Ostatnie dni roku 2015 przypominały czyste szaleństwo, dynamiczne zmiany planów, smsy, telefony… W końcu spontaniczna decyzja – jedziemy! Efektem tego „szalonego kalejdoskopu”, w sylwestrowy wieczór lądujemy na Hali Gąsienicowej, w Betlejemce, gdzie mamy zamiar spędzić przełom roku 2015/2016. Ukierunkowani zdecydowanie na „aktywnie i ambitnie” bez względu na wszelkie okoliczności.
Dojazd do Zakopanego w zasadzie bez historii, no może poza odwiedzinami Marty i Jej całkiem niezłą herbatą ;) W samym Zako oczywiście korki kosmiczne… Jakoś jednak udaje nam się w końcu dotrzeć na parking, czego niestety nie można powiedzieć o zachwalanym przez Martynę oscypku w „Kolibecce”. Powód prozaiczny i okrutny zarazem – zupełny brak miejsca. Niezrażeni tym faktem łapiemy taksę do Kuźnic, skąd Jaworzynką podchodzimy na HG. Nielekkie podejście (plecaki nam ciążą bezlitośnie), to zakładając raki – to je zdejmując, trochę nam zajmuje czasu. Uprzyjemniają nam go jednakże całkiem niebrzydkie widoki nocne.
Gdy docieramy do Betlejemki, towarzystwo bawi się już w najlepsze. Dostajemy nasz „przydział łóżkowy”, odświeżamy się, otwieramy wino i na swój sposób oczekujemy północy ;) O tejże, leniwie wychodzimy przed Betlejemkę, życzonka, kolejne toasty i po kilkunastu minutach wracamy do ciepłego środka. Nasze pierwszo-noworoczne, paru godzinne rozmowy krążą głównie wokół wspinania i odżywiania ;) Reszta towarzystwa baluje w najlepsze, efektem czego nasze zamiary wczesnej pobudki i noworoczne plany jesteśmy zmuszeni zmienić. Mimo tych, nieco niesprzyjających okoliczności, staramy się trzymać planu i wychodzimy – w końcu stawiamy na „aktywnie i ambitnie”! Noworoczny, nieco późny poranek wita nas tak:
(fot. Martyna)
Wpisujemy się do książki wyjść i w drogę. Zmierzając pod nasz cel, postanawiamy obejść dookoła nieciekawie wyglądające lodowisko Czarnego Stawu. Mieliśmy tego dnia w planie łańcuchówkę dwóch krótkich dróg na Progu Kotła Kościelcowego: Kochańczyka & Klisia. Jednakże jako, że czasowo jesteśmy mocno w plecy, musimy zdecydować się tylko na jedną z nich. Decyzję podejmuje Martyna, stwierdzając zdecydowanie: „idziemy oczywiście na tę trudniejszą!” W ten oto sposób pierwszą naszą drogą w NOWYM ROKU 2016 jest Droga Klisia, która rozwiązuje środkową część progu, całkiem dobrze widoczna (skrajnie z lewej) na zdjęciu poniżej.
(fot. Martyna)
Okrążamy staw, pokonujemy piargi pod progiem i jesteśmy na miejscu. Ogarniamy jedzonko, gorącą herbę, ubranka, wszystkie niezbędne zabawki i możemy ruszać.
Startujemy ścianką, przez nieźle zmrożone (mimo generalnie słabych warunków) trawki i do góry przez kolejną ściankę. W pobliżu siodełka zakładam pierwsze stanowisko. W książce wyjść, już nie pamiętam której drogi, w uwagach, ktoś dopisał „siano”. Tak też można podsumować chyba ten pierwszy wyciąg: „trochę gruzu, sporo siana – generalnie pielenie”. Warunki zimowe nie do końca takie jakie być powinny.
(fot. Martyna)
Na drugim wyciągu teoretycznie powinniśmy mieć do czynienia z jedynkowym popylaniem przez pole śnieżne i trawy. W naszym przypadku występują tylko trawy. Wyciąg kończy natomiast to co tygrysy lubią bardziej, czyli fajny wspinaczkowo – szkoda tylko, że taki krótki – kominek (IV), po pokonaniu którego zakładam stanowisko na wygodnej półce przed kluczowym zacięciem. Warto dodać, że zarówno kominek jak i zacięcie są zupełnie pozbawione śniegu.
Ostatnia długość liny to skalne zacięcie (V), na przełamaniu którego znajduje się stały hak. W miejscu tym plącze mi się szpej z lonżami od dziabek, zawieszonych na ramieniu, więc trochę.. się z tym męczę. Wychodzę jednak bez większych problemów. To zdecydowanie najciekawszy odcinek całej drogi, można tu połączyć klasyczne wspinanie z drytoolem, tak też właśnie czynimy. Z przyjemnością obserwuję, jak Martyna radzi sobie w trudnościach lepiej niż ja.
Pokonawszy zacięcie wychodzimy w trawki, gdzie można wygodnie założyć trzeci stan z kosówki. W tym miejscu kończy się nasza krótka linia. Zdobywczyni Progu Kotła Kościelcowego, na tle Kościelców, po wyjściu z Drogi Klisia ;)
Następnie łatwym terenem w górę, delikatnym lewoskosem, po około 25-30 metrach docieramy do skalnego progu ze stałym stanowiskiem zjazdowym (3 haki, niezliczona ilość starych taśm, karabinek owalny). Ze stanowiska jeden długi zjazd 60m (50m też starcza) do żlebu ograniczającego ścianę od lewej strony, skąd już można zejść do jej podstawy po nasze rzeczy.
Sprawnie zbieramy graty i śmigamy, okrążając Czarny Staw z lewej strony, na upragnionego schabowego do Murowańca. Jak się okazuje, jesteśmy jedynym zespołem na HG, który postanowił rozpocząć Nowy Rok od wspinania, a przynajmniej jedynym wpisanym do książki wyjść. Nie muszę chyba dodawać, że odczuwamy nieukrywaną satysfakcje z tego powodu ;)
Betlejemkowy wieczór, który w przeciwieństwie do poprzedniego, należy do bardzo spokojnych, możemy przespać – rekompensując sobie poprzednią noc.
*****
Drugi dzień AD 2016 rozpoczynamy podobnie jak pierwszy, wstajemy gdy praktycznie wszyscy jeszcze śpią. Mimo tego, prócz wczesnej pobudki jakoś zbytnio się nie śpieszymy. Tym razem nie jesteśmy ani jedynymi, ani pierwszymi wpisanymi do książki. Z okolic Czarnego Stawu doskonale widać przebieg naszego dzisiejszego celu, Drogi Potoczka.
Podchodzimy początkowo żlebem w kierunku Karbu, następnie trawersujemy pod drogę. Trzeba przyznać, że te trawersy w twardym zlodowaciałym śniegu nie należą do najprzyjemniejszych. Z uwagi na to, że podeszliśmy sobie odrobinę za wysoko, rozpoczynamy wspinaczkę od nominalnego drugiego wyciągu. Parę chwil po nas podchodzi pod drogę inny, trójkowy, jak się okaże później kursowy zespół. Po pokonaniu pierwszego śnieżno-trawiastego wyciągu z ust Martyny słyszę: „mam nadzieję, że wyżej będzie trudniej!” (no w każdym razie coś w tym stylu ;)). Skoro tak – ok. Kolejne dwa wyciągi łącze w jeden własnymi wariantami. Z kociołka idę wprost (nieco w prawo) do góry stromą ścianką z kosówkami z obu stron. Jest krucho i faktycznie dość pionowo, asekuracja „taka se”, mimo to jest fajnie i ciekawie. Przewinięcie przez pionowe kosówki, jakiś kominek po drodze, wchodzę w skałę i słyszę… „koniec liny!”.. yhm. Trzeba będzie pokombinować, po chwili dostrzegam fantastyczną kosówkę, wręcz stworzoną pod stanowisko. Mija kilkanaście chwil i dostrzegam moją partnerkę dziarsko zbliżającą się do mnie.
Nieco wcześniej w oczekiwaniu na Martynę cykam dosłownie parę fot, okoliczności nas otaczające doprawdy zacne.
Żółta Turnia
Żółta Przełęcz, Wierch Pod Fajki, Skrajny Granat, Pośredni Granat, Zadni Granat, Czarne Ściany
Kolejny wyciąg idziemy dalej własnym wariantem, wprost do góry (zespół kursowy lewą stroną, łatwiejszym terenem). Kominek, zacięcie, odczuwalne trudności IV(?) Warunki czysto skalne, zatem dominuje wspinaczka klasyczna (dziaby na ramieniu) oraz drytooling. Stanowisko trzecie (nasze), nominalne wg schematu Kiełkowskiego piąte, u podstawy płyty z pewnego bloku i zabezpieczonego, dobrej jakości, hakiem za przełamaniem. Instruktor, z którym od czasu do czasu ucinam sobie pogawędkę, jest na stanowisku wyżej, po prawej stronie. Czekam aż jego zespół mnie minie, w międzyczasie dociera do mnie Martyna. Nas interesuje wariant na wprost (nieco w lewo). Nim jednak ruszę, muszę zjechać kilka metrów za upuszczoną, chwilę wcześniej, rękawicą puchową – bez niej ani rusz.
No więc w górę, najpierw zacięciami do wystających bloków, z pękiem taśm. Stąd można ewentualnie wycofać się i kontynuować drogę prawym, łatwym wariantem. My chcemy spróbować trudniej, czyli na wprost przez gładką płytę pod przewieszkę. Czysty drytooling, ale asekuracja komfortowa. Na wyjściu przez płytę, w kluczową ryskę na grubość palca wchodzą ostrza obu dziab, znajduję jakieś oparcie dla raka, podciągam się na jednej dziabie, drugą wbijam wyżej w jakąś kępę trawy, raki na tarcie i jestem pod przewieszką. Uff.. Było to zdecydowanie najtrudniejsze miejsce na drodze – zasłyszeliśmy, że rzekomo V, mogło tyle mieć. Następnie wchodzę trawers pod wypychającą przewieszką, na jego początku i końcu obowiązkowo asekuracja z myślą o mojej partnerce. Dalej nieco wywieszonym zacięciem do góry już w łatwiejszy teren przez kosówę i śniegi. Na koniec przewieszony ząb skalny i dochodzę do wielkich bloków z liną, gdzie robię szybko stan. Martyna na kluczowej płycie ma znacznie trudniej, ale od czego umiejętności wspinaczkowe – noga do ręki i po temacie ;) Tutaj już w łatwiejszym terenie zbliżając się do mnie do stanowiska.
I w tym miejscu daję dupy, nonszalancko lekceważąc teren powyżej, wydający się na dość łatwy z mojej pozycji. Tymczasem, nie dość, że mamy do czynienia z nieprzyjemnym trawersem po zlodowaciałym śniegu i słabo trzymających trawach to możliwość założenia czegoś praktycznie żadna.
Najsprawniej jak to możliwe naprawiamy mój błąd i kończymy drogę na Czubie nad Karbem. Zmarznięci szybko wrzucamy szpej i liny do plecaków, po czym schodzimy czujnym(!) (zdecydowanie lepiej schodzić przez „pojezierza” lub żlebem z Karbu) szlakiem do Czarnego Stawu. Stąd już powtórka z rozrywki – pędem do schabowego!
Po tych przyjemnościach, pozostaje już tylko przepak w Betlejemce, pożegnania ze znajomymi i potwornie męczące zejście Boczaniem do Kuźnic. Po drodze pechowy upadek na nadgarstek (na szczęście chyba nic poważnego), fartowna taksa spod PKL na ul. Karłowicza, padnięty akumulator, dość sprawne, zakończone sukcesem, moje bieganie po ulicy za jakimś „pomocnym gościem z przewodami i 10 minutami czasu dla nas”, frytki w „niewiarygodnej promocji” w żywieckim Macu, odrobina śmiechu pomiędzy tym wszystkim i zmęczeni, zmarznięci ale cali i zadowoleni(prawda? ;)) docieramy do Bielska.
Reasumując krótko, w dwóch zdaniach nasze pierwsze dni nowego roku:
„Byliśmy dzielni i odważni mimo tragicznej pogody targającej się na nasze życia…” a „Nowy Rok jaki, cały rok taki!” ;)
ps. Podziękowania dla Tomka P. i Agi W. za ogarnięcie noclegu w opcji „last minute” ;)
Więcej zdjęć w galerii: Noworoczna HG.
Pięknie rozpoczęty nowy rok! Samych takich aktywnych i ambitnych dni w 2016 życzę :)
Felerne te nadgarstki ;)
Ładnie działasz. Powodzenia w Nowym Roku :)
Najlepszych wspinaczek w Nowym Roku! :)
Serdeczne dzięki, życzę Wam i sobie jeszcze lepszego 2016 roku :)
E no to fajnie nawet brzmi ten Potoczek. A tak mi się tam nie chciało iść.
Wciągająca relacja :).
No przecież bym Cię nie ściemniał ;)
Przyznaje jednak, że normalny wariant byłby mniej ciekawy w tych warunkach. Z kolei gdyby te były jednak bardziej zimowe… mogłoby być jeszcze ciekawiej.