Śnieżn[k]a zadymka lajtowa

Wypad zimowy w Karki chodził nam po głowie już od dłuższego czasu, więc kiedy nadarzył się sprzyjający weekend, nie oglądając się zbytnio na średnie prognozy pogody postanowiliśmy plan wcielić w życie.

Sobota ~10 rano, zaopatrzony w stosowną do sytuacji, reklamóweczkę ze smakowitymi trunkami kofeinowymi (markę, żeby nie zostać posądzony o lokowanie produktu, pominę), zostaję zgarnięty z Wrocławia przez siostry M & M. Kierunek nakreślony jednoznacznie —> Karpacz. Na parkingu przy ul.Obrońców Pokoju zostawiamy brykę, ostatnie małe przepakowywania i ruszamy w drogę. Celujemy w czarny szlak głęboką Sowią Doliną, przez Szeroki Stół wzdłuż potoku Płomnica.

Dziewczyny napierają ostro, ja z uwagi na parę „postojów foto” zostaję nieco z tyłu. Z każdym krokiem wyżej, zza drzew wyłaniają się coraz bardziej rozległe widoki. Z Czarnego Zbocza raz po raz zagląda na nas Skalny Stół.

Ogarniam się i przyspieszam trochę, by towarzyszki me przed przełęczą dogonić. Z rozpędu nie zatrzymuje się efektem czego udaje mi się złapać Magdę w całkiem niebrzydkiej scenerii ;)

Na Sowiej Przełęczy witają nas przednie waruneczki, więc mimo że od Jelenki dzieli nas zaledwie dwadzieścia minut drogi, zatrzymujemy się na ciacho i łyk gorącej herby.

W Jelence urządzamy sobie dłuższy popas. Zamawiamy polévke kapustová razy trzy. Ja w przypływie szaleństwa domawiam jeszcze knedliky s gulasom i Primatora ciemnego :D Po stosownym do uczty, odpoczynku, żegnamy sympatyczną Jelenke i ruszamy dalej.

Z blisko jednej trzeciej godzinnego szlaku na Przełęcz Okraj w zasadzie niewiele pamiętam gnany kłopotami żołądkowymi, czyżby konsekwencje kapustovej..? Odcinek z Małej Upy do schroniska to już dla mnie walka z sobą i czasem, wymijam dziewczyny i „mnie nie dogoniat”!

Po dotarciu do Schroniska na Przełęczy Okraj, załatwieniu wszelkiej maści formalności, odebraniu kluczy i rozlokowaniu się na pokojach, wieczór spędzamy mile w jadalni przy pysznym czeskim browarze i szeroko-tematycznym konwersacjach ;)

Nic wtedy nie zapowiadało fatalnego potraktowania nas przez gospodarzy schroniska w kwestii noclegu. W tym temacie, żeby nie strzępić sobie po raz kolejny języka, ograniczę się zacytowania krótkiego podsumowania tematu przez Nucteę na forum n.p.m., w wątku —> Co ulepszyć w schronisku i wynikłej z tego dalszej dyskusji.

W weekend z nadziejami zawitaliśmy w składzie trzyosobowym, w progi schroniska. Generalnie wszystko jest zgodne z opisem poza tym, że coś takiego jak cisza nocna nie istnieje, a szacunek samych Właścicieli dla gości jest żaden.
Mieliśmy to nieszczęście, że przypadł nam pokój numer 1, do którego Pani Danuta podając nam klucz, poinformowała krótko: „szykuje się imprezka”. Mina zrzedła. Pokój numer 1 znajduje się zaraz obok drzwi wejściowych do budynku, a od „sali balowej” oddziela go cienko-deseczkowa ścianka z jednej strony i wspólny korytarz (bez drzwi do sali) z drugiej, także chcąc nie chcąc byliśmy w „sercu wydarzeń” do godziny 22.30, po której to stwierdziliśmy, że coś trzeba zadziałać.
Prośby do imprezujących o choćby ściszenie, epatującego dźwiękami największych przebojów ostatnich dekad, jamnika, nie odniosły żadnego skutku. Poszukiwania Właścicieli, w domu obok, zakończyły się znalezieniem Pani Danuty, pośród balującej gawiedzi, z czego wywiązała się średnio miła dyskusja, zakończona hasłem (kierowanym do cylona) „Albo idzie pan obejrzeć inny, pokój albo będziecie spać w hałasie”…
Koniec końców, po spakowaniu się na nowo, po 23 wylądowaliśmy w pokoju nr 8, który był wcześniej zalany, ale „teraz już nie cieknie”. Morale osiągnęło poziom Morza Martwego, wydawałoby się że nic już nas niżej pociągnąć nie może -> o godzinie 0:40 obudziła nas, żwawo kapiąca na sąsiednie łóżko, woda ( imprezowiczów nadal było słychać całkiem nieźle).
Jeśli ktoś ma plan wyspać się, przed kolejnym dniem spędzonym na szlaku, to polecam omijać z daleka. Dla nas schronisko, na przełęczy Okraj, pozostaje martwym punktem na mapie.

Nazajutrz z samego rana, po szybkim śniadaniu, czym prędzej opuszczamy ten nieprzyjemny dla nas przybytek. Kierujemy się na szlak czerwony, gdzie po zaledwie paruset pokonanych metrach przecina nam drogę stok narciarski – takie atrakcje.

Przed nami do pokonania cały odcinek Czarnego Grzbietu, na którym znajdujemy pierwszorzędną wiatę. Oczywiście zaglądamy do niej i stwierdzamy jednomyślnie – w niej z całą pewnością mielibyśmy bardziej komfortowe warunki do snu! :)

Mamy ogromne szczęście do pogody, nad całym Czarnym Grzbietem nie zalega żadna, wielka chmura. W związku z czym, z punktu widokowego pod Śnieżką mamy fantastyczne widoki – w zasadzie to ciężko się zdecydować gdzie skierować wzrok!

W takich to warunkach, z czerwonymi licami, docieramy na Śnieżkę, to moja pierwsza zimą, a druga w ogóle, wizyta na najwyższym szczycie w Karkonoszach (wg najnowszych pomiarów czeskich 1603 m n.p.m.) i jednocześnie w całych Sudetach. Warunki jednak zastaję niezmienne, zbyt wiele nie widać – czyżby do trzech razy sztuka? Tylko na moment widoczność na tyle się poprawia, że z niewielkiej odległości można dostrzec kaplicę św. Wawrzyńca oraz Obserwatorium Wysokogórskie Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.

Mimo mocno średnich warunków pogodowo-widokowych dziewczyny tańczą w szalonej radości po zdobyciu szczytu! :D

Zaglądamy na moment do nowego budynku czeskiej poczty, znajdującego się w miejscu rozebranego schroniska. Jednak tylko dosłownie na parę chwil. Ogrzewamy się trochę się i decydujemy się na zejście. Galeryjki widokowe mijamy jakby ich nie było wcale, no cóż takie warunki. Oblodzony szlak sprawia nam w paru miejscach trochę problemów, ale małymi kroczkami pokonujemy największe trudności lodowe ;) Coraz bliżej Przełęczy pod Śnieżką.

Zachodzimy do „Domu Śląskiego”, gdzie raczymy się schaboszczakami z frytkami. Zapite całym zapasem rozgrzewającej herbaty z termosów smakują całkiem nieźle ;) Pora jednak pomyśleć o zejściu i ruszyć tyłki. W zimowej scenerii schronisko prezentuje się nawet przyjemnie.

Wiatr wyczynia dziwy, można odnieść wrażenie, że lada chwila Śnieżka ukaże nam swe wdzięki w pełnej krasie, ostatecznie jednak nic z tego – „czapa siedzi” niewzruszenie.

Nic nam nie pozostaje, wybieramy wariant czarnym szlakiem i Śląską Drogą zaczynamy schodzić do Karpacza. W pobliżu Kopy ostatnie spojrzenie na to co czeka na nas w dolinach.

Już na leśnym odcinku Śląskiej Drogi, rzucają nam się w oczy, wyłaniające się na horyzoncie, charakterystyczne kształty pobudzające wyobraźnię i powodujące u mnie przyśpieszone bicie serca! :D

W tym miejscu chciałbym podziękować siostrom M & M za współudział w tej (pomimo „sytuacji” na Okraju) wielce sympatycznej wycieczce :) Na sam koniec już przybliżony profil naszej dwudniowej pętelki:

traska_sniezkowa

Więcej zdjęć w galerii: Śnieżka 2015.01.31-02.01.

Comments

  1. Red-Angel

    Sceneria rzeczywiście niebrzydka ;)
    Szkoda tylko, że ze Śnieżki widoków brakowało, ale takie już jej uroki czasami.

    A schronisko widzę, że jednak nie jest tak idealne, jak początkowo się o nim słyszało. Ale i tak jest lepiej niż za poprzednich najemców – da się do niego chociaż wejść :P Chociaż cisza nocna powinna być respektowa…

    Reply
  2. Mrotschny Post author

    Do trzech razy sztuka, z tą Śnieżką, jak nic ;)

    Co do schroniska, to prawda, jeśli się nie mylę to w 2010 r. też odbiliśmy się od drzwi, niemniej jednak chamstwo jakie zastaliśmy tym razem, w moich oczach dyskwalifikuje obiekt na całej linii.

    Reply
  3. Skadi

    Kurde, podłamałeś mnie trochę tą sytuacją ze schroniskiem na Przełęczy Okraj. Mam tam zarezerwowany jeden nocleg na weekend majowy. Mam nadzieję, że nie będzie klapy bo zabieram ze sobą ludzi, którym chcę pokazać Karkonosze z jak najlepszej strony…

    Reply
  4. Mrotschny Post author

    Pozostaje mieć nadzieję, że nie traficie na żadne majówkowe urodziny.., no i pod żadnym pozorem nie zgadzajcie się na pokój nr 1.
    Udanej karkonoskiej majówki ;)

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *