Podczas ostatniego pobytu w Tatrach z Nucteą zrodził się pomysł na Sokoliki. Jako, że mnie tam jeszcze nigdy nie było, a nowiusieńki przewodnik z regału już od tygodni wołał do mnie: „Weź mnie! Pojedźmy! Użyj mnie!” :D, zasiane ziarno trafiło na bardzo podatny grunt. No i stało się – w piątek lądujemy w Janowicach Wielkich na campie 9UP.
Parkujemy Black Swifta na campowym parkingu, szybki przepak i od razu w skały, przewodnika mam doskonałego, więc bez zbędnego motania się docieramy pod pierwszą skałę, wybór pada na Sukiennice. Od czego by tu zacząć.., wertujemy topo i wybieramy drogę Szare Zacięcie (VI-). Ja oczywiście nie wierzę tarciu, przed wyjściem do ostatniej wpiny nieźle się bułuję, pojawiają się też pierwsze otarcia o ostry granit, ale pierwsza moja droga w Sokołach pada :D Nuctea po chwilowej niemocy na początkowym fragmencie drogi, również pokonuję ją ładnym stylu. Co by tu teraz..? Z polecenia mej partnerki idziemy na Przełyk (VI).
Piękna i wymagająca szóstka, niestety wystawa ściany i niemożliwa lampa robi swoje, wszystko z rąk wyjeżdża. Mimo prób – Nuctei jednej i moich dwóch – Przełyk nie pada w ciągu :/ a my umordowani słońcem, postanawiamy podnieść sobie morale na czymś łatwiejszym i przede wszystkim w cieniu! Idziemy na Zipserową Czubę, gdzie najpierw rozprawiamy się z Ku chwale kursantów (V) a następnie wbijamy się z powodzeniem ładną Hiperdozenttissime (VI). Tyle w pierwszy dzień Sokołowy. Wracamy na camp, rozbijamy namiot a wieczór spędzamy przy pysznych – lokalnym piwku i giętej z ogniska ;)
Dzień numer dwa zaczynamy od Zamkowych Skał. Na początek nieco parchate ale czujne Zajęcze serce (V+) , a następnie ciekawa Szklana Pułapka (VI). Myślę jeszcze o innych dwóch drogach, ale są zajęte, więc na propozycję Nuctei by przenieść się na Krzyżną Strażnicę i spróbować drogi Kto się boi ten nie stoi (VI+) przystaję ochoczo ;) Jak sama nazwa drogi mówi, kluczem do sukcesu tutaj będzie praca nóg na tarcie, bo chwytów ani stopni w cruxie nie uświadczysz. Kilka ładnych minut mija zanim zaufam temu, że można stać na niczym, trzymać się niczego i mimo to iść do góry, ale kończę drogę z powodzeniem! :) Moja partnerka, okazuje się ma z tym mniej problemów i jeszcze sprawniej niż ja pokonuje drogę. Niezła szkoła chodzenia wyłącznie na tarcie, bez dwóch zdań!
Poza wspinaniem znajdujemy również czas na bliższe spotkania z interesującą martwą naturą.
Gdy już zmierzamy pod Jastrzębią Turnię, w długim murze Krzyżnej Strażnicy wypatrujemy samotną, interesującą, obitą spitami linię. Przeglądamy topo i jest – Nawet mrówki nie jedzą parówki (VI.1). Chwila na decyzję: próbujemy, nie próbujemy… próbujemy! Początek idzie sprawnie, trochę osy przeszkadzają… Przy wyjściu do trzeciej wpinki zaczynają się schody, dla Nuctei – mniejsze, dla mnie – większę, ciężko mi dupsko wrzucić do góry, ale puszcza ostatecznie. Natomiast kolejny fragment do czwartej wpiny z … przewieszonych oblaków nas zatrzymuje. Kombinujemy na wszelkie sposoby i figa. No trudno, nie tym razem. Pozostaje zjazd z ekspresa, lina na plecy i do góry od tyłu by odzyskać szpej ze ściany. Podczas zjazdu próbuję obczaić cruxa i nawet z góry nie za bardzo jestem w stanie rozgryźć problem :/ Wyżej już wydaje się raczej do ogarnięcia.
Czas na Jastrzębią Turnię i wypatrzony w przewodniku tarciowy klasyk – Płytę Kurczaba (VI). Docieramy pod skałę i obezwładnia nas… błogie lenistwo ;) W między czasie, ktoś inny wbija się w „naszą” płytę.
Jako, że zbyt długie leżenie szkodzi, wbijam się w rekomendowaną i wychwalaną Mandalę Życia (VI.2), co na zmęczonego już, jest oczywistym szaleństwem :D bez szans na powodzenie.
Piękna droga z ruchami po krawądkach – więc tu na pewno wrócę podczas jakiejś kolejnej wizyty. Wspominany wcześniej „ktoś” kończy drogę, kolej na Nucteę, która bardzo sprawnie i w ładnym stylu pokonuje płytę. Ja z kolei trochę zamulam w dwóch miejscach – oczywiście tarciowych – ale również udaje mi się urobić drogę :) Jest zarówno satysfakcja z przejścia, jak i całkiem niezłe widoki z wierzchołka.
Mały Szyszak, Śmielec, Wielki Szyszak, Śnieżne Kotły, Łabski Szczyt, Szrenica
Na tym klasyku kończymy wspinanie tego dnia, wracamy na camp i jedziemy na obiad do zaprzyjaźnionej z nim, Karczmy MamaRosa – „gdzie smak – a nie cena zwala z nóg” ;) My serwujemy sobie pysznego pstrąga i ciemnego Skalaka Rohozec (ja) :D moja kierowniczka Colę.
Na campie jeszcze parę piwek (już oboje) i nawet nie wiemy kiedy zasypiamy ;) Rano od razu po śniadaniu, sprawne zwinięcie obozu, żeby wykorzystać maksymalnie czas na wspinanie. Zgodnie z wieczornymi ustaleniami idziemy najpierw na Chatkę.
Na „rozgrzewkę” obieramy azymut na drogę Chatka Puchatka (VI-). Linia przez wymagające ściski, przewieszkę – dawno się tak nie zasapałem! Walka – a nie rozgrzewka. Kolejna droga to ładny klasyk na Chatce, mianowicie – Środek Chatki (VI). Nuctea pokonuje linię trudniejszym wariantem na wprost (VI+/VI.1) ja idę ściśle z moim „gwiazdkowym” postanowieniem z topo. Bardzo ładna droga! Skoro już się rozgrzaliśmy celujemy w hit dnia, czyli wielowyciąg Risk of dramatic falls (VI+, VI+) na Krzywej Turni. Chwile jednak musimy poczekać, bo para przed nami omyłkowo schodzi ze swojej drogi i wbija się w naszą. W końcu zjeżdżają i możemy iść.
(uwaga spoiler – dla nie chcących sobie zepsuć OS-a!)
Pierwszy wyciąg prowadzi Nuctea. Wyciąg biegnie najpierw przez bambułkę na tarcie, potem cud ryską na odciąg, by przejść w wymagającą płytę i filarek. Słońce niesamowicie przypieka, wysysa energie i spocone dłonie Nuctei niestety wyjeżdżają z obłych chwytów filarka. Druga próba i filarek, a tym samym pierwszy wyciąg pokonany! Na półce zakłada stan i ściąga mnie do siebie, zachwycam się ryską i jestem pełen podziwu dla partnerki za pokonanie wymagającego filarka, gdzie sam, wyjeżdżając spoconymi dłońmi, przez parę sekund obciążam linę. Na stanowisku chwila odpoczynku.
Zamieniamy się, teraz ja prowadzę równie ciekawy, choć nieco krótszy, drugi wyciąg. Najpierw w ładnej ekspozycji po dobrych chwytach pod przewieszkę, następnie przewiniecie się trochę w prawo i w górę. Końcówka to kilka metrów bardzo fajnego rajbungowego wspinania z wyjściem przez ścisk do klamy wyjściowej. Zakładam stan z taśm i ściągam partnerkę do siebie. Na Lotnisku widoki całkiem niebrzydkie.
Kowarski Grzbiet, Czarny Grzbiet, Śnieżka, Smogornia, Mały Szyszak, Śląskie Kamienie
Z góry wykonujemy zjazd na całą długość liny do półek.
Po daniu dnia :D idziemy na Okienną i kolejny klasyk Zieloną Płytę (V-), kolejna „gwiazdkowa” droga z przewodnika ;) I już na zupełny koniec pierwszego (mojego) spotkania z Soko, bierzemy na cel kolejną (któraż to już podczas tego wyjazdu?!), ładną linię, tym razem na Ptaku – Kant Brzętysława (V+)
Piękna sprawa! I to już koniec pierwszego spotkania z Sokolikami, jedno jest pewne, wrócę tu niebawem ;)
*zdjęcia z przejścia Nuctei Płyty Kurczaba (VI) oraz mojej próby na Mandali Życia (VI.2) autorstwa A.K. (redchili)
Więcej zdjęć -> Sokoliky
Tak myślę gdzie by tu na urlop i widzę kolejną miejscówkę gdzie nie można się nudzić:)
Ładne cyfry Wam padły.
Pingback: Kurde bele czyli Spółka w Sokolikach ;) - Pionowe Myśli