Do siego! Czyli historia Nízko-rajskiej sielanki ;)

Decyzja o spędzeniu tegorocznego „okołoSylwestra” w górach zapadła jednomyślnie. Nasze założenia wejściowe nieskomplikowane: żadnych fajerwerków, suto zakrapianej imprezy, hord turystów & balangowiczów, zatłoczonych schronisk i tym podobnych. Do tego fajnie by się złożyło gdyby przytulnie i klimatycznie było ;) Mogłoby się wydawać, że temat w realizacji niełatwy. Nic bardziej mylnego, kierunek nasuwa się sam! Nuctea z nieskrywanym entuzjazmem przystaje na moją propozycję i w ten oto sposób kierunek Nízke Tatry klepnięty – jedziemy! :D

Pozostaje tylko pogłówkować nad kilkoma alternatywami: „co – gdzie – jak”, no i wypatrywać końca roku, by w możliwości warunkowo-pogodowe wpasować nasze plany. Mapa w rękę i do dzieła. Im bliżej deadline’u tym większa nasza pewność co do warunków: białego w Niżnych na skitury zbyt mało, ale zarazem szanse na zakopanie się w śniegu, z dala od utartych szlaków wciąż duże i pogody: ma być siekiera!

Postanawiamy wyruszyć dzień wcześniej i 30 grudnia, przedsylwestrowo, we wczesnych godzinach przedpołudniowych zajeżdżamy do dawnej wsi górniczej w powiecie Liptowski Mikulasz – Vyšna Boca. Zatrzymujemy wóz na parkingu nieopodal kościoła. Troczymy rakiety do plecaków (na wszelki wypadek) i w drogę. Szeroką i utwardzoną szosą wiedzie pierwszy, czterokilometrowy fragment naszej trasy na Sedlo Čertovica. Przełęcz ta rozdziela łańcuch Tatr Niżnych na dwie części: zachodnią – większą i skupiającą wszystkie najwyższe szczyty (Ďumbierske Tatry) oraz wschodnią – niższą i nieco mniej rozległą (Kráľovohoľské Tatry). Początkowy odcinek idzie mi się strasznie ciężko, wlokę się ładnych kilka metrów za Nucteą i dopiero postój na przełęczy na łyk herbaty, czekoladę i obowiązkowo polévke kapustová w Pensjonacie STIV daje mi – tak potrzebny – zastrzyk energii.

Z Čertovicy, podążając za czerwonymi i zielonymi znakami, podchodzimy na Sedlou za Lenivou. Łagodne podejście na sedlo i wystarczająca ilość ubitego śniegu na szutrowym trakcie sprzyja biegówkom. Mijamy tutaj całkiem pokaźną liczbę amatorów tej odmiany narciarstwa. Z podejścia odsłaniają się przed nami pierwsze widoki, a Čertovica i Pensjonat STIV oddalają się z każdym krokiem.

Tuż przed przełęczą mijamy znaki informujące o możliwości bliskiego spotkania z miśkiem brunatnym, będącym symbolem parku narodowego Niżne Tatry, grasującym po okolicy. Może jednak nie dziś, co? ;) Na Sedlou za Lenivou zdecydowana większość towarzystwa kończy swoją wędrówkę i po chwili odpoczynku wraca z powrotem do Čertovicy. My porzucamy w tym miejscu czerwony szlak i zgodnie z zielonym odbijamy w prawo, w kierunku Beňuški (1542 m n.p.m.), jednego z głównych szczytów Priehyby w Tatrach Kráľovohoľskich. Na podejściu przybywa śniegu, poza jakimś pojedynczym śladem skutera jest nieprzetarte. Zaczynamy się trochę zapadać, w związku z czym uznajemy, że nie ma sensu męczyć się dźwigając rakiety na plecach – teraz przydadzą się na nogach. Wdrapując się na garb osiągamy bezimienną kotwę szczytową wskazującą na 1434 m n.p.m. Naszym oczom ukazuje się, cała wschodnia część Tatr Kráľovohoľskich z Kráľovą hoľą, Orlovą, Veľką Vápenicą i Hômolką na czele. Nieco z lewej zaś, widzimy Králičke, Štiavnice i Dumbier, dające początek zachodniej części Ďumbierskuch Tatr.

Część wschodnia i zachodnia składają się na, jakże dobrze znaną i bliską mi, Grań Niżnych Tatr – znakowany na czerwono, fragment Szlaku Bohaterów Słowackiego Powstania Narodowego (słow. Cesta hrdinov SNP), eu­ro­pej­skie­go dłu­go­dy­stan­so­we­go szla­ku E8. Nie będę się w tym miejscu rozpisywał zanadto na ten temat, po więcej odsyłam do relacji z zimowego przejścia GNT.

Idziemy dalej. Przed nami teraz zejście świerkowym lasem na polanę usłaną pięknymi łąkami, zwaną Lenivá. Na skraju polany stoi (była) wojskowa Chata Barbora.

Zaskakuje nas mocno fakt, jak bardzo wywiany jest tutaj śnieg. Trawy na całej polanie wystają spod nikłej szaty śnieżnej. Zastanawiamy się nad zdjęciem rakiet, ale z oddali widzimy że, na ostatnim, czekającym nas tego dnia podejściu – na Beňuške, ponownie się przydadzą. Wobec czego zostają na nogach. Najlepsze widoki tego dnia mamy z podejść. Tym razem, po raz pierwszy odsłaniają się przed nami, jak na tacy, caluśkie Tatry – Wysokie i Zachodnie.

Podejście na Beňuške od północy wiedzie pomiędzy samotnymi świerkami i krzewami jałowca. Śniegu sporo, gdyby na całej naszej trasie panowały tak dobre warunki śnieżne można by troszkę pożałować niezabrania nart, ale tak nie jest, więc w naszym przypadku nie ma czego żałować. Jest po prostu pięknie :)

Sam szczyt, podobnież jak mijana przez nas wcześniej, polana Lenivá jest mocno wywiany ze śniegu. Jest również mniej widokowo niż z samego podejścia. Rosnący las robi swoje. Na piku dochodzi do spotkania trzech bałwanów, co udaje się oczywiście udokumentować Nuctei ;)

Rozległy wierzchołek Beňuški zdaje się być doskonałym miejscem na biwak. Niby blisko cywilizacji, jednocześnie odludzie. Pstrykamy kilka zdjęć i ruszamy dalej. Na grzbiecie, poza wywianym wierzchołkiem jest sporo śniegu, więc użycie rakiet ma swoje uzasadnienie. Ruszamy dalej.

Obniżając się z Beňuški na południe, po kilkunastu minutach, zaczynamy z uwagą wypatrywać naszego dzisiejszego celu. Trochę błądzimy, zgubiwszy szlak. W którymś momencie dostrzegam zarys wypatrywanej przez nas chatki. Z informacji jakie posiadam, wiem że powinna być otwarta, niepokoi nas jednak inna rzecz… o dach opartych jest 7 par nart biegowych… W chatce jest około 6 miejsc noclegowych, pojawia się rosnący niepokój – nie tak to miało wyglądać.

Nasze obawy znikają w momencie gdy docieramy do szałasu, towarzystwo właśnie zbiera się na dół. Útulňa zostaje tylko dla nas! :D Co prawda nie mamy żadnej pewności, że nikt później tu nie zawita, ale w tym momencie nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli istnieje raj, to właśnie do niego trafiliśmy! :)

Chatka jest niesamowita! Zachodzące właśnie z wolna słońce, rzucające swoje ostatnie promienie na naszą dzisiejszą przystań tworzy zachwycający efekt… Zrzucamy w środku graty i cieszymy oczy na zewnątrz. Zaciekawieni, obchodzimy domek z każdej strony.

Gdy już trochę nacieszymy oczy, a słońce zajdzie najwyższa pora rozejrzeć się za wodą, która gdzieś tu ma być w pobliżu. Znajdujemy klimatyczny kibelek z oknem(!), ale po wodzie ani śladu. Gdy już powoli przyzwyczajamy myśli do tego, że trzeba będzie topić śnieg, znajduję wodę – na mój gust trochę dalej niż „w pobliżu”, ale jest! A niedaleko źródła wody takie klimaty ;)

Zachodzę do chaty po wszelkie dostępne butelki oraz naczynia (dobrym patentem na takie wypady, jest np. branie ze sobą bukłaka, mimo nieużywania go na szlaku) i wracam po wodę, w międzyczasie Nuctea zajmuje się paleniem w kozie. Będzie tak jak to sobie wymarzyliśmy – ciepło, przytulnie i klimatycznie ;)

Powiedzieć, że warunki w utulňi są świetne to jakby nie powiedzieć nic – jest pełen luksus! Suche drewno, stół, ławki, czajnik, półki z naczyniami i wiele innych rzeczy. Najbardziej zszokowały nas lampa sufitowa na baterie i wieszaki z ubraniami (gdyby komuś było za zimno;)) To sześciogwiazdkowy hotel w górach! I tylko MY :) Zapalamy świece, gotujemy herbatę i zajmujemy się kolacją. Po niej wjeżdża wytrawna Frontera Sauvignon i chińczyk – nie można sobie było zaplanować bardziej idealnego wieczoru w górach ;)

Co ciekawe, podczas wpisu do chatkowej książki – jej początek datowany jest na marzec 2016 – okazuje się że jesteśmy jak dotąd jedynymi Polakami, którzy odwiedzili to miejsce. No cóż Wasza strata ;) Koło północy przenosimy się na ciepłe (to delikatnie powiedziane – jest gorąco!) poddasze do śpiworów i zasypiamy. Budzi nas tak piękny poranek, że po wszystkich porannych rytuałach, rozsadza mnie energia do tego stopnia, że mycie zębów postanawiam uskutecznić, włażąc na pieniek, po zrobieniu zdjęcia dołącza również do mnie Nuctea :D

Nie śpiesząc się zbytnio, około godziny 10 opuszczamy nasz cudowny domek. W tym samym momencie docierają tu również pierwsi słowaccy turyści. Rakiety na nogi i ruszamy. Zaczynamy tak jak tu trafiliśmy, czyli najpierw musimy ponownie wspiąć się na Beňuške. Na jej rozległym szczycie zabawiamy nieco dłużej tym razem.

Wpadamy na niezwykle interesujący i intrygujący trop – bez postępowania śledczego nie może się obejść. Rezultatów naszych działań zdradzić oczywiście nie możemy ;)

Dalszej wędrówce w kierunku Lenivej i następnie Sedlou za Lenivou, towarzyszy nam dobrze znany, z dnia poprzedniego, widok – zachwycająca panorama na caluśkie Tatry. Oczywiście zatrzymujemy się na kilka zdjęć.

Na Sedlou za Lenivou postanawiamy uzupełnić nasze zasoby energetyczne. Tu również, ponownie, spotykamy pierwszą, większą grupę ludzi. Po chwili odpoczynku obieramy kurs na Bacúšske sedlo i maszerujemy dalej. Teraz szlak głównie wiedzie la­sem, wciąż można natknąć się po­zo­sta­ło­ści po huraganach, któ­re wystąpiły tutaj na początku XX wieku. Miejscami leży sporo śniegu i nawet w rakietach zapadamy się. Zdarzają się jednak i takie odcinki, gdzie śniegu tyle co kot napłakał, sporo kamieni i wystających korzeni. O tym jak ciężko byłoby z nartami, przekonujemy się widząc, podążających za nami, dwóch Słowaków, którzy z biegiem czasu, zostają daleko z tyłu, zmuszeni co kilka chwil zdejmować narty. Przed nami jeszcze jedno, ostatnie podejście na Jánov grúň.

Wbrew temu co pokazywał czas tabliczkowy (1:30h) odcinek z Sedlou za Lenivou – Ramža, zajmuje nam więcej czasu. Gdy docieramy do utulňi i zaglądamy do środka, w przeciwieństwie do poprzedniego wieczoru, jesteśmy potwornie rozczarowani. Znam to miejsce sprzed 3 lat, z przejścia zimowej graniówki Niżnych Tatr. Zapamiętałem jako zadbaną i przytulną miejscówkę. Niestety, tym razem zastajemy zupełnie inne warunki. W chacie panuje totalny bałagan, wszędzie walają się drobne gałęzie i ziemia. Do tego nie ma drewna…

No cóż, twardym trzeba być, a nie miętkim. Odwrotu raczej nie mamy, więc pierwsze co, to zabieramy się za ogarnięcie wnętrza chaty. W międzyczasie dociera dwójka Słowaków, których mijaliśmy niedaleko od Bacúšskego sedla, mających również zamiar zostać na noc tutaj. Gdy nasza hawira nieco lepiej wygląda, pora na zorganizowanie drewna, na szczęście na wyposażeniu chaty jest piła. Robimy z Nucteą dwa kursy po drzewo, które są zarazem jedną z ostatnich szans na podejrzenie Tatr tego popołudnia.

Część drewna tniemy przed chatą sami, część zostawiamy do pocięcia Słowakom. W międzyczasie, gdy palimy w piecu i jemy obiad, do utulňi dociera kolejna kilkuosobowa grupka. No, to z romantycznego wieczoru tym razem nici… Pouczamy towarzystwo, że drewna przyniesionego przez nas może zabraknąć na całą noc i muszą również ruszyć tyłki nim zapadnie zmrok :P

Tymczasem urządzamy się w środku i hajcujemy w piecu, na tyle na ile to możliwe. Wyruszam również po wodę, do źródła oddalonego o paręset metrów od chaty. Gdy wracam okazuje, że to jeszcze nie komplet towarzystwa na dzisiejszy wieczór. Dobijają kolejne dwie ekipy, w tym ostatnia koło 20-tej. Sylwestrowy wieczór spędzamy w polsko-słowacko-brytyskim, 17-osobowym gronie – na limesie chaty, że tak się wyrażę ;) Trafiło się nam jednak w komplecie towarzystwo kulturalne górsko i nie jesteśmy świadkami żadnej libacji do późnych godzin, więc dramatu nie ma. Rozmowy, plany, wiktuały, hektolitry gorącej herbaty, chińczyk i wino – tak mijają nam ostatnie godziny roku. O północy wznosimy toast i grzecznie kładziemy się spać.

Wstajemy pierwsi, około godziny 7-ej, gdy wszyscy jeszcze smacznie śpią. No prawie wszyscy – Antoni już dawno „na chodzie” ;)

Wlewamy w siebie herbatę, wsuwamy śniadanie, pakowanko i powoli czas zbierać się do wyjścia. W międzyczasie budzą się pierwsze osoby. Żegnamy się z „obudzonymi” i wychodzimy na zewnątrz. Tym razem czeka nas ponowne przejście odcinka do Bacúšskego sedla. Krótkie pożegnanie zdjęciowe z Ramžą, rakiety na nogi i w drogę.

Przebijając się przez dobrze znany nam las, podchodzimy – tym razem od drugiej strony – na Jánov grúň i na Bacúšskim sedlu, niebieskim szlakiem schodzimy do Vyšnej Bocy. Pierwszy fragment prowadzi stromy zboczem, przypominającym jeden wielki wiatrołom. Schodzić jeszcze jako tako, ale podejście tędy to byłby koszmar.

Po zejściu do dna doliny, szlak w którymś momencie odbija na garb po naszej lewej stronie, my jednak kontynuujemy zejście doliną, wzdłuż biegu strumienia. Jak się okazuje była to dobra choć nie do końca świadoma decyzja. Dolina jest piękna, cała „usłana” tradycyjnymi, drewnianymi chałupami. Prawdziwie zimowa szata oraz trzaskający pod butami śnieg (temperatura „na dole” sięga około -14°C) tylko dodają jej uroku.

Ale nie tylko to świadczy o urodzie tego miejsca. W dolinie towarzyszy nam także wesołe świergotanie różnych ptaków, o które dbają tutejsi mieszkańcy, dokarmiając je. Jeden – sikorka bogatka, daje się nawet uchwycić w kadrze. Doprawdy, niezwykle malowniczy zakątek.

Po kilkudziesięciu minutach spaceru doliną docieramy do parkingu w centrum Vyšnej Bocy. Pozostaje nam już tylko skrobanie szyb i powrót do rzeczywistości. Przede wszystkim jednak naładowane baterie oraz ogrom pozytywnych wspomnień. I plany na kolejne razy. Tych nigdy nie brak :)
To było więcej niż dobre zakończenie 2016 roku i wejście w Nowy Rok. Kończąc pozostaje mi już tylko podziękować Nuctei za ten wspaniale spędzony wspólnie czas ;)

Więcej zdjęć, w galerii: Niżne Tatry.

 

Comments

  1. Ajkub

    Najbardziej interesujący sylwester w górach, o którym przeczytałem w tym roku. Super pomysł! Daliście mi dużego kopa, by następny sylwester spędzić w podobny sposób.

    Reply
  2. balkanyrudej

    Niżne Tatry bardzo lubię. Mam z nimi związanych sporo wspomnień. Głównie zimowych, choć i letnie przejście miałam tam kiedyś bardzo ciekawe (burza na grani w nocy i te sprawy). Generalnie jest tam co robić. A sylwester z dala od imprez i fajerwerków to też nasza domena :)

    Reply
  3. Kinga Magdoń

    pięknie :) wspomnienia, szczyty :) a co najważniejsze przemyślenia wszystkiego dobrego :) Kinga

    Reply
  4. Irena Żak | bionatura.info.pl

    Piękne te zdjęcia! Piękne są góry! Ja jestem typowo nizinny” człowiek :) i nie mam wielu okazji aby korzystać z takich widoków.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *