkańców miasteczka w XV-XVIII wieku. Wewnątrz posiada duży dziedziniec, gdzie odbywają się imprezy. Rzucamy okiem na twierdzę i ruszamy dalej.

Wisienkę na torcie trogirskim zostawiliśmy na sam koniec. Po przejściu kilkudziesięciu metrów dochodzimy na nieduży plac Jana Pawła II (Trg Ivana Pavla II), będący centralnym punktem miasta. Tu znajdują się wszystkie najwspanialsze budowle zabytki starówki, w tym najważniejszy - Katedra św. Wawrzyńca (Katedrala Sv Lovre). Ukończona pod koniec XV w. świątynia, powstała na ruinach kościoła zniszczonego przez Saracenów w 1123 r. Wznoszono ją przez kilkaset lat, w związku z czym dzieło jest architektoniczną miksturą kilku epok.

Z przodu katedry wyrasta wysoka na 47 metrów wieżo-dzwonnica, której budowa trwała prawie 200 lat. Warto przyjrzeć się jej architekturze: pierwsze piętro reprezentuje styl wczesnogotycki, drugie - gotyk wenecki, a wyższe zdradzają wpływy baroku i renesansu. Wieżę ukoronowano czerwonym szpikulcem, kojarzącym się z kościołami w Wenecji. Świątynia jest uważana za jedną z najładniejszych w całej Chorwacji. Warto wejść do środka oraz na samą górę, skąd rozpościera się ładny widok na Trogir. Zwiedzanie jest płatne i kosztuje 25 HRK. My jesteśmy już trochę zmęczeni i odpuszczamy sobie wchodzenie, zamiast tego wolimy po prostu posiedzieć dłuższą chwilę na placu. To też ma swój urok

Przy Trg Ivana Pavla II stoi kilka innych ciekawych budynków, jak chociażby znajdujący się naprzeciwko katedry gotycko-renesansowy Pałac Ćipiko, dawna siedziba najzamożniejszej trogirskiej rodziny - kupieckiego rodu Ćipiko. W południowej części placu stoi miejska loggia (Gradska loggia) z wieżą zegarową. Za budynkiem Loggii miesci się najstarsza świątynia w mieście - kościół św. Barbary z XI wieku, powstały jeszcze przed najazdem Saracenów.

Warto również zwrócić uwagę na nieczynny kościół św. Sebastiana (Crkva sv Sebasijana). Wystawione są tam dwa kamienne sarkofagi z III-II w p.n.e., będące dowodem na to, że Trogir założyli koloniści z wyspy Vis. W kościele znajduje się także galeria Trogirzan, którzy zginęli w trakcie ostatniej wojny serbsko-chorwackiej. Jak możemy przeczytać, niestety większość z nich to bardzo młodzi ludzie...

Na tym kończymy naszą wizytę w Trogirze. Opuszczamy starówkę tak jak przybyliśmy, przez Bramę Lądową i wracamy do cudownie chłodnego samochodu, na krytym parkingu. Gorąc dzisiejszego dnia solidnie dał nam się we znaki. Niemniej jednak warto było! Trogir nie bez powodu nazywany jest Małą Wenecją. Położony na wyspie otoczonej kanałami, połączony z brzegiem zwodzonymi mostami, z ciasną, klimatyczną starówką wypełnioną kościołami, katedrami, kamiennymi domami, wąskimi uliczkami, podwórkami i zaułkami, jest jednym z najładniejszych miasteczek Chorwacji. Naprawdę warto przyjechać i zobaczyć. Polecamy :-)

Ruszamy dalej. Kolejnego dnia mamy w planie wizytę w Splicie, zatem kierujemy się na jedyny znajdujący się w pobliżu, oddalony od Splitu ~ 8.5 km Camping Stobreč Split. Po przybyciu okazuje się jednak, że jeśli chodzi o miejsce na tym "campie molochu" to nie mamy na co liczyć. Lekko zdesperowani jedziemy dalej, mamy jeszcze w zanadrzu jedną miejscówkę - Auto Kamp Lisičina w Omišu. To już daje nam już blisko 55 km z Trogiru. No nic, oby tylko znalazło się dla nas miejsce. Zajeżdżamy - camp już na pierwszy rzut oka robi na nas dobre wrażenie. Jest mały, spokojny, świetnie zlokalizowany pomiędzy malowniczymi szczytami i niezbyt drogi jak na chorwackie standardy. Po chwili podchodzi do nas pierwszy - starszy z gospodarzy i zagaja po "chorwacko-polsku" ;-) Po liczbie polskich rejestracji stwierdzamy, że miejscówka jest dość popularna wśród polskich turystów, ciekawe dlaczego..? Z miejscami jest dosyć kiepsko, ale nie beznadziejnie, być może da się nas upchnąć. Planujemy zostać na kilka nocy, więc jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji. Następnie przychodzi drugi - młodszy i jeszcze bardziej uprzejmy z gospodarzy. Miejsce znajdziemy, nie obejdzie się jednak bez koczownictwa, nim jakaś ekipa nie wróci z miasta by nam zrobić miejsce.

Ostatecznie lądujemy na noc na środku jakiegoś klepiska. Kolejnego dnia mamy dostać komfortową miejscówkę, więc nie ma tak źle. Rozbijamy się naprędce i postanawiamy skorzystać z okazji udając się jeszcze na miasto. Tym razem lądujemy na piwku w niespecjalnie atrakcyjnej okolicy, lody również były wyjątkowo niedobre, więc nie ma się nad czym rozwodzić.

Rano koczowania cd, zgodnie z ustaleniami czekamy na zwolnienie miejsca dla nas. Dostajemy do dyspozycji 19-tkę i migiem przenosimy tam namiot z gadżetami. No, w końcu możemy jechać do Splitu.

Split

Na wycieczkę do Splitu mamy przeznaczony cały dzisiejszy dzień. Tym razem decydujemy się podjechać autobusem, bowiem w mieście jest spory kłopot z miejscami parkingowymi, a Split jest doskonale skomunikowany z Omišem. Kursują tu linie kilku przewoźników, my wsiadamy w autobus regularnej linii Dalmatinac (16HRK/os). Split to drugie co do wielkości miasto chorwackie i zarazem centrum kulturalne oraz stolica Dalmacji. Wjeżdżając do miasta można się poczuć nieco przytłoczonym przez rozległe blokowiska i zakłady przemysłowe, ale to co interesuje nas najbardziej znajduje się w obrębie starówki.

O historii tego miasta można by długo pisać, ale tym razem będzie krótko. Jego początki sięgają VI w. p.n.e., kiedy to w okolicach Salony (dziś: Solin, na przedmieściach Splitu) powstaje osada starożytnych Greków - Aspalathos. Gdy Rzymianie podbili jej tereny zmienili nazwę miejscowości na Spalatum. Prawdziwa historia miasta, zaczyna się jednak później, gdy cesarz rzymski Dioklecjan rozpoczyna budowę specjalnie zaprojektowanego pałacu w 295 roku. Sto lat później Split zostaje podbity przez Bizancjum, a w VI w. staje się siedzibą arcybiskupstwa. Kiedy w I połowie VII w. Słowianie i Awarowie wyburzają Salonę, jej mieszkańcy znajdują schronienie w opustoszałym cesarskim pałacu, wykorzystując jego warowną konstrukcję do obrony. Z czasem powstaje tu nowe miasto, w którym zabudowania pałacowe przebudowano na domy, a korytarze w ulice.

Zwróćmy uwagę na imponujące wymiary budynku – 215 x 181 metrów, co daje łączną powierzchnię ok. 39 tys. m². Dostępu do niej broniły mury z 16 basztami o wysokości 26m i 2m grubości. Dioklecjan nie liczył się z kosztami, jego marzeniem było, by siedziba prezentowała się jak najbardziej okazale. Otoczono ją potężnymi murami obronnymi z aż 16 wspaniałymi basztami, a do ozdobienia jej wnętrz użyto niezwykle kosztownych marmurów sprowadzanych z Włoch i Grecji, a także starych kolumn i sfinksów z Egiptu. By jeszcze dosadniej ukazać Wam tę potęgę, pomyślmy polską miarą: co robiliśmy wówczas my? Hmm... trudno powiedzieć, Mieszko - historyczny, pierwszy władca Polski, pojawi się na kartach historii jakieś siedem wieków później... Oczywiście budowla znajduje się na liście Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

źródło: wikipedia.org

Zwiedzanie starej części miasta rozpoczynamy od wysadzanego palmami bulwaru Riva, z którego kierujemy się w stronę ruin Pałacu Dioklecjana. Po wejściu Brązową Bramą wiodącą przez podziemne przejście, zaglądamy do dawnych komnat, gdzie obecnie mieszczą się sklepy z pamiątkami.

Różnego rodzaju sklepiki, wypełnione kuszącymi smakołykami, odkrywamy również w trakcie dalszej wędrówki wąskimi uliczkami Trogiru. Jest ich tutaj, ukrytych w zakamarkach, całe mnóstwo.

Zanurzamy się głąb miasta. Po przeciwnej stronie, północnego wejścia do pałacu strzeże z kolei Złota Brama, prowadząca w przeszłości w kierunku Salony. Do dziś zachowały się ślady jej świetności - fragmenty zdobień w postaci łuków, kolumn i figur. Będąc przy Bramie Złotej nie da się przejść obojętnie obok potężnej rzeźby Grgura Ninskiego, biskupa Ninu w X w. Pomnik autorstwa Ivana Meštrovicia, słynnego chorwackiego rzeźbiarza, jest jednym ze znaków rozpoznawczych miasta. Legenda głosi, że dotknięcie palca stopy posągu przynosi szczęście oraz gwarantuje, że powróci się do Splitu, stąd palec jest nieco wytarty ;-)

Przemierzając uliczki pałacu Dioklecjana warto zatrzymać się przy Narodni Trg, zlokalizowanym we wnętrzu murów dawnej rezydencji cesarza. Niemniej interesujące, co pozostałości po starożytnych budowlach są obiekty pochodzące z czasów średniowiecza. Tętniący życiem placu o nieregularnych kształtach to centrum średniowiecznego Splitu. Wszystkie najbardziej reprezentacyjne obiekty z tego okresu mieszczą się właśnie na Placu Narodowym. Wyróżniającymi się obiektami są: gotycki Ratusz z 1443 r. obecnie Muzeum Etnograficzne wraz z pałacami zamożnych weneckich kupców, rodziny Karepić oraz Cambij. Warto również zwrócić uwagę na XV-wieczną wieżę zegarową z zabytkowym zegarem słonecznym. Wokół placu znajduje się mnóstwo restauracji i barów, w których można spróbować lokalnych specjałów.


Spacerując wąskimi i kamiennymi uliczkami z łatwością można przenieść się w czasie 2000 lat wstecz i wyobrazić sobie potęgę budowli cesarskiej. Do pałacu Dioklecjana jeszcze wrócimy, tymczasem decydujemy się na małą przerwę i zaopatrujemy się w przepyszne lody u Luka. Martyna wybiera orzeszkowo-ziemne z sezamem, ja natomiast rzucam się na ciasteczkowo-waflowe z czekoladą. Pyyycha! ;-) Upalne popołudnie postanawiamy spędzić z dala od miejskiego gwaru, wybierając się na spacer na wzgórze Marjan. To ulubiony teren rekreacyjny mieszkańców Splitu, uznawany za płuca miasta. Znajduje się tuż przy porcie, na końcu promenady na niewielkim półwyspie. Spacer spokojną i leniwą alejką wiodącą schodkami, w kierunku rezerwatu to czysta przyjemność. Tutaj czas jakby się zatrzymał w miejscu.

Wejście na teren parku jest bezpłatne. Wzgórze jest porośnięte gęstym, sosnowym lasem. Na szczyt prowadzi wiele ścieżek spacerowych ze schodkami i kamiennymi chodnikami, poukrywanymi pomiędzy drzewami i skałami. Po drodze mamy rozsianych sporo ławeczek, na których można odpocząć w cieniu drzew. Po drodze trafiamy na ogród botaniczny, nieczynne zoo czy małe kapliczki. W parku wznosi się aż sześć świątyń - m.in. Crkva sv. Nikole – jednonawowy, XIII wieczny kamienny kościół z niewielką dzwonnicą, niewidoczną na poniższym zdjęciu. Na wzgórzu znajduje się również dziewięć pozostałości po starych, kamiennych domach. Ich ruiny, podobnie jak i kościoły są rozrzucone po całym obszarze parku.

Po około godzinnym spacerku docieramy na taras widokowy Góry Marjan, znajdujący się na szczycie półwyspu. Na placu, od strony miasta, powiewa chorwacka flaga. Z punktu widokowego rozciąga się krajobraz na wszystkie strony świata. Split z takiej wysokości wygląda zupełnie inaczej. Polecamy wędrówkę na wzgórze, dla takich widoków zdecydowanie warto.


Przy okazji mieliśmy jeszcze zamiar rozkminić możliwość zejścia z drugiej strony wzgórza. Znajduje się tu jeden z bardzo polecanych rejonów wspinaczkowych, ulokowany w przepięknej dzielnicy, w malowniczej zatoczce nad morzem. Musimy wziąć jednak poprawkę - wystawa ścian jest południowa, w takiej temperaturze wspinanie tu niestety nie będzie możliwe. No trudno, może innym razem.

Zanim zaczniemy schodzić z powrotem jeszcze jedna rzecz. Zastawialiście się kiedyś jak wyglądają cykady? Na pewno słyszeliście dźwięki wydawane przez nie! Należą do najgłośniejszych wśród owadów i osiągają do 120 dB. Z pozoru są niewidoczne, trudno je dostrzec. Ale gdy już wychwycimy wzrokiem jedną, okazuje się, że widać je wszędzie. Na Marjanie są ich miliardy! Takich śliczności jak ta ;-)

Wracamy nieco inaczej niż szliśmy w górę. Tym razem trzymamy się zewnętrznej ścieżki z której możemy podziwiać widok na morze i na miasto. Zatrzymujemy się na kilka chwil na małym tarasiku, wieńczącym zewnętrzną alejkę. Bulwar Riva i starówka jak na dłoni. No pięknie!

Po zejściu zanabywamy po piwku - przywilej jazdy autobusem ;-) - burek ze szpinakiem i zasiadamy na jednej z ławeczek na promenadzie. Splitska Riva jest idealnym do tego miejscem. Długa aleja, która ciągnie się wzdłuż części portu, pozwala na obserwowanie morza, przypływających promów oraz statków. Wysokie palmy i zadbane trawniki z różnymi odmianami kwiatów dopełniają uroku. Mamy 18-tą, powoli dzień chyli się ku końcowi, ale przed nami jeszcze cały wieczór! Zanim na dobre zasiądę, latam jeszcze kilka minut po niewielkim molo z aparatem.

Kilkadziesiąt minut później wracamy na starówkę czyli do pałacu Dioklecjana.

Wymyślony przez niego Split miał być twierdzą, w której krzyżowały się dwie arterie, dzielące miasto na kwartały. Centralną część pałacu wyznaczał podłużny dziedziniec - perystyl, jedno z najbardziej niezwykłych miejsc w Splicie, gdzie niegdyś poddani składali hołdy swemu cesarzowi. Dziś stanowiący kulturalne centrum dalmackiej stolicy. Po wschodniej stronie perystylu stoi dawne mauzoleum Dioklecjana, które w VIII w., zamieniono w katedrę św. Dujama. Jest to najstarszy budynek na świecie, w którym mieści się chrześcijański kościół. Ośmiokątna konstrukcja otoczona przez 24 kolumny, z wejściem strzeżonym przez lwy i sfinksy jest jedną z najlepiej zachowanych starożytnych rzymskich budowli, które przetrwały do dziś. Najbardziej charakterystycznym elementem katedry i w sumie całego miasta jest wysoka, 61-metrowa, wolno stojąca romańska dzwonnica. Jej budowa rozpoczęła się w XIII w. i trwała blisko 500 lat, niestety w XVIII w. wieża zaczęła się niebezpiecznie przechylać i w 1908 r. rozebrano ją i zrekonstruowano na nowo.

Obowiązkowym punktem programu wycieczki jest także Świątynia Jowisza. W czasach starożytnych była miejscem kultu rzymskich bóstw, w VII wieku zamieniona w chrześcijańskie baptysterium. Wejścia do niego do dziś strzeże egipski sfinks.

Starówka Splitu tętni życiem również wieczorem. Latem organizowane są tutaj różnorodne imprezy kulturalne: przedstawienia teatralne na wolnym powietrzu, koncerty, wystawy czy pokazy filmów.

Podobnie sprawa ma się ze Splitską Riva. Podczas wakacji to również idealne miejsce na wieczorne spotkania ze znajomymi oraz liczne koncerty. W trakcie naszego splitskiego dnia trafiamy na jeden z takich. Kapitalne zakończenie świetnego dnia! Aż nie chce wracać się na kemping ;-)

Omiš

Najwyższa pora by przybliżyć Wam nieco niewielki Omiš, w którym - jak już wiecie - stacjonujemy na kempingu Lisičina. Tym bardziej, że kolejne dwa dni naszego tripu będą związane głównie z tym miejscem.

Miasteczko jest znane jako byłe gniazdo piratów, podobno to właśnie tutaj, między XII a XIV wiekiem, narodziło się piractwo. Stąd przez wiele lat wypływali najgroźniejsi piraci, siejący postrach wśród marynarzy. Dziś to niewielkie, sześcioipółtysięczne, miasteczko środkowej Dalmacji przyciąga urokiem, turystycznymi atrakcjami, a także warunkami do aktywnego wypoczynku. Prócz tego stanowi również doskonałą bazę wypadową do największych chorwackich destynacji: Makarskiej, Trogiru czy Splitu (jak w naszym przypadku). O ciekawych miejscach wartych odwiedzenia i zobaczenia opowiemy nieco później. Teraz skupmy się na wspinaniu, jednym z głównych powodów, dla których tutaj zawitaliśmy ;-)

Nasza miejscówka leży w niezwykle malowniczym miejscu. Rozciąga się u stóp pięknego masywu górskiego Mosor (ponad 1300m n.p.m.), nad łagodną zatoką przy ujściu rzeki Cetiny do Adriatyku.

Rejon wspinaczkowy znajduje się jakieś pół godzinki spacerem od z naszego kempingu. Część sektorów zlokalizowana jest przy samej drodze nieopodal rzeki, przez co asekurować można praktycznie z samochodu ;-) Przeważające formacje to płyty i połogi w ostrym, dobrze urzeźbionym szarym wapieniu, spotkamy się również z przewieszeniami o nieco bardziej pomarańczowej barwie, ten jednak występuje rzadziej. Nas, z uwagi na temperaturę, interesują głównie sektory o wystawie północnej. Pierwszego dnia wspinamy się w rejonie Babina Bara. Sektor, mimo że jest nieduży, oferuje sporo długich, ładnych dróg w przedziale 5a-7c+. Można się tu wspinać do 13 i później po 17. Z początku jesteśmy sami, jednak w ciągu dnia pojawia się kilka osób.

Wspinaczkę zaczęliśmy od bardzo ładnej drogi Babilo 5c, poprowadzonej długą 27-metrową rysą w zacięciu. Zdecydowanie warto się wstawić. Następnie przyszła pora na łatwiejszą i krótszą Prvi 5b oraz znajdującą się obok niej Zarę o trudnościach 5c. Kolejną drogę, Hrca Štemer 6a można by wycenić ciut więcej. Ciekawa płyta, fajne balansowe ruchy równowadze, warto zrobić. Jeszcze ciekawszą jest dróżka Zorca 6a+. Tu się dopiero można zdziwić! Jest trochę dziwna, wspinamy się raz w lewo, raz w prawo, potem znów lewo. Niebanalna do rozpracowania dróżka.

Przenosimy się teraz na drogi znajdujące się na lewo od zacięcia, którym zaczynaliśmy. Najmocniej kusi nas Me too Heike 6a, zaczynająca się wywieszoną płetwą. Trudności jednak znajdują się wyżej, w okolicy sporych rozmiarów tufy, którą przechodzimy na odciąg. Tufa wcale nie zagina się tak jakbyśmy na to liczyli, a stopnie zanikają, zwłaszcza na wyjściu z niej. Musiałem się trochę usapać, ale poszło. Prawdziwie wakacyjna forma :-) Na koniec wspinania wbijamy w długą i piękną Mama Mire 6b. A na definitywny finisz zaliczam jeszcze dwa efektowne latanka z pierwszego ekspresu Ivy Pivy 6b+. To znak, że pora kończyć ;-) Zgodnie stwierdzamy, że to wspinanie na Babina bara było naprawdę świetne! Może Omiš nie jest rejonem, odpowiednim na główny cel działalności wspinaczkowej, ale uroda dróg zdecydowanie potwierdza, że na wspinanie przy "okazji" nadaje się idealnie. Tymczasem wracamy na campa na jakieś szamanko około obiadowe.

Popołudnie mamy już zaplanowane na coś nowego, przynajmniej w moim przypadku ;-) Chorwacja uznawana jest za jedno z najlepszych miejsc do snorkelingu, czyli najprostszej i najtańszej formy aktywnej obserwacji życia podwodnego. Już podczas paru poprzednich tripów żałowałem, że nie mamy ze sobą masek. Tym razem jest inaczej! Wyposażeni w sprzęt ABC, czyli maskę, fajkę (ang. snorkel) i płetwy (Martyna) wyruszamy w kierunku Makarskiej na poszukiwanie dogodnego miejsca, by móc podpatrzeć nieco kolorowych rybek i raf koralowych z perspektywy kłody pływającej po powierzchni wody ;-)

Po około 15 km, w okolicy małej, turystycznej wioski rybackiej Pisak, dostrzegamy możliwość dojścia do ciekawej linii brzegowej Adriatyku. Schodzimy po schodkach prowadzących do kilku maleńkich zatoczek. Co się okazało później, prawdopodobnie wylądowaliśmy na prywatnych posesjach, tym jednak zaczęliśmy się przejmować dopiero po wyjściu z wody ;-) Poniżej krótki filmik ze snorkeligu na Riwierze Omiš. Mimo, że w niewielkim stopniu tak naprawdę oddaje rzeczywiste uroki snurków, wrzucamy.

Wieczór spędzamy ponownie w Omišie. Tym razem odnajdujemy znacznie lepszą lokalizację. Przysiadamy na ławeczce z widokiem na uliczkę, którą rano przemierzaliśmy w kierunku skał. Tuż nad nią na skalnym zboczu wznosi się, ładnie oświetlona wieczorem, twierdza – Mirabela. Fortyfikacja powstała w XIII wieku i przez długi czas slużyła piratom jako miejsce kryjówki. Dzięki widokowi na całą miejscowość, piraci mogli bez problemu obserwować czy ktoś nie zmierza w ich kierunku. W takich całkiem sielskich okolicznościach podwójny Laško Zlatorog smakuje obłędnie! Przed zawinięciem się na campa, spacerowa rundka po miasteczku z lodami na patyku z Barceloną i pizzą w tle ;-)

Kolejnego dnia ponownie udajemy się ulicą Josipa Pupačića, wzdłuż rzeki Cetiny na wspinanie. Tym razem w sektorze Visoke pole. Wystawa północna umożliwia nam działanie w przyjemnym cieniu do 14. Prócz nas, przez cały czas jaki tu spędzamy, wspina się jeszcze tylko jedna para. Dla nas mega komfort, a sama wspinaczka jest w bardzo przyjemnej okolicy.

Co do dróg zrobionych w tym sektorze - zaczęliśmy od znajdującej się za przełamaniem skał, niegrzeszącej urodą Depeto 5c. Prócz bardzo ostrej skały, nie ma o czym wspominać. Później było już znacznie ciekawiej. Następna - Peter Pan 6a to zmagania z własną ułomnością. Trudnością drogi jest pokonanie delikatnie wywieszającej się obłej rynny. Musimy ją pokonać na nogach, chwytów brak. Total schiza, zwłaszcza u mnie ;-) Znajdująca się obok niej Kapetan Kuka 6b, mimo że teoretycznie cyfra wyższa, jest znacznie przyjemniejsza i jakoś jakby łatwiej idzie, pewnie dlatego że lepiej urzeźbiona ;-) Kolejną drogę Za Miljenka 6a szczególnie polecam. To kolejna rysa w zacięciu. Dla mnie fenomenalna, Martyna troszkę mnie przeklinała pod nosem :-P To ostatnia droga w tej części sektora. Wszyscy zadowoleni, każdy coś porobił ;-)

No dobra, mi jeszcze mało! ;-) Na zakończenie przygody z wspinaniem w Omišu, przenosimy się na początek sektoru, gdzie wypatrzyłem sobie linię Za Stanislava 6b . Ruchy, zwłaszcza w jej górnej partii, kapitalne! No, teraz można z czystym sumieniem zakończyć :-)

Wracamy na kemping, przygotowujemy jakiś obiad, po którym w tracie mojego golenia Martyna ucina sobie drzemkę ;-) Popołudniu ruszamy na małe zwiedzanko Omišu.

Co ciekawe, a raczej nieciekawe i nietypowe jak na Dalmację, zabudowa od strony miasteczka jest po prostu brzydka. Samo miasteczko jest jednak interesujące, zwłaszcza ładna niewielka starówka, pełna wąskich, kamiennych uliczek. Spośród zabytków warto wyróżnić kościół farny (Crkva sv. Mihovila) z ładnym portalem z 1621 r. i wolno stojącą dzwonnicą. Na uwagę zasługuje także XVI-wieczny kościół Świętego Ducha (Crkva sv. Duha). Przyjemny spacerek labiryntem klimatycznych uliczek jest zawsze mile widziany.

Podczas pobytu w Omišu obowiązkowym punktem programu powinna być wycieczka do ruin Twierdzy Fortica (311 m n.p.n.), wznoszącej się na wzgórzu ponad miastem. Szlak wiodący do twierdzy ma swój początek obok parkingu, znajdującego się za pierwszym tunelem z prawej strony rzeki Cetiny. To zarazem początkowy fragment drogi, którą pokonywaliśmy idąc się wspinać.

Wąska, początkowo leśna ścieżka, prowadząca nas na górę, w górnej części przechodzi w sporych rozmiarów kamienisko. Po drodze mijamy pozostałości po jakichś fortyfikacjach. Szlak jest doskonale oznakowany białą kropą w czerwonej oblamówce. Nie sposób się zgubić. Naszą uwagę zwracają również liczni klapkowicze mijani na szlaku, w tym zwłaszcza ojciec z synem, idącym na bosaka po ostrych kamieniach. No cóż głupota ludzka nie zna granic. Czas podejścia szacowany jest na około 45 minut. Po wyjściu na górę, roztaczają się przed nami fantastyczne widoki. Najpierw na, należące do Alp Dynarskich, piękne góry Mosor. Najwyższym szczytem masywu jest tytułowy szczyt Mosor (1339 m n.p.m.).

Twierdza Fortica, kiedyś Starigrad, została wzniesiona na przełomie XIV i XV wieku, w miejsce Twierdzy Onastina, znajdującej się tu wcześniej. Posiada cechy gotyckie oraz wczesnego renesansu. My do samej twierdzy nie decydujemy się wchodzić. W zamian za to obchodzimy ją po prawej stronie (poręczówka) i później już skałami docieramy nad samą krawędź wzniesienia w sporej ekspozycji, więc nikogo nie namawiamy do powtarzania naszego wariantu ;-) Stąd mamy jednak najznakomitszą panoramę na wyspę Brač i cały Omiš wraz ze Starym Miastem i Twierdzą Mirabela, o której wspominałem wcześniej. Z Twierdzy widok na starówkę jest zasłonięty przez zbocze na którym właśnie stoimy ;-)

Zejście odbywa się drugą, wschodnią stroną masywu i prowadzi łagodną ścieżką zboczem od strony Adriatyku. Właśnie taki kierunek wycieczki do twierdzy rekomendujemy.

Po zejściu do miasteczka, udajemy się na charakterystyczny cypel. Szybko przekonujemy się na własnej skórze o porywistości podmuchów wiatru Bora, często tu występującego. Wiatr jest tak silny, że musimy ratować się szybką ucieczką z cypla.

Wietrzny wieczór daje nam się również we znaki na naszej piwnej ławeczce. Wieje tak mocno, że wywiewa nawet opakowanie po chrupkach, które chwilę wcześniej wyrzuciłem do kosza. Opakowanie ku mojemu zgorszeniu ląduje w Cetinie :-( Nie daje mi to spokoju przez znaczną część czasu spędzonego na ławce. W końcu jednak mam szczęście, wiatr powoduje, że opakowanie "podpływa" na tyle blisko brzegu, że mogę je "uratować". Ufff! Od śmieciarza do bohatera! :-D

Jeszcze mocniej wichura daje nam popalić w nocy. W takiej zawiei chyba jeszcze nie mieliśmy okazji spać w namiocie. Następnego ranka nie dość, że jesteśmy niewyspani, to również zasypani... piachem! Gruba warstwa piachu pokrywa dosłownie wszystko i wieje dalej. Pozostaje nam dokładne wytrzepywanie z piasku każdej jednej rzeczy z osobna i co więcej, ostateczne pożegnanie się ze splitskim DWS'em :-/ Wielka szkoda, ale w takich warunkach byłoby to zbyt niebezpieczne. Po porannym ratowaniu zapiaszczonego dobytku, pakujemy manatki. Nasz trzydniowy pobyt w Omišu dobiegł końca. Gdzie nas poniesie dalej? O tym w następnym odcinku bał­kań­skie­go kalej­do­sko­pu. Bądźcie czujni! ;-) Ciąg dal­szy nastą­pi...

Nieco więcej zdjęć znajdziecie w galerii: Kalejdoskop Bałkański - Chorwacja. Jeśli podobała się Wam ta relacja, dajcie nam o tym znać, lajkujac ją na FB, komentując lub udostępniając - dzięki temu będzie miała szansę dotrzeć do większej liczby osób. Jeżeli chcecie być na bieżąco z tym co się u nas dzieje, koniecznie zapiszcie się do naszego newslettera. Po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych zapraszamy też na nasze profile na FacebookuInstagramie - do zobaczenia!

Informacje praktyczne

Noclegi

Topo / Przewodniki wspinaczkowe

Przewodniki turystyczne / mapy

Inne info / ceny wstępu, godziny otwarcia, rozkłady jazdy..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *