Viva Italia! Part 4 – Riviera di Levante

Poprzednia część naszej włoskiej opowieści #summertrip #vivaitalia! 2016 zatrzymała się na wieczorze w Rapallo, po całodniowym zwiedzeniu Genovy. I właśnie Rapallo stało się punktem wyjścia naszych poczynań w pięknym zakątku Riviery di Levante. Tę część relacji zaczniemy od wycieczki do Regionalnego Parku Naturalnego Portofino.

Parco Naturale Regionale di Portofino [Camogli - Monte Portofino - San Fruttuoso]

Po całym dniu w pięknym, ale zarazem głośnym mieście portowym, tym razem kierujemy swe kroki do miejsca o zupełnie odmiennym charakterze. Około trzydziestu kilometrów na wschód od Genui, na zboczu Monte di Portofino, leży - Parco Naturale Regionale di Portofino. Malownicze szlaki, otwartego w 1977 roku, parku krajobrazowego, górującego nad zatoką Golfo del Tigullio, liczą sobie ponad 80 km długości i należą do najbardziej zjawiskowych na całej riwierze. Wstęp do parku jest bezpłatny. Jeżeli, zamiast leżenia plackiem na plaży, lubicie aktywnie spędzić czas, zdecydowanie polecamy tę formę odpoczynku.

Udajemy się do miasteczka Camogli, położonego około 10km na wschód od Rapallo. Tutaj ma swój początek jeden z najciekawszych szlaków Parco Naturale Regionale di Portofino. Samo miasteczko, jedno z najbardziej atrakcyjnych i urokliwych Riwiery di Levante zostawiamy sobie na później. Tymczasem naszą uwagę skupiamy na odnalezieniu informacji turystycznej i zdobyciu mapy parku. Poglądowa mapka jest również dostępna między innymi w serwisach parcoportofino.it czy portofinotrek.com.

źródło: parcoportofino.it

Na Via XX Septembre (20m n.p.m.), przy charakterystycznej kotwicy, odnajdujemy tabliczki oraz oznaczenia szlaków. Tu właśnie ma swój początek nasza trasa. Ostatnie zakupy spożywcze, w postaci czterech jabłek i możemy ruszać w drogę ;)

Przy Via Bartolomeo szlak przechodzi w ścieżkę, przekształcającą się następnie w schody, liczące ponad 900 stopni, wznosząc się delikatnie w kierunku południowym. Mijamy gaje oliwne, ogrody i wysokie mury ukrywające urodziwe wille i domki wiejskie. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie, towarzysząca nam na szlaku i próbująca uprzykrzyć życie, grupa amerykanek, hałasująca muzyką puszczaną z radia. Na szczęście udaje nam się odstawić je trochę. Szkoda byłoby w ten sposób rujnować sobie ten piękny dzień. Schodami pośród kolorowych domostw docieramy do wioseczki San Rocco, zawieszonej około 220 m n.p.m nad Camogli.

Z okolic kościoła Chiesa di San Rocco możemy podziwiać piękną panoramę na całe wybrzeże, od Camogli po samą Genove. Niestety, jesteśmy również naocznymi świadkami jednego z kliku dużych pożarów lasów, trawiących, w okresie letnim, wybrzeże liguryjskie.

W San Rocco odpoczywamy chwilkę i uzupełniamy zapasy wody w znajdującej się w centrum wioski, przykościelnej studni. Przy cmentarzu kościoła Chiesa di San Rocco szlak rozgałęzia się. Dalej wzdłuż wybrzeża wiedzie marszruta do Punta Chiappa, oznaczona dwoma trójkątami. Z kolei droga zaplanowana przez nas, znakowana pustym kołem, skręca w głąb lądu i wspina się w kierunku località Gaixella.

Jesteśmy ukontentowani - całe towarzystwo, włącznie z wspomnianymi już Amerykankami, wybiera drogę wzdłuż wybrzeża. W ten sposób zostajemy na szlaku sami :) Wokół wznoszącej się ścieżki, w północnej części parku, dominują gęste krzewy oliwek. Całą drogę uatrakcyjniają ręcznie malowane płytki ceramiczne, przedstawiające kolejne stacje Drogi Krzyżowej.

Otoczenie naszego szlaku spacerowego powoli zmienia się. Krzewy przechodzą w cudownie zielony, mieszany las dębowy i kasztanowca, dający nam chłodny i przyjemny cień. Przy kamiennym ołtarzu al Sacro Cuore, wieńczącym Drogę Krzyżową, robimy krótki postój na odsapnięcie. Nieco dalej znajduje się przedostatni kranik, umożliwiający uzupełnienie wody pitnej.

W Gaixelli, będącej ważnym węzłem szlaków pieszych, wyposażonym w ławki, drewniane stoły do odpoczynku i ostatnie ujęcie wody, nie zatrzymujemy się. Prowadząca stąd leśna ścieżka, w około 35 minut, wyprowadza nas na szczyt Monte di Portofino (610 m n.p.m.). Poniżej szczytu, na łące otoczonej wysokimi drzewami, znajduje się - wykorzystywany jako schronienie w słoneczne dni, stary semafor sygnalizacji świetlnej - Semaforo Vecchio. Stąd już blisko do punktu widokowego, z którego możemy podziwiać - po lewej - wspaniałą scenerię Rajskiej Zatoki (Golfo Paradiso) z Recco i Camogli na czele:

I nie mniej fantastyczny widok na prawo, to znaczy - Zatokę Tigullio (Golfo del Togillio) ciągnącą się z Portofino przez Santa Margherita Ligure, Rapallo, Zoagli aż po Sestri Levante. W takich okolicznościach z przyjemnością można spałaszować po jabłku ;)

Ze szczytu Monte di Portofino, szybko schodzimy ku, określanemu jako serce parku naturalnego - Pietre Strette. Stąd można dotrzeć w praktycznie każdy ważniejszy zakątek parku: do Santa Margherita, Gave, Paraggi, Portofino Mare, Base 0, San Fruttuoso, Toca, Monte Tocco czy Camogli z którego przyszliśmy. Niebrzydko tu :)

Mijamy wysokie głazy i złazimy w dół przez przyjemnie chłodny dębowo-grabowy las. W okolicy źródła Caselle i starego młyna, dziś wykorzystywanego jako domostwo z restauracyjką, szlak przechodzi w mocno nasłonecznione zbocze, którego ostro opadającymi serpentynami, docieramy do miniaturowej zatoczki skrywającej niewielką osadę.

San Fruttuoso

Ta maleńka wioska rybacka znajdująca się na południowym krańcu półwyspu Portofino to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc Włoskiej Riwiery. Można się tu dostać jedynie tak jak my - pieszo jednym ze szlaków lub łodzią. W San Fruttuoso znajduje się siedziba opactwa Ojców Benedyktynów - pięknie zachowany klasztor położony dosłownie na samej plaży. Budynek pochodzi z VIII wieku. Po zniszczeniach dokonanych przez saraceńskich piratów, po koniec X wieku został odbudowany przez greckich mnichów. W XIII w. wszystko przejęła wszechwładna, genueńska rodzina Doria. To oni dokonali kolejnych modernizacji, m.in. dobudowali wieżę obronną Torre dei Doria i nadali obecny wygląd zabudowaniom. W 1983 r. klasztor otwarto dla turystów.

Zatoka słynie z głębokiej i niezwykle czystej wody, w słonecznie dni mieniącej się wszystkimi odcieniami turkusu i szmaragdowej zieleni. Opactwo znane jest również z "Chrystusa z Głębin". W pewnej odległości od brzegu, na dnie morza spoczywa brązowy posąg Cristo degli Abissi, wykonany w 1954 roku ku pamięci tym, którzy zginęli na morzu oraz w geście wdzięczności za opiekę nad tymi wszystkimi, których życie i praca były i są związane z morzem.

W San Fruttuoso odpoczywamy kilka chwil. Kusi mnie, by w tym czasie schłodzić trochę rozgrzane ciało, wskakując z klifu w toń szmaragdowej tafli morza liguryjskiego, ale tłumy ludzi na brzegu tym razem skutecznie mnie zniechęcają. Ruszamy zatem dalej. Przed nami jeden z najbardziej fascynujących i zarazem trudnych odcinków szlaków trekingowych w Parku Naturalnym.

Parco Naturale Regionale di Portofino [San Fruttuoso - Batterie - Camogli]

Początkowo wspinamy się wąską ścieżką serpentynami wśród starych drzew, palm i drzew oliwnych. Ostre nachylenie zbocza i mocno operujące słońce od samego początku solidnie daje się nam we znaki. Po osiągnięciu grzbietu szlak na zmianę wznosi się i opada. W kilku trudniejszych miejscach, na stromych odcinkach skalnych pojawiają się łańcuchy. Nie sprawiają nam większych problemów, ale mają swoje uzasadnienie. Na szlaku spotykamy kilka grup turystów, w tym między innymi "nasze Amerykanki". Wszystkich łączy jedno: są wyczerpane i spragnione wody. Niestety dla nich, na pytania czy mamy wodę, lub czy w pobliżu znajduje się jakieś źródło nie mamy dobrych wieści. Do San Fruttuoso, gdzie można kupić wodę mają jeszcze spory kawał drogi, w tym ostre podejście w pełnym słońcu.

Po nieco ponad godzinie drogi docieramy w okolice La Baracca. Z odsłoniętego szczytu grzbietu rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na Cala Dell’Oro, rekompensujący wszystkie niedogodności trasy. Należący do Zony A (Riserva Integrale) obszar śródlądowej części morza, ograniczony jest linią łączącą Punta Torretta i Punta del Buco. Bezwzględnie zakazana jest tutaj jakakolwiek działalność człowieka prócz badań naukowych. Doprawdy jest to cudowne miejsce.

Kontynuujemy wędrówkę wąską, w kilku miejscach mocno eksponowaną, jednak ubezpieczoną ścieżką. Tak docieramy na Passo del Bacio, miejsca owianego tragiczną legendą o ostatnim pocałunku dwóch zdesperowanych kochanków, tuż przed ich samobójczym skokiem w przepaść.

Trasa jest niezwykle widokowa, jest jednak jeden mały szczegół komplikujący nasze położenie. Dosłownie wysychamy z pragnienia, a na ujęcie wody na razie nie mamy co liczyć. Na którymś z kamieni pod niewielkim drzewem wyciągamy ostatnie koło ratunkowe w postaci dwóch jabłek. To dodaje nam nieco sił na kolejne łagodne podejście. Z ratunkiem przychodzi Batterie - jedno z wielu starych umocnień obronnych z II Wojny Światowej rozlokowanych na grzbiecie. Na jej terenie zlokalizowany jest życiodajny kranik z wodą. Woda z uwagi na nasłonecznienie zboczy jest... ciepła, nie ma to jednak zbyt wielkiego znaczenia. Pijemy, pijemy, pijemy bez końca! Batterie, która swoją nazwę zawdzięcza obecności w tym miejscu baterii przeciwlotniczych w przeszłości, to również świetny punkt widokowy na całą Rajską Zatokę. Mimo zmęczenia i dokuczającego słońca, nie potrafię sobie odmówić jeszcze jednego zdjęcia :)

Po zaspokojeniu pragnienia, łapiemy drugi oddech i już nieco spokojniej kontynuujemy spacer w kierunku San Rocco. Przechodzimy przez niewielką wioskę Mortola, złożoną z małej grupy bardzo charakterystycznych domków. W zasadzie przechodzimy przez domki dosłownie ;)

W samym San Rocco, już się nie zatrzymujemy. Schodzimy od razu do Camogli skąd startowaliśmy. Wycieczkę zamknęliśmy w ~ 7.5 godziny, co daje nam w efekcie całkiem niezłą wyrypę w dość ekstremalnych warunkach. Poniżej nasza trasa wrysowana w mapkę Parco Naturale Regionale di Portofino wraz z kierunkiem przejścia.

To oczywiście nie koniec wrażeń na dziś. Pora na zwiedzanie Camogli, tym bardziej, że jesteśmy tutaj z kimś "ustawieni na widzenie" ;)

Camogli

Według słów Dickensa Camogli było "najbardziej słonym, brutalnym i pirackim miejscem na świecie". Dziś malownicze miasteczko, nabrało nieco ogłady i urzeka swoją prostotą, klimatem rybackiej wioski i przepięknym krajobrazem. Nazwa miasta, pochodząca od zwrotu “Case delle Mogli” - co w dosłownym tłumaczeniu oznacza “Domy Żon” - wywodzi się z czasów, gdy podróże morskie trwały wiele lat i to kobiety zajmowały się zarządzaniem portu, podczas nieobecności swych mężów, żeglujących po bezkresnych morzach.

Położone nad małą zatoczką skupisko kolorowych chatek i wielopiętrowych kamienic, zostało zbudowane na na zboczach stromego wzgórza opadającego bezpośrednio do morza.

Jak na tak niewielkie miasteczko rybackie kamienice są bardzo wysokie. Jest to efekt przebudowań dokonywanych przez ich właścicieli na przestrzeni wieków. Kiedy rodziło się dziecko, albo marynarz wracał z długiego rejsu, dobudowywano kilka pokoi lub nowe piętro. Ciekawostką jest fakt, że w Camogli kamienice dochodziły do samej plaży. Kiedy rozpoczęła się moda na nadmorskie deptaki camogliesi nie chcieli być „w tyle” i wyburzyli pierwszy rząd kamienic dodając promenadę ;) Dziś dzięki temu możemy podziwiać efekty tej rozbudowy i cieszyć oko miasteczkiem w pełnej okazałości. Wzdłuż promenady znajdują się liczne restauracyjki, bary, lodziarnie i sklepiki z pamiątkami.

Promenadę od przyportowego placyku rozdziela Chiesa Santa Maria Assunta (Kościół Matki Boskiej Wniebowziętej). Wybudowany został w XII w., jako niewielki kościółek na skalistej wysepce koło Camogli, później wysepka została połączona z lądem i dziś jest częścią miasteczka. Z zewnątrz prezentuje się dość skromnie, w środku jest podobno bogato zdobiony, o czym jednak nie udaje nam się przekonać na własne oczy.

Chwilę wcześniej wspominałem o "ustawce" jaką mieliśmy w Camogli. Przed wyjazdem, wertując różne liguryjskie portale, Nuctea natrafiła na kamerkę SkylineWebcams z widokiem na promenadę miasteczka. I właśnie wykorzystując kamerkę umówiliśmy się z naszymi bliskimi na okolice 17-tej, żeby im pomachać ;)

Po "pomachaniu" i krótkich rozmowach telefonicznych ("bo coś nas nie ma", albo "bo coś krzywo machamy :D") uciekamy z promenady, skrywając się w błogim cieniu kamienic. Na promenadzie jest chyba z tysiąc stopni! Najwyższa pora na lody!

Powoli zmęczenie daje znać o sobie, nie mamy już mocy na dalsze zwiedzanie miasteczka. Postanawiamy zawinąć się z powrotem na camp do Rapallo. Mimo ciężkiego dnia nie potrafimy sobie jednak odmówić wieczornego spaceru nad morze. Ten piękny, pełen wrażeń dzień, kończymy - tradycyjnie już można rzec - butelką wina na naszej ławeczce na tarasie promenady :)

Santa Margherita Ligure

Rankiem szybkie zwijanko z campingu, bowiem dziś przemieszczamy się dalej. Kolejny dzień naszego wakacyjnego tripu zaczynamy szybkim wjazdem do określanej perłą Ligurii - Santa Margherita Ligure. Z Rapallo dostajemy się tu krętą drogą wijącą się pomiędzy Morzem Liguryjskim, a skalistymi urwiskami. Spore wrażenie robi panujący tu spokój. Santa Margherita Ligure to przede wszystkim długa, nadmorska promenada z której pozdrawia nas sam Krzysztof Kolumb. Przyjemne plaże przyciągają każdego roku liczne grono turystów. Magię tego miejsca stanowi połączenie lazurowej wody z kolorowymi, terakotowymi kamieniczkami.

W samym Santa Margherita Ligure nie zabawiamy zbyt długo. Nastawiamy się bardziej na główne danie dnia czyli odkrywanie, oddalonego o zaledwie 5km stąd, idyllicznego Portofino. Dostajemy się tam popularną Via Aurelią, biegnącą skalistymi zboczami, które w dużej części zabezpieczone są siatką. Droga na całym odcinku prowadzących z Rapallo do Portofino jest wyjątkowo kręta, wąska, ale i niezwykle malownicza, z widokami na morze i całe wschodnie wybrzeże Ligurii.

Portofino

Maleńkie, ale jakże urokliwe Portofino położone w zachodniej części Zatoki Tigullio, uznawane jest za jeden z najbardziej ekskluzywnych kurortów wypoczynkowych we Włoszech. Byłe miasteczko rybackie jest w pewnym sensie oderwane od rzeczywistości. Przepych i luksus, namacalny na każdym kroku, kontrastuje z umiarem architektonicznym i przepychem urody, którą natura obdarzyła to miejsce. W latach 50’tych Portofino stało się jednym z ulubionych miejsc na wakacje VIP’ów. Przyjeżdżali tu wszyscy, od gwiazd filmu pokroju Liz Tylor czy Johna Waynea po ludzi biznesu i polityki jak Jackie Kennedy czy Bill Gates. Nie mogło tu również zabraknąć gwiazd kultowej opery mydlanej „Mody na sukces”, która na przełomie 2002 i 2003 roku gościła w Portofino przez 10 odcinków ;)

Dla nas Portofino to przede wszystkim niezapomniany klimat miasteczka i Morze Liguryjskie. Warto wybrać się tutaj tak jak my czyli wcześnie rano, gdy nie ma jeszcze tłumów turystów i urlopowiczów. W tym miejscu info dotyczące parkowania: w miasteczku znajduje się wielopoziomowy parking, gdzie cena parkowania wynosi około 5 Euro za godzinę. Poza tym parkingiem nie ma zbyt wielu innych opcji parkowania. Również na drodze do Portofino pobierane są bardzo wysokie opłaty za parking. W związku z powyższym dajemy sobie godzinę na uwinięcie ze wszystkim.

Głównym punktem miasteczka jest Piazza Martiri dell’Olivetta - niewielki plac położony przy porcie, otoczony kolorowymi, stylowymi kamienicami i wąskimi uliczkami oraz port wypełniony luksusowymi jachtami.

Aby w pełni docenić zalety rajskiego położenia Portofino, koniecznie trzeba wybrać się na spacer uliczką via alla Penisola, wspinającą się na południowy cypel. Po kilku minutach docieramy na kolejny placyk, przy przy którym znajduje się Chiesa di San Giorgio. Kościółek, wewnątrz którego znajdują się podobno relikwie św. Jerzego, został wzniesiony w miejscu sanktuarium, które wybudowali tutaj rzymscy żołnierze.

Nadrzędnym argumentem dla którego warto tutaj podejść, jest punkt widokowy. Z tarasów placyku przed kościołem San Giorgio mamy zapierający dech w piersiach widok na maleńkie Portofino i lazurowo-turkusowe Morze Liguryjskie.

Przy pierwszym kontakcie z Portofino wrażenie jest delikatnie oszałamiające. Po nieco bliższym poznaniu, łatwiej jednak zrozumieć słowa piosenki Agnieszki Osieckiej „Miłość w Portofino”, wykonywanej przez nasze gwiazdy: Sławę Przybylską, Annę German, Magdę Umer czy Katarzynę Groniec. I tą właśnie melodią w wykonaniu tej ostatniej zamkniemy kadry z naszej wizyty w Portofino :)

Zoagli

Zoagli nie mieliśmy okazji poznać bliżej, w zasadzie tylko rzuciliśmy na nie okiem z pobocza drogi, przemieszczając się dalej na wschód Zatoki Tigullio. Nie niemniej jednak, z uwagi na urodę, maleńkie miasteczko zawieszone na skalnych półkach wzdłuż wybrzeża, zasługuje choćby na krótką wzmiankę. Przepiękne widoki, lazurowe morze, zapewne warto zajrzeć mając nieco więcej czasu.

Sestri Levante

Półwysep Sestri Levante zamyka od wschodu Zatokę Tigullio. Miasteczko położone jest nad dwiema zatokami: z zachodniej strony, rozległa, otwarta Baia delle Favole (Zatoka Bajek), ze wschodniej spokojna i malutka Baia del Silenzio (Zatoka Ciszy). Sestri Levante cieszy się jednak tak dużą popularnością ze względu na duże, dobrze zagospodarowane i piaszczyste plaże. I chyba właśnie z tego powodu, nam nie przypada jakoś specjalnie do gustu. Można wręcz rzec, że jesteśmy rozczarowani. A może to po prostu już mały przesyt? Może wyjątkowo dokuczający tego popołudnia upał? A może też fakt męczących już trochę dziesiątek czarnych imigrantów, którzy z każdej strony nagabują na zakupy swoich bibelotów. Zapewne wszystko po trochu. Mimo wszystkim warto udać się na spacer nad słynną Zatokę Ciszy wraz z jej plażami i wąskim bulwarem, otoczonym kolorowymi domami.

Natomiast prawdziwym przebojem Sestri Levante, w moim przypadku przynajmniej, były lody zrobione na kształt róży. Tu muszę wspomóc się cytatem samego siebie: "byłem pod takim wrażeniem loda, którego zrobiła mi ta dziewczyna". Nic dodać, nic ująć ;)

Ruszamy dalej, kierunek - Levanto. Jak się jednak przekonamy, czeka nas jeszcze kilka niespodzianek, nim dotrzemy do celu. Od razu dodam - bardzo przyjemnych niespodzianek.

Moneglia

Trasa z Sestri Levante do Levanto wiedzie kolejnym odcinkiem znanej nam VA. Pomiędzy niewielkimi miasteczkami: Riva i Moneglia droga biegnie wąskimi tunelami zwanymi "galeriami", utworzonymi ze starych tuneli kolejowych. Przejazd tunelami odbywa się na przemian tylko w jednym kierunku. W naszym wypadku czyli w kierunku Moneglii zielone światło zapala się na 2 minuty co 20 minut. Musimy zaczekać na swoją kolej przy pierwszym wjeździe do tunelu. Wjazd znajduje się nieopodal skał Scoglio dell'Asseu połączonych z brzegiem cementowym molo. Całość przedstawia się bardzo malowniczo.

Ruch drogowy przez "Galerie" odbywa się są na przemian, ponieważ bardzo mała szerokość tunelu nie zezwala na przejazd dwóch samochodów w obu kierunkach jednocześnie. Imponujące jest to, że jeszcze w latach dwudziestych XX wieku tunele były używane przez pociągi, zanim linia została przeniesiona dalej w górę rzeki. W tunelach zabronione jest poruszanie się pieszo i na rowerze. Zielone światło w końcu się zapala, nasza kolej na przejazd. Trzeba przyznać, że jest całkiem klimatycznie.

Tunele poprzecinane są kilkoma krótkimi wylotami, z których możliwe jest zejście w kierunku morza. Na jednym z nich dostrzegamy niewielkie pobocze z wolnym miejscem. Na manewr zatrzymania się i zaparkowania po drugiej stronie jezdni w sporym ruchu nie ma szans, ale zawsze można przecież zawrócić w dogodnym do tego miejscu. Tak też czynimy. Na szczęście nikt nas nie uprzedził i miejsce wciąż jest wolne! Szczerze uradowani, schodzimy na dziką plażę. Nie należymy do osób praktykujących leżenie godzinami plackiem wśród dzikich tłumów plażowiczów, ale tego typu akcjom, kiedy jest tylko taka sposobność, oddajemy się namiętnie. Tym razem pozwalam sobie nawet dwukrotnie wskoczyć do szmaragdowo-turkusowej wody. I tylko trochę żałujemy, że nie mamy ze sobą maski do nurkowania, bo miejsce jest do wręcz tego stworzone, ale mówi się trudno. Na następny trip trzeba pomyśleć. Jest cudownie! :)

W trakcie kąpieli, zauważamy, że niedaleko od nas, swoją miejscówkę mają nudyści. W tym ustronnym, dobrze osłoniętym miejscu golasy mają prawdziwy raj. Jesteśmy jednak w takiej odległości, że nie przeszkadzamy sobie wzajemnie. Mając świadomość, że jeszcze kawał drogi przed nami tego dnia i fakt, że musimy znaleźć jakiś camping, pora ruszać w dalszą drogę.

Levanto

Levanto to maleńkie miasteczko w zatoce, wysokie kamienice pomalowane kolorami słońca, niewielki port i oczywiście piękna plaża. Levanto to również doskonały punkt wyjściowy do odkrywania bajkowych wiosek Cinque Terre, od których oddzielone jest pięknym cyplem Mesco. Ale to temat, który zostawimy sobie na osobny wpis ;)

W Levanto i najbliższej okolicy zajeżdżamy na kilka campingów. Ceny w tej okolicy nie należą bowiem do najniższych. Najatrakcyjniejszą ofertę znajdujemy na Campeggio Pian di Picche i tam się lokujemy. Na zwiedzanie miasteczka tego dnia już się nie wyrabiamy, ale udaje nam się rzutem na taśmę załapać na zachód słońca, co zawsze wywołuje uśmiech na naszych twarzach :)

Wieczór spędzamy, jak można się już domyślić, wynajdując kolejną kapitalną miejscówkę z widokiem na morze. Ciepły przyjemny wieczór w doskonałym towarzystwie, zachód słońca, wino, a na koniec lody o smaku chleba z marmoladą. Od takich przyjemności można się naprawdę uzależnić! :)

W tym miejscu kończymy tę część opowieści #summertrip #vivaItalia 2016. Oczywiście to nie koniec naszej historii. Przed nami jeszcze wiele wrażeń. Nazajutrz nowy dzień, nowe cele i plany. Zapewniam będzie co czytać i oglądać. Bądźcie czujni - CIĄG DALSZY NASTĄPI!

Nieco więcej zdjęć znajdziecie w galerii: Viva Italia / Part 4. Jeśli podobała się Wam ta relacja i chcecie być na bieżąco, po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych zapraszamy na FacebookInstagram - do zobaczenia!

Informacje praktyczne

Noclegi

Przewodniki turystyczne / mapy

Comments

  1. Pingback: Viva Italia! Part 6 – z Portovenere do Val Gardeny — Pionowe Myśli

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *