C.D. Part II
W Żylinie o 17:30 łapię pociąg do Popradu-Tatry. Trasa pociągiem zajmuje około 1,40 h, więc zapadam w drzemkę w końcu sporo energii dzisiejszego dnia z siebie już dałem w Sulovie. W Popradzie mam po kilku minutach elektriczkę do Starego Smokowca. Widoki nie zachęcają, pogoda niby ok, ale nad Tatrami Wysokimi czarne chmurzyska, jednym słowem dupówa. Nie zniechęca mnie to jednak zbytnio. Ciało jeszcze na nizinach, głowa już “tam” wysoko…
W Starym Smokowcu jestem kilka minut po 20. Wysiadam z wagonika i trochę się motam – raz biorę Grand Hotel z prawej, raz z lewej. Mojego zielonego szlaku nie mogę wypatrzeć, jeszcze raz… oczywiście jest jak byk! Szlak prowadzi wzdłuż kolejki na Hrebieniok, od czasu do czasu również przecina drogę rowerową i asfalt tam biegnący. Na siodełku przyjmuję barwy czerwone, po prawej w dole mijam szybko Bilikovą Chatę. Również przy kolejnym rozstaju, nie idę nawet zajrzeć do najstarszego schroniska tatrzańskiego Rainerovej Chaty (obecnie bufetu, sklepu z pamiątkami, muzeum), ponieważ szybko zmierzcha. Przekraczam przepiękny Staroleśny Potok i naprawdę spory Wodospad Olbrzymi:
W końcu, kwadrans przed 22, dobijam do dzisiejszego kresu mej wędrówki – Schroniska Zamkowskiego. Zaklepuję sobie nocleg na stryszku, zamawiam polewkę kapustową + piwo i zasiadam między gromadą Niemców, a dwiema Angielkami. Po konsumpcji zwijam się na górę, zapodaję prysznic i do spania. Przez noc nastroje średnie – prognozy nieciekawe, a krople deszczu niepokojąco dzwonią w dach. Rano wstaję, mimo średniej pogody, pozytywnie nastawiony. Jem śniadanie i wyruszam pomiędzy kropiący przelotnie deszcz.
Schronisko Zamkowskie
Ruszam Doliną Małej Zimnej Wody w stronę Schroniska Teryego. Coraz mocniej pada, widoki ograniczone:
W pobliżu Łomnickiej Koleby (podejrzewam, gdyż już kompletnie nic nie widać) deszcz zmienia się w obfity mokry śnieg. Nie widać praktycznie nic, im wyżej i bliżej popularnej Terinki, tym większe opady śniegu i zimniej. Jest już zupełnie biało. Wreszcie docieram do chaty, zrzucam plecak i mokry śnieg z niego, dobytek zostawiam na korytarzu idę się napić gorącego caju bylinkowego. Schodzę potem na chwilę na dół, turystów coraz więcej. Wychylam głowę przez drzwi, temp. -2, wieje, że głowę chce urwać! Szybko chowam się z powrotem w środku. „Co robić?” myślę – spijam jeszcze jeden caj. W środku już prawdziwe tłumy. „Zamykam się”, tonę w myślach różnorakich, błądzę… Mija 2 godzina, odkąd siedzę w schronisku. Schodzę kolejny raz na dół – pogoda się poprawia na chwilę, widoki zapierają dech!
Mały Durny Szczyt, Durny Szczyt, Łomnica
Cały czas wieje, temperatura waha się pomiędzy 0/-2. Do schroniska dociera czwórka Polaków w niskich butach i krótkich spodenkach… Udają się do Zbójnickiej Chaty przez Czerwoną Ławkę, na szczęście mają stracha i wypytują najpierw wszystkich wkoło czy iść, kłócą się przy tym, głosują, rzucają monetą w końcu rezygnują i schodzą z powrotem, robiąc koło do Zbójnickiej przez Dolinę Staroleśną. Chmury zaciągają z powrotem, wieje, huczy, sypie… Zima jednym słowem, w kierunku Czerwonej wyrusza w tych masakrycznych warunkach trójka z kimś z PZA na czele, a ja wciąż czekam, mija 13. Postanawiam, że czekam na poprawę warunków i 14 max 15 ruszam na Czerwoną. Najwyżej zawrócę jak nie dam rady, bez brawury. Jest 14 warunki znów ulegają poprawie. Z drugiej koszulki robię czapkę, zakładam rękawiczki bez palców (tu pluję sobie w twarz – czapka i rękawiczki polarowe pojechały ze znajomymi) wkładam również kask, zawsze to w tych warunkach zwiększy bezpieczeństwo. Raków i czekana nie mam przy sobie. Jest 14:10, gdy opuszczam Terinkę. Pogoda robi się jakby nieco stabilniejsza:
Tu trochę daję dupy, zagapiłem się i poszedłem na lewo, gdy skończyły się skały wszedłem na pole śnieżno-lodowe. Szlak zniknął mi z oczu, dostrzegłem go po jakimś czasie z prawej strony pola śnieżnego. No nic myślę wracać mi się nie chce, strawersuję to. W oddali widzę dwójkę ślepo podążającą za mną, wołam im by zeszli na prawo do szlaku, ale idą w ciemno za mną. Kopię sobie stopnie w śniegu, górna warstwa 10-15cm śniegu nie trzyma, pod spodem lód więc trochę siły w to muszę włożyć… gdybym tak miał teraz raki ze sobą nie byłoby problemu. Przedostaję się na drugą stronę do łańcuchów, których już sporo ominąłem w ten sposób. Czekam aż dwójka krocząca za mną przejdzie po moich śladach, jeden jest, drugi… w połowie trawersu zwala się i leci z 20 metrów w dół, na szczęście zsuwa się powoli i nic mu się nie stało. Puszczam ich przodem, sam w swoim stylu kontempluję, szlak za mną i przede mną:
Docieram na przełęcz, dwójka chłopaków od razu schodzi, ja postanawiam ugotować sobie jakieś jadło i herbatę. Zalewam nudla, termos, zakręcam i patrzę, jak leci w dół, na szczęście w dobrym kierunku i zatrzymuje się po jakichś 20m. Wezmę go po drodze. Patrzę w kierunku Małego Lodowego Szczytu i za wiele nie widzę, ślisko, śnieżnie. Po krótkim namyśle postanawiam – nie dziś. Schodzę:
Podczas zejścia pogoda znów robi się coraz gorsza. Szlak prowadzi przez Pola Strzeleckie oraz Strzelecką Turnię, widoczność mizerna, mijam Siwe Stawy leżące pod Jaworowym Szczytem:
Dostrzegam światełko w tunelu:
Tuż przed Schroniskiem Zbójnickim, przy Harnaskim Stawie, ujeżdżam na zaśnieżonej trawce, lecę przez kolano i… wbijam się głową w żwiro-śnieg – kask się przydał. Na miejscu jestem tuż przed 18 od razu klepię sobie nocleg wraz z kolacją.
Idę się ulokować na pokoje, drzemię z pół godzinki i wracam do jadalni. Siadam z dwójką Polaków, jeden z Wrocławia drugi z Katowic. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość(?), tematów jest wiele. W międzyczasie dociera z Doliny Staroleśnej, wspomniana wcześniej czwórka Polaków z Terinki. Widząc mnie są trochę zaskoczeni, ale nie wdaję się w dłuższą polemikę. Koło 22 kładę się spać, nastawiam budzik na 6, gdyż o 7 już chcę wyjść. Jutro znów ciężki, ale mam nadzieję piękny kawał drogi przede mną.
Otwieram oczy, pierwsze co robię to kieruję wzrok w okno, a tam widoki takie, że już wiem – nie zasnę, mimo że dopiero 4:50. Wstaję, wskakuję w ubranie, biorę aparat i robię kilka zdjęć.
Nowoleśne Turnie, Staroleśny Szczyt
Wracam do schronu, gotuję sobie śniadanie (w schronisku znajduję się kuchnia turystyczna z maszynką gazową, garami itp). Pakuję się i w drogę ku Rohatce. Jest naprawdę pięknie. Poniżej Jaworowy Szczyt którego wczoraj nie widziałem:
Przed sobą, w oddali dostrzegam parę, idą związani liną (jest tak ciężko? myślę sobie w duchu…) Kiedy wymijam ich jestem nieco zaskoczony, to Słowacy, Ona i On – para staruszków na moje oko, około 60-letnich. Zamieniam z nimi parę słów. Nie ukrywam jestem pod ogromnym wrażeniem.
Szlak jest dosyć ciężki, ślisko, poza tym półki i platformy często gubią się pod śniegiem. W końcu docieram na Rohatkę, zaglądam na drugą stronę, łatwo nie będzie, wszystko w lodzie i śniegu.
Zostaję trochę na Rohatce, gdyż chmury szaleją. Próbuję “złapać” Widmo Brockenu, gdyż istnieją warunki do tego sprzyjające, ale niestety, nie tym razem.
Na Turnie nad Rohatką dziś nie decyduję się wejść. Wszystko zlodowaciałe, ale trzeba schodzić. Fantazyjne struktury skalno-śnieżne:
Wszystko zlodowaciałe, ale trzeba schodzić.
Wyższe partie spowite chmurami. Uwagę skupia na sobie, wyłaniająca się z nad Zmarzłego Stawu – Hruba Turnia:
Zgodnie z wcześniejszym założeniem odbijam na Polski Grzebień:
Muszę przyznać, że fantastycznie stąd prezentuje się Wielicki Szczyt wraz z granią prowadzącą na niego, będącą zarazem początkiem wspaniałej, będącej marzeniem wielu turystów wysokogórskich – trasy na Gerlach zwanej Drogą Martina. Niestety pułap chmur jest zbyt niski, tuż za Wielickim szczytem widoki się kończą.
Decyduję się wejść jeszcze na Małą Wysoką, wejście jednak w mleku, widoków NULL.
Łudziłem się, że może “Martinówka” i Gerlach się odsłonią, ale nie ma szans. Schodzę z Polskiego Grzebienia. Na zejściu z Rohatki sporo osób:
Litworowy Staw, najwyższe partie Tatr w chmurach:
Na niebie jednak cały czas coś się dzieje:
Trochę niżej mijam pierwszych turystów, w tym gdzieś w okolicy Kaczej Siklawy spotykam dwa “podlotki”, dialog:
One: “Cześć, daleko jeszcze?”
ja: “Cześć, ale gdzie?”
One: “Na szczyt”
ja: “Ale który szczyt?”
One: “Nie wiemy” …
ja: “No to chyba nie mogę pomóc”
One: “Ale Ty jesteś” ;)
oraz starszego pana, bardzo pozytywnego, przedstawił się jako znajomy Anny Milewskiej – nie pamiętam niestety nazwiska – po lekturze książki “Życie z Zawadą” postanowił dojść do Doliny Kaczej… Opowiada mi o taterniku który dwa dni wcześniej zginął na Młynarzu. Okazuje się później, że ów taternik to znajomy Aknah z forum n.p.m.
Przyśpieszam, ale jakoś tak nostalgiczniej mija mi zejście Doliną Białej Wody, po tej rozmowie o tragicznej śmierci młodego taternika. Nie żeby podczas całych tych 4 dni mej przygody nostalgii było mało… Mijając Młynarza błądzę gdzieś tam myślami po ścianach… Docieram do wylotu doliny, jeszcze jeden rzut okiem za siebie:
Dochodzę do Łysej, idę w kierunku Palenicy, próbując łapać stopa, ale nie mam tym razem szczęścia. Zostaje Bus do Zakopca stamtąd PKP/PKS do domu… Patrzę w “asfalt” Doliny Białki – jak się można było spodziewać – tłumy, tłumy, tłumy (to samo w samym Zakopanym – nie znoszę tego miejsca… dobrze, że to tylko tranzyt) i pomyśleć że równoległą, tak bliską, Doliną Białej Wody minąłem zaledwie parę osób. Utwierdzam się w przekonaniu, że takie miejsca jak Morskie Oko, Kasprowy, Giewont… mimo degradacji są potrzebne by ci którzy szukają innego “rodzaju wrażeń” w górach, również w Tatrach mogli je znaleźć. Muszę tu zaznaczy, że sam zaczynałem przygodę z Tatrami w drodze do Morskiego Oka.
Więcej zdjęć w galerii -> Tatry Wysokie