Tatrzański klasyk droga Stanisławski na Wołowej Turni, wraz z Staflovą i paroma innymi „rzeczami”, była ledwie jedną z alternatyw wyjazdu. Jednak bliżej wypadu – po lekturze krótkiej, ale treściwej biografii na jednym z górskich portali oraz innych artykułów i opowiadań o Stanisławskim – droga ta stała się celem głównym, spychając reszte opcji na dalszy plan.
…ja już tak dawno chodzę po Tatrach… i robiłem już rzeczy we wszelkich skalach trudności… ale nie przestanie być dla mnie ciekawa jakaś najprostsza nawet ścieżka tatrzańska…
Słowa te Wiesław Stanisławski – najwybitniejsza postać polskiego taternictwa okresu międzywojennego – wypowiedział 20 lipca 1933 roku, na dwa tygodnie przed swoją tragiczną śmiercią.
Podejście
Po nocce spędzonej w komfortowych, choć nieco klaustrofobicznych kolebach jedynkach i treściwym śniadaniu ruszamy przez stawy ku naszemu celowi. Zarówno Wołowa jak i wczorajszy Żabi Koń jeszcze “dymią”. Grań Baszt natomiast już się smaży.
Im bliżej jesteśmy naszej ściany, tym chmury coraz bardziej nikną i możemy podziwiać ją w pełnej krasie. Już z daleka wypatrujemy naszej linii. Droga startuje z tzw. rampy. Można na nią wejść na dwa sposoby, my wybieramy wariant chyba nieco trudniejszy z lewej strony.
Dolina Mięguszowiecka // Wołowa Turnia // Stanisławski [ V ]
Na rampie jesteśmy pierwsi, zjadamy po kanapce i ubieramy wdzianka. Start drogi odnajdujemy bezproblemowo. Początkowo mamy zamiar poczekać na słoneczko, ale kilka zbliżających się zespołów z Wołowej Kotlinki sprawia, że postanawiamy ze spokojem zacząć drogę. Prowadzi Damian. Pierwszy wyciąg za III+ biegnie płytami, skosem na lewo dużego zacięcia. U jego początku znajduje się pierwsze stanowisko. Teraz tak naprawdę zacznie się zabawa.
Wyciąg jest krótki, stanowisko z dwóch ringów. Tak jak i pozostałe na całej drodze. Drugi wyciąg to już syte zacięcie z czterema przewieszkami za IV+/V-. Nieco wilgotny komin i – co nas trochę dziwi – wyślizgane chwyty powodują, że trochę trzeba pokombinować. Tym bardziej, że magnezji nie braliśmy ze sobą.
Przedostatni próg zgodnie z wyceną jest najtrudniejszy. Idę co prawda na drugiego, ale jakoś nie odczuwam zbytniego komfortu. Zresztą zauważam pewną regułę – wolę trudności pokonywać prowadząc. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba się dzielić przyjemnościami z partnerem ;-)
Powyżej czwartej, ostatniej przewieszki, na wysokości głębokiej nyży i nieco na prawo od niej, znajduje się stan. Tutaj zamieniamy się na prowadzeniu, obwieszam się zabawkami, po czym startuję. Potraktowałem tu schemat trochę zbyt dosłownie i zamiast delikatnie przetrawersować w prawo i dopiero wtedy sunąć do góry na ogromną półę pod przewieszką, przecinam płytę skosem jak leci. Reasumując – efekt mojego wariantu jest taki, że stoję wpięty tylko do wysyłowego cama na nikłych stopieńkach, trzymam się jakichś obłych odciągów i sypię **rwami: „To jest nibyIII+?!” W końcu uspokajam jednak myśli i ogarniam swój wariant, wydostając się się na ogromną półkę. Spoglądam w dół i widzę właściwy, chodzony przebieg drogi. Poniżej zamiast na wprost skosem, należy zrobić delikatny trawers w prawo i dopiero pójść w górę.
Stając przed piątkową przewieszką mam kolejny dylemat ;-) Po prawej – to już nie przewieszka, natomiast z lewa – świetna odstrzelona, przewieszona płyta na odciąg, ale brak haka w trudnościach na takim klasyku? Patrzę na środkową cześć – są 2 haki, więc to chyba tutaj. Dobre chwyty odciągowe plus właściwa praca na nogach i po chwili i jestem nad przewieszką – jakoś trudności nie poczułem. Dalej płytą i omijając z prawej sporawą przewieszkę (nie jestem pewny czy nie wyszedłem sobie nieco za wysoko – w efekcie czego, odbijam technicznie po podchwytach, nikłe stopnie) na półkę do stanowiska. Kończąc wyciąg ściągam do siebie Damiana.
Kolejny, czwarty wyciąg biegnie najpierw wprost do góry, piękną płytą, by następnie odbić w lewo do zacięcia, które prowadzi nas do odstrzelonej, przepięknej płyty, pod ogromną przewieszką. Płyta znakomicie pracuje w odciągu a jej prawą stroną biegną małe, ale całkiem dobre stopnie. Pod przewieszką odbijamy w prawo.
Tu mam do dyspozycji 2 dobre chwyty i chociaż ze stopniami gorzej, to asekuracja jest komfortowa. Ostatni trudny, długi i delikatny ruch w połogiej płycie to czysta radość. Potem już łatwym terenem trójkowym śmigamy do stanowiska, gdzie spotykam miłe, starsze Słowaczki wspinające się Drogą Świerza południowym żebrem.
Na szczycie
Po kilku chwilach dociera do mnie Damian i żeby nie przedłużać od razu prowadzi jeszcze jeden trójkowy wyciąg. Następnie już całkowicie łatwym terenem docieramy na szczyt Wołowej Turni.
Na zakończenie cieszymy się zasłużoną samotnością po przejściu drogi Stanisławski na Wołowej Turni – podczas gdy na Rysach obserwujemy totalne tłumy. Niestety gdzieś w trakcie trzeciego wyciągu słońce zniknęło nam z zasięgu i już go więcej nie widzieliśmy.
Zejście
Nasz wstępny plan zakładał zjazdy drogą Staflova. Jednak z uwagi na to że inny zespół kończący tę drogę, przystąpił do zjazdów, postanowiliśmy zejść. Ścieżka zejściowa prowadzi terenem jedynkowym do Żabiej Mięguszowieckiej Przełęczy. Z przełeczy zejście wiedzie nieco kruchym żlebem, ale już bez trudności. Tym razem schodzimy z rampy orografcznie lewą stroną – dużo łatwiej. W trakcie zejścia obserwujemy jeszcze chwilę wspinacza samotnie pokonującego drogę Estok-Janiga. Coś niesamowitego!
Na zakończenie biegamy szybko do koleby z naszymi gratami. Pałaszujemy kilka kanapek i ruszamy w drogę. Bowiem jeszcze dziś mamy w planie przejście do Morskiego Oka, na tabor na Polanie Szałasiska. Drogę na Rysy pokonujemy w ekspresowym tempie. Ponieważ towarzyszy nam totalna mgła, nie zatrzymujemy się nawet na Rysach. W dół z ciężkim plecakiem, na łańcuchach idzie się nam już znacznie wolniej. Na zejściu raz jeszcze wyjmuje aparat, mimo że Mięgusz nie chciał nam dzisiaj ukazać swego oblicza.
Zerkamy również w stronę naszej wschodniej Grani Żabiego Konia, gdzie działaliśmy wczoraj. I gdzie tego dnia wspinali się Olga z Sebastianiem z bloga Footsteps ;)
Żółwim tempem docieramy parę minut po 21 na tabor na Polanie Szałasiska, gdzie spotykamy się z Mig, Pati i Tomkiem. Dostajemy od Kuby przydział do „szesnastki”, spijamy po browarze i kładziemy się w kimę.
CZĘŚĆ #1 // CZĘŚĆ #2 // KONIEC CZĘŚCI #3 // CZĘŚĆ #4
Jeśli chcesz obejrzeć więcej zdjęć, zajrzyj do galerii: Droga Stanisławski na Wołowej Turni, a jeśli podobał Ci się wpis to koniecznie daj mi o tym znać – zostaw like’a, komentarz lub podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Zachęcam Cię również do odwiedzania moich profilów na Facebooku i Instagramie, a także do częstego zaglądania na stronę pionowemysli.pl po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych eksploracji wspinaczkowo-podróżniczych. Możesz również zostawić mi swój adres e-mail by na bieżąco otrzymywać info o kolejnych wpisach.
Pozdrawiam!
Krzysiek | Pionowe Myśli
fajnie napisana i szczegółowa relacja.
Gratki za piękną drogę i fajnie, że udało się spotkać :D
Pingback: Wołowinka Light ;) — Pionowe Myśli