W zasadzie do końca nie było pewności, jak z tym enpeemowym wypadem wyjdzie. Finalnie jednak, dołączam do Nuctei, Magdy i dwóch Michałów, przemieszczających się z Poznania – przez Wrocław, w którym mnie zgarniają – w kierunku Międzygórza.
W Międzygórzu, metodą „jedź dalej”, podjeżdżamy do samego końca drogi otwartej dla ruchu samochodowego i tam zostawiamy wehikuł Mhu. Po szybkim przepaku ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Schroniska na Śnieżniku. Dwie godziny drogi upływają nam praktycznie bez historii, pogoda nie rozpieszcza, więc nawet nie wyjmuję aparatu z plecaka. Po dotarciu do schronu, klepiemy sobie miejsce w pokoju i w zależności od upodobań kulinarnych wrzucamy co nieco na ruszt. W międzyczasie, dociera do schroniska również kilku znajomych, witamy się z nimi i idziemy się przejść, w końcu szkoda dnia. Decydujemy się uderzyć przez Mały Śnieżnik w kierunku Puchacza, po czym zobaczymy co dalej. Warunki na szlaku niezmiennie urocze.
Na odcinku do Małego Śnieżnika mijamy hordy turystów, potem z każdą minutą robi się spokojniej. W okolicy Goworka, miejscówki teoretycznie całkiem widokowej, robimy krótki postój na herbę i… mały bouldering, brak jednak dowodów w postaci dokumentacji fotograficznej, na te harce. Udaje się natomiast uchwycić „dwie siostry-trzy nogi” :D
Po tym krótkim popasie czeka nas zejście na Przełęcz Puchacza, gdzie dochodzi do bliskiego spotkania z pewną Sówką ;)
Z przełęczy podchodzimy na szczyt Puchacza, ten jednakże okazuje się zalesiony i niespecjalnie atrakcyjny. Postanawiamy zakończyć dzisiejszy spacer w tym miejscu, dalsza wędrówka na widokowy Trójmorski Wierch w takich warunkach jest pozbawiona większego sensu. Wycofujemy się na przełęcz, po czym zataczając pętelkę, najpierw żółtym a następnie niebieskim szlakiem wracamy do Schroniska. Tuż przed Halą pod Śnieżnikiem, mamy okazję pozachwycać się przez kilka chwil, pięknym zachódem słońca. Można przyjąć to za rekompensatę dnia niespecjalnie obfitego w dobrą pogodę i jednocześnie zapowiedź pięknego dnia nazajutrz.
Gdy docieramy do schronu, zdecydowana większość zlotowiczów jest już na miejscu. Po doprowadzeniu się do ładu oraz „pierwszym głębszym przed wyjściem z pokoju”, dołączamy do biesiadników, konsumując na starcie klasycznego już schaboszczaka, zapitego oczywiście ciemnym czeskim :D Hulanki i swawole w zależności od uczestnika, trwają do późnych godzin nocnych/porannych(niewłaściwe skreślić) ;)
Poranek, zgodnie z proroctwem, przynosi idealną pogodę. Po nieśpiesznym śniadaniu wyruszamy w celu zdobycia Śnieżnika (1425 m n.p.m.), najwyższego w szczytu Masywu Śnieżnika i polskich Sudetów Wschodnich.
>W niespełna trzy kwadranse od wyjścia cieszymy się ze zdobycia szczytu w znakomitych warunkach :)
Zjawiskowo prezentuje się – doskonale widoczny – najwyższy szczyt (1491 m n.p.m.) w paśmie Wysokiego Jesionika w Czechach, Pradziad, będący jednocześnie najwyższym szczytem Sudetów Wschodnich.
Na koniec strzelamy sobie szczytowogrupowe zdjęcie z częścią zlotowiczów, którą spotykamy na szczycie, po czym schodzimy do schroniska bierzemy swoje graty, żegnamy się z towarzystwem i schodzimy do Międzygórza do samochodu.
(c) Yarpen
Więcej zdjęć do podejrzenia jak zawsze w galerii –> Śnieżnik