Camping La Verdière, na którym zakończyłem drugą, prowansalską część naszej południowo-francuskiej opowieści, okazał się jednym z paru, najmilej wspominanych przez nas campów, podczas całej podróży. Niewątpliwie wpływ miała na to świetna, lokalizacja oraz bardzo sympatyczna obsługa. Na kolejny dzień naszego wyjazdu zaplanowaliśmy bliskie spotkanie z Marsylią, najstarszym miastem Francji, założoną przez Greków z Fokai ok. roku 600 p.n.e. jako Μασσαλία (Massalia).
To najbardziej kosmopolityczne miasto Francji, jest niezwykle barwne i ma wiele do zaoferowania. Jednym z najpiękniejszych zabytków sakralnych w mieście jest Bazylika Notre-Damme-de-la-Garde, wybudowana w drugiej połowie XIX wieku. Położona na 162-metrowym wzgórzu La Garde, jest doskonale widoczna z każdego miejsca w mieście oraz w najbliższych okolicach na morzu.
Pierwszym z obiektów zabytkowych, do którego zachodzimy jest La Vieille Charite ulokowane w sercu dzielnicy Panier. Zaprojektowany jako hospicjum, przez braci Pugetów dziś jest siedzibą wielu struktur kulturowych. W centralnej części znajduje się barokowa kaplica, do której prowadzi dziedziniec z arkadami.
Po zachodniej stronie starówki, na skraju portu, wznosi się perła stylu romańsko-bizantyjskiego – Cathedrale Sainte-Marie-Majeure de Marseille (Katedra de la Major). Katedra ufundowana została w IV wieku naszej ery, rozbudowana w XI wieku. Swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie na styl romantyczny w XIX wieku.
Pora na „wspinaczkę” na wzgórze La Garde. Wspomniana na wstępie neobizantyjska bazylika Notre-Dame de la Garde, była niegdyś punktem sygnałowym dla statków wpływających do Starego Portu. Bazylika ma 60 metrów wysokości i zwieńczona jest dzwonnicą, na której wznosi się 9-metrowa, pozłacana figura La Bonne Mère z dzieciątkiem. Wnętrze obiektu zaskakuje bogactwem dekoracji z kolorowego marmuru, mozaik i płaskorzeźb.
Świątynie warto jednak odwiedzić przede wszystkim ze względu na taras, z którego rozciąga się imponujący widok całego miasta, Vieux Port oraz Archipelagu Frioul z słynnym Château d’If.
Właśnie Vieux Port (Stary Port) jest uznawany za serce Marsylii. Do dziś funkcjonuje jako port rybacki oraz przystań dla statków w mieście. Znajdują się tu liczne kafejki, restauracje, kluby i targ rybny, na którym każdego ranka można kupić świeże ryby i owoce morza.
Spontaniczna decyzja – płyniemy na wyspę d’If. W 1524r. na polecenie króla Franciszka I, na tej skalistej wysepce, zbudowany został zamek-forteca, Château d’If.
Z początku pełnił rolę twierdzy, sto lat później urządzono w nim więzienie. Przez wieki przewinęli się przez nie nieprzyjaciele króla, więźniowie polityczni, religijni rewolucjoniści i „inni zbóje” :D
Zamek wzniesiony jest na planie kwadratu o boku 28 metrów. Posiada trzy wieże, które są przystosowane do prowadzenia ostrzału artyleryjskiego, również w kierunku miasta. Wnętrze, z kwadratowym dziedzińcem i zespołem cel o różnym standardzie pozostało niezmienione od XIX wieku.
Do naszych czasów sława zamku przetrwała dzięki Aleksandrowi Dumas, którego bohaterowie (Hrabia Monte Christo i człowiek w żelaznej masce), zostali uwięzieni właśnie na wyspie d’If.
Jako, że dzień powoli chyli się ku końcowi, ładujemy się w najbliższy prom zawijający do portu. Towarzyszą nam piękne widoki na Marsylię.
Na pożegnanie z Marsylią – powrót do samochodu, jej wąskimi, kolorowymi uliczkami.
Przed nami kawał drogi do upatrzonego wcześniej campa. Gdy docieramy doń po 19 – całujemy klamkę zamkniętej bramy. Próbuję rozmawiać z kimś przez „campofon”, jednak na nic wszelkie słowa, prośby i groźby – słyszę jak z zaciętej płyty – „camping zamknięty od 19 | zapraszamy jutro o 8 rano”. Co za nieludzkie zwyczaje. Jesteśmy zmuszeni jechać dalej, kolejny camp na obranej przez nas trasie – również zamknięty. Zapada zmrok, zaczynamy rozglądać się za jakimś krzonem, ale mizernie to wygląda, gdyż ten fragment lazurowego wybrzeża jest dosyć gęsto zabudowany. Wjeżdżając do miejscowość Carqueiranne, zauważam tablicę Campingu du Beau Vézé. Zajeżdżamy – idę zagadać – nie ma problemu – możemy się ładować! Co więcej tu w najlepsze trwa impreza. Robimy mały rekonesans, postanawiamy jednak zawinąć się do siebie przed namiot z… cydrem oczywiście :D
Kolejny dzień to czas na dalsze wrażeń wyzwanie. Zaczynamy od niewielkiego Gassin. To stare miasto liguryjskie, malowniczo położone na skale, uchodzi za jedno z najbardziej ukwieconych miast Francji. Nie dziwi zatem fakt, iż kusi nas spacer labiryntem wąskich uliczek i zaułków pełnych kwitnących krzewów.
Nieopodal Gassin, leży kolejne urocze miasteczko Ramatuelle, tam też kierujemy swe kroki. W mieście nie ma zbyt wiele do zwiedzania, główną atrakcją turystyczną są jego malownicze położenie, zabudowa oraz niezwykły klimat uliczek starego miasta.
Wprost z Ramatuelle jedziemy do – osławionego przez pewnego żandarma – kurortu Saint-Tropez. Miasteczko mimo odwiedzających je tłumów zachowało sporo uroku. Wciąż można poczuć tutaj klimat starych rybackich czasów. Ciepłe i barwne elewacje domów zachęcają do włóczęgi nie tylko po porcie, ale również wąskimi zakamarkami miasta.
Nad najciekawszą, starą częścią Saint-Tropez góruje wzgórze, na którym, na przełomie XVI i XVII wieku wybudowano sześcioboczną fortecę Citadelle et son Musée Naval. Dzisiaj w murach fortecy kryje się się muzeum tradycji i historii morskiej miasta.
Z dachu twierdzy rozpościera się przepiękny widok na całą zatokę oraz starówkę, otaczającą kościół Notre-Dame de l’Assomption.
Będąc w okolicy grzechem byłoby nie zajrzeć do niezwykłego miejsca jakim jest niezaprzeczalnie Port Grimaud. Określany często „prowansalską Wenecją”, jest jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc w regionie. Miasteczko podzielone jest na trzy historyczne dzielnice, z kilometrami nabrzeży, wyspami, mostami i kładkami. Z budynkami przypominającymi zabudowę Saint-Tropez i tysiącami miejsc do cumowania łodzi, jest przykładem szczególnego miasta nadmorskiego.
Tym sposobem, kończymy dzisiejszą włóczęgę i obieramy kierunek na camping Les Rives de L’Agay. Agay to niewielkie miasteczko leżące w sercu Massif de l’Esterel. Te piękne, niewysokie góry opadające od strony morza niedostępnymi urwiskami skalistych cypli i przylądków, znakomicie nadają się do uprawiania różnego rodzaju aktywności sportowych. Od jazdy rowerem, przez trekking, po wspinanie – jak się nie trudno domyśleć po to właśnie tu przyjechaliśmy. Tego wieczoru interesuje mnie jednak, przede wszystkim kąpieli w Morzu Śródziemnym – w końcu! :D
Pierwszego dnia w Massif de l’Esterel za cel obieramy sobie, ukryty w górach, w samym centrum masywu, Pic du Perthus.
Niezbyt wielka popularność całego rejonu, górski charakter miejscówki, w tym spore podejście sprawiają, że nie spodziewamy się towarzystwa tego dnia. Cały Pic du Perthus tylko dla nas :)
Wspinanie, z uwagi na pogodę i temperaturę, zaczynamy zgodnie z wytycznymi z przewodnika, na południowo-zachodniej ścianie. Pierwszymi naszymi drogami w czerwonej skale Masywu Esterel są ładne Les jeunes loups (5a) oraz M’as-tu vu? (5c).
Kolejna na rozkładzie to ekscytująca linia na lewo od południowego filara, długa, wytrzymałościowa, bardzo dobrze ubezpieczona, Y’a pas de lézard (6a)
Podejrzewamy, że z TOPu mogą być niezłe widoki, zabieram więc ze sobą aparat. Góry, miasteczka, lazur morza – jest oszałamiająco-fantastycznie ;)
W tym momencie, czas na przerwę. Determinują nas dwie rzeczy – skurcze żołądka i żar zalewający południowo-wschodnią ścianę do której się przymierzamy. Na bezczelnego ucinam sobie nawet drzemkę :D
Po, co najmniej, godzinie i oględzinach, paru mniej już nasłonecznionych linii, wybieramy dwu-wyciągową La chevauchée des vaches qui rient (6a, 5). Pierwszy dłuższy i jak na szóstkę bardzo wymagający, zwłaszcza początkowe fragmenty. Nie znajduję stanowiska, przechodzę prawie całą długość drogi z 60m liną. To, plus brak przyrządu i innych rzeczy, które „powinienem mieć przy dupie, a zostawiłem na dole” oraz nasilający się wiatr, sprawia, że mam ogromne kłopoty ze zjazdem. Nie będę wdawał się w szczegóły, trwało to wieki, nie obyło się bez myśli, o biegnięciu Nuctei „do najbliższej wsi” po pomoc, o wiszeniu w ścianie całą noc w oczekiwaniu na tę pomoc. A taka ładna droga była… Gdy w końcu moja stopa ląduje na ziemi, mam dość wszystkiego, włącznie z wcześniej upatrzonym, największym klasykiem tej ściany Profit au Tyrol. Wracamy do Agay’u. Wieczór poświęcamy na regenerację, ja przede wszystkim psychiczną, bez butli wina się obywa. Walory tejże wolę przemilczeć, napomknę tylko, że była to jedyna, podczas tego wyjazdu, butla ohydnego w smaku trunku. Nuctea po łyku zrezygnowała, ja ze „względów psychicznych” musiałem ją opróżnić :D
Drugiego dnia w Agay’u, zgodnie z założeniami wybieramy się na, wspaniale położony, tuż nad brzegiem błękitnego Morza Śródziemnego, Pilier de Soleil. Na początek dwie proste drogi na południowej ścianie: L’avidité du concierge (4a) i Les rossignols du caroubier (4c). Po tejże mini rozgrzewce pora na największy klasyk Filara Słońca, piękną Pilier de Soleil (5c).
Wartością nadrzędną, wspinaczki na Filarze Słońca są okoliczności w jakich się wspinamy, choćby tylko dla nich warto znaleźć się w tym miejscu.
Trudno nie zauważyć, co robi na nas największe wrażenie. Île d’Or bo oczywiście o niej mowa, to zbudowana z czerwonych skał (porfiru), zwieńczona średniowieczną wieżą, prywatna wyspa rodziny Bureau. Coś pięknego – prawdziwy skarb!
Wracamy na Filar Słońca ;) Kolejna dróżka to taka trochę tatrzańska, biegnąca rysą The roux pètent chaud (6a) w moim odczuciu łatwiejsza od Pilier de Soleil. Na koniec przenosimy się na zachodnią ścianę. Tu padają dwie ładne linie: Du punch dans les roubignoles (5b) oraz Viet congs en folie (5c). Zwłaszcza ta druga jest godna rekomendacji. Techniczna, wymagająca i emocjonująca – szczerze polecam! Na tym kończymy nasze skalne zmagania, zarówno w Massif de l’Esterel jak i podczas całego tripu.
Wybór tego właśnie masywu, nie był jednakże spowodowany wyłącznie wspinaniem. Okolica słynie z wielu dzikich, zupełnie dziewiczych plaż. Wyjeżdżaliśmy z Agay’u nieco rozżaleni, że o taką się nie postaraliśmy podczas pobytu w tym miejscu. Lecz „co się odwlecze to nie uciecze” ;) Podczas przejazdu wybrzeżem, w kierunku Cannes „badamy” kilka możliwych miejscówek, w końcu jest, trafiamy! Zostawiamy samochód przy szosie i skalną ścieżką schodzimy ku morzu. Cała, maleńka skalista plaża tylko dla nas!
Jak już wcześniej wspomniałem, następnym portem do którego zawijamy jest Cannes. Słynne luksusowe miasto nadmorskie, znane głownie z odbywającego się od 1946 roku Międzynarodowego Festiwalu Filmowego.
Największe atrakcje Cannes, czekające na turystów, znajdują się w nadmorskiej dzielnicy, na starówce Le Suquet, która jest położona na stokach niewysokiego wzgórza Mont Chevalier, na zachód od Vieux Port oraz wzdłuż bulwaru de la Croisette biegnącego od portu do cypla Pointe de la Croisette, między ciągiem luksusowych budynków.
Zauroczeni francuskimi, wąskimi, barwnymi uliczkami, kontynuujemy ich rekonesans również w Cannes.
Po wizycie w słynnym kurorcie odwiedzamy maleńkie, warowne miasteczko Biot. Osada typu village perche słynęła przez lata z wyrabianych tu glinianych dzbanów na wino i oliwę. Dziś znana jest z artystycznego rzemiosła ceramicznego.
Miniaturowa starówka Biot to zaledwie kilka uliczek – w głąb starej części wiedze rue Saint-Sebastian. Uliczka biegnąca aż do uroczego place des Arcades z arkadowymi podcieniami to jeden wielki bazar z artystycznymi wyrobami szklanymi i ceramicznymi.
Na wschodnim krańcu miasteczka znajduje się, przebudowany w XV w., romański Église de Biot. Ciekawostką jest fakt, iż do kościółka prowadzi zejście schodami w dół.
Późnym popołudniem docieramy do położonego na wzgórzu Villeneuve-Loubet. Tuż pod samym wzgórzem zlokalizowany jest nasz Camping Parc des Maurettes. Wieczór spędzamy na plaży, przy blasku zachodzącego słońca, z cydrem i serem, obserwując w napięciu samoloty lądujące i startujące w/z niedalekiej Nicei.
Kolejny dzień naszego tripu, to dzień nicejski. Stolica Lazurowego Wybrzeża wkomponowana w Zatokę Aniołów, słynie z pięknego położenia oraz specyficznego łagodnego mikroklimatu, ze względu na otaczające ją ze wszystkich stron wzgórza stanowiące naturalną ochronę przed wiatrem. Słońce świeci tutaj przez 320 dni w roku.
Jednym z najbardziej niezwykłych miejsc w mieście jest Plac Massena, od niego też zaczynamy szlajanko. To jeden z głównych placów miasta, o półokrągłym kształcie z przepięknymi, starymi kamieniczkami wzniesionymi z czerwonej cegły. W centrum placu znajdują się przepiękne fontanny Messena, które nadają temu miejscu szczególny klimat.
W sercu starówki, wznosi się XVII-wieczna katedra Sainte-Réparate. Reprezentuje styl barokowy, zwieńczona jest kopułą ozdobioną kolorowymi, ceramicznymi płytkami. Przy katedrze znajduje się dzwonnica, dobudowana w XVIII wieku.
Ze wzgórza zamkowego – Colinne du Château, którego nazwa pochodzi od XII-wiecznego zamku książąt prowansalskich, roztacza się wspaniały widok na całą Niceę, otaczające miasto wzgórza, a także – w kierunku wschodnim – na port.
Warto powłóczyć się nieśpiesznie po zaułkach Vieux Nice, by przekonać się na własnej skórze o jej niepowtarzalnym smaku.
To jednak nie koniec wrażeń tego dnia dla nas. Z Nicei udajemy się do niewielkiego Saint-Paul-de-Vence. W tej pięknej, średniowiecznej warowni w kształcie wydłużonej, rozciągniętej południkowo elipsy doskonale zachowały się mury obronne wraz z wieżą, XXI- i XVII-wieczne kamieniczki oraz gotycki kościół.
Zmuszeni zaparkować samochód powyżej miasteczka, przywitani jesteśmy przez przedstawiciela największej ze współczesnych atrakcji Saint-Paul-de-Vence ;)
Fondation Maeght to galeria usytuowana w środku pięknego sosnowego lasu, na wzgórzu La Gardette, w nowoczesnym systemie zabudowań i elementów ogrodowych zaprojektowanym przez José-Lluisa Serta. Fundacja uchodzi za jedno z najlepszych na świecie, prywatnych muzeów sztuki współczesnej z unikatową kolekcją malarstwa i rzeźby europejskiej.
Wracając do samego Saint-Paul-de-Vence, uważane ono jest za jedno z piękniejszych village perche, broniących w dawnych czasach granic regionu.
Ogromną atrakcję stanowią wąskie, brukowane, pachnące życiem uliczki.
Z murów miasta, rozciąga się fantastyczny widok na.., no właśnie, do dziś nie zidentyfikowaliśmy co konkretnie. Może ktoś pomoże..?
W ten sposób kolejny dzień dobiega końca, wracamy na nasz Camping Parc des Maurettes w Villeneuve-Loubet, wieczór mija nam leniwie. Zresztą gdzie i po co mamy się śpieszyć.
Tymczasem dni, bez naszego przyzwolenia, mijają jak szalone. Podświadomie, niechętnie acz nieubłaganie zaczyna się odliczanie do końca naszego tripu. Próbujemy jednak za wszelką cenę odgonić te myśli.
Naszym następnym celem jest Villefranche-sur-Mer, miasteczko wyrastające nad jedną z najpiękniejszych zatok na świecie, słynącą z głębokości Villefranche.
Wielką atrakcją miasta są tajemnicze, przechodzące tunelami pod kamienicami, wąskie uliczki. Najbardziej efektowną jest Rue Obscure.
Zaglądamy do Chapelle Saint-Pierre, znajdującej się tuż przy porcie na nabrzeżu. W kaplicy można podziwiać osobliwe freski Jeana Cocteau, niestety fotografowanie wewnątrz zabronione.
W Villefranche-sur-Mer warto również odwiedzić La Citadelle Saint-Elme, zbudowaną w XVI wieku. Dziś w jej wnętrzu kryją się ogrody, ratusz, amfiteatr, a także stara kaplica Saint-Elme, w której odbywają się czasowe wystawy. Roztacza się z niej bardzo ładny widok na miasto i zatokę.
Ruszamy dalej, po drodze zjeżdżamy z szosy, by sfotografować niezwykle malownicze Saint-Jean-Cap-Ferrat. Będące niegdyś wioską rybacką, podzieliło los wielu innych nadmorskich osad, stając się luksusowym ośrodkiem wypoczynkowym. No cóż, takie nie inne znaki czasów. Uroku i urody mu odmówić z całą pewnością nie można.
Na dłużej zatrzymujemy się w Èze. Wisząca na nabrzeżnej skale, na wysokości 429 m n.p.m., średniowieczna warowna wioska, nazywana orlim gniazdem, to jedno z najpiękniejszych miejsc Lazurowego Wybrzeża.
Główną atrakcją turystyczną Èze jest zabytkowa, średniowieczna zabudowa Èze-Village, z wąziutkimi uliczkami, setkami sklepików, warsztatów rzemieślników i galerii sztuki.
Spadziste, wijące się uliczki i bujna roślinność ogrodu, znanego jako Jardin Exotique d’Èze, porastająca ruiny zamku, sprawiają, że wizyta w nim jest dużym doznaniem estetycznym. Ogród słynie z kolekcji kaktusów i sukulentów z regionu Morza Śródziemnego, Afryki i obu Ameryk. Z góry rozciągają się przepiękne widoki na całą okolicę.
Kolejne miejsce, które odwiedzamy – kamienna wioska La Turbie, usytuowana na wysokości 480m n.p.m., jest znacznie mniej znana niż Èze. W dużej mierze dzięki temu, zachowała ona swój naturalny charakter. Największą miejscową atrakcją jest widoczne z daleka ogromne Trophée d’Auguste, zwane również Trophée des Alpes – śnieżnobiała marmurowa budowla wzniesiona dla uczczenia zwycięstwa cesarza Oktawiana Augusta nad plemionami liguryjskimi w I w. n.e.
W małym muzeum, poświęconym historii zabytku, załapujemy się na kilkuminutowy dokument o „Trofeum Alpejskim”. Z tej tak ważnej niegdyś rzymskiej budowli, pozostało stosunkowo niewiele. Proces dewastacji zaczął się jeszcze przed upadkiem Cesarstwa Rzymskiego. Przez stulecia pomnik był traktowany jako źródło materiałów budowlanych, wreszcie, na początku XVIII wieku, pozostałości „Trofeum” zostały zniszczone z rozkazu Ludwika XIV, podczas wojny o sukcesję hiszpańską. Dopiero w XX wieku, dzięki filantropowi amerykańskiemu Edwardowi Tuckowi, podjęto próby restauracji „Trofeum”. Ogrom budowli robi na nas duże wrażenie.
Z „Trofeum” rozciąga się szeroki widok na La Turbie z pięknym XVIII-wiecznym kościołem w stylu baroku nicejskiego oraz leżące w dole Monaco.
Ostatnim punktem programu, tego dnia, jest słynący z pięknego położenia Menton. Tam również, na zboczu wzgórza znajduje się nasz kolejny camping – Municipal du Plateau Saint Michel. Prowadzą do niego, niekończące, wydawałoby się serpentyny. Gdy w końcu docieramy na miejsce, szybko meldujemy się, rozbijamy i oczywiście uderzamy w miasto, w końcu wieczór taki piękny ;)
O wzgórze, z którego schodzimy w kierunku miasta, opiera się niewielka starówka, by dotrzeć do niej mamy do pokonania jednak spory odcinek. O ile w dół w takich okolicznościach nie mamy nic przeciw, to ten sam odcinek w górę podczas powrotu nieco nas niepokoi. Ale co tam – przecież jest tak pięknie!
Nad kilkoma uliczkami starówki, które łączą strome i kręte schody, dominuje barokowa Basilique Saint-Michel-Archange z XVII w., z dwiema wieżami, z których jedna, niższa, jest pozostałością XV-wiecznego kościoła, druga natomiast, wysoka na 53 m, zbudowana na początku XVIII wieku, pełni funkcję dzwonnicy.
Wielką przyjemnością w Menton jest spacer Promenade du Soleil. Być może nie tak elegancka jak te w Nicei czy Cannes, ale za to zdecydowanie bardziej spokojna. Już wiemy, że musimy tu wrócić kolejnego dnia rano.
Nazajutrz zgodnie z postanowieniem wracamy na promenadę. Tak oryginalnej, wielobarwnej, przyjemnej mozaiki budynków, idealnie komponujących się ze sobą, wcześniej nie uświadczyłem.
Po tym sielankowym początku dnia, obieramy azymut na Księstwo Monako. Główna, zabytkowa część księstwa z najstarszą zabudową i siedzibą władz, zajmuje wysuniętą na 800 m w morze skałę o wysokości 60 m n.p.m.
Na niej wzniesiono w XIII wieku imponujący Palais du Prince, od XIV w. będący siedzibą rodu Grimaldich. W skład pałacu wchodzą również Chapelle Palantine oraz wieża zegarowa Tour Sainte-Marie. Powiewająca na jej szczycie flaga jest oznaką obecności księcia w pałacu. Nie mamy tego szczęścia, trafiamy natomiast na, odbywającą się codziennie o 11:55 zmianę warty.
Z placu roztacza się wspaniała panorama na port, Monte Carlo, dzielnicę Fontville i Cap d’Ail.
Malownicza starówka sprawia wrażenie nieco pustawej. Wąskie uliczki, wysokie, ściśnięte przejścia i kamieniczki, które łączą je pod łukowatym sklepieniem przypominają średniowieczne miasteczka.
Przy jednej z ulic znajduje się wielka, utrzymana w stylu neobizantyjskim Cathédrale de Monaco, w której spoczywają prochy władców księstwa, w tym księcia Rainiera i księżnej Grace.
Postanawiamy odwiedzić najciekawsze z muzeów w Monako – Musée Océanographique, przeznaczone na zbiory wszystkich nauk zajmujących się badaniem morza. W salach muzealnych zgromadzono eksponaty fauny morskiej, liczne szkielety zwierząt morskich, również makiety statków badawczych. W podziemiach zwiedzić można słynne akwarium, w którym żyją najrzadsze gatunki flory i fauny świata, m.in. rafa koralowa, rekiny płaszczki, mureny czy australijski smok morski.
Na tarasie dachowym muzeum, pozwalają na bliższy kontakt piękne mewy.
Odwiedziny Monaco, kończymy na Monte Carlo i słynnym Grand Casino de Monte. Place du Casino przy którym stoją domy gry jest najbardziej reprezentacyjnym placem Monako.
Na deser zostawiliśmy sobie Roquebrune Cap Martin. Najpiękniejszą częścią Roquebrune jest Vieux Villlage (Stara Wioska). To plątanina wąskich, stromych uliczek, z których najbardziej efektowna, rue Moncollert przechodzi przez sklepione przejścia pod kamienicami i łukowate przypory między domami.
Stara Wioska skupiona jest wokół średniowiecznego zamku Château de Roquebrune.
Warto do niego wejść ze względu na szeroką panoramę rozciągającą się z wieży. No i podczas gdy ja ucinam sobie drzemkę na ławce przed wejściem do Château, ma towarzyszka.., zresztą co tu dużo gadać trzeba to zobaczyć! Côte d’Azur, Vieux Villlage Roquebrune Cap Martin, Église Sainte Marguerite…echhhhh!
I na tym w zasadzie można zakończyć tę opowieść. Wieczorem wracamy do Menton, jemy ostatnią kolację na ziemi francuskiej, będącą zarazem pierwszą w restauracji, co ostatecznie nas spłukuje ;) Serwujemy, jak na miejsce przystało, oczywiście ryby i owoce morza (ja pierwszy raz w życiu mam sposobność spróbowania Moules-frites). Perspektywa następnego dnia, po trzech, pełnych wrażeń tygodniach, to powrót do domu. Przez Włochy, Szwajcarię, Austrię, Niemcy, z nocą spędzoną na Campingu Betzenstein pod Norymbergą witaj Polsko.
Na zakończenie chciałbym podziękować mojej towarzyszce, bez Niej, nie tylko te trzy tygodnie nie smakowały by tak samo – bez niej nie byłoby tego wyjazdu :) Zatem dla Nuctei kawałek, kojarzący mi się jednoznacznie z lazurem i naszymi wakacjami.
Zdjęcia: Nuctea & Mrotschny.
Więcej, tradycyjnie w galerii: Provence-Alpes-Côte d’Azur | Część 3: Lazurowe Wybrzeże
I ja dziękuję, za te intensywne 3 tygodnie :) Oby takie szczęście do pogody dopisywało zawsze! :D
Nie mam nic przeciwko ;)
Świetna wyprawa i świetny opis! Zobaczyliście chyba wszystko, co najważniejsze na Lazurowym. Gratulacje. Wróćcie jeszcze kiedyś ;-).
Dzięki! Lazurowe jest przepiękne, a my nie zajrzeliśmy w Calanque, więc… ;)
Zabudowa znowu bardzo śródziemnomorska :-)
„plus brak przyrządu i innych rzeczy, które „powinienem mieć przy dupie, a zostawiłem na dole” ” – chciałeś być za bardzo wspinaczem sportowym :-P
„ja ze „względów psychicznych” musiałem ją opróżnić :mrgreen:” – Żal było, by się zmarnowało ;-) Tanie chociaż było? :P
Widzę, że wyjazd bardzo udany. Pogoda również się udała, praktycznie tylko słońce widziałem i błękitne niebo ;-)
„chciałeś być za bardzo wspinaczem sportowym :-P” – no rozpędziłem się nieco zbytnio ;)
„Żal było, by się zmarnowało ;-) Tanie chociaż było? :P ” – tanie i już nawet nie chodzi o fakt jego zmarnowania, musiałem odreagować ;)
Pingback: Viva Italia! Part 1 – Triolet Cirque - Pionowe Myśli
Lazurowe Wybrzeże zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie, coś pięknego! Wspaniała fotorelacja, teraz tylko spakować walizkę i tam jechać! ;)
Na mnie również robi, cały czas ogromne :) Od tej barwy, towarzyszącej całej podróży, można się naprawdę uzależnić! Wybierasz się?
Jak za oknem sypie śnieg i co gorsza wokoło nie ma gór (a tylko wtedy lubię śnieg, jak mam w góry blisko), to takie zdjęcia są swoistym lekarstwem i poprawiaczem nastroju ;)
Lazurowe wybrzeże miałam okazję oglądać tylko na Twoich zdjęciach oraz moich rodziców, którzy parę lat temu kręcili się po tej okolicy. Sama jeszcze nie miałam sposobności, by się tam wybrać. Póki co się nie zanosi, ale kto wie, może za czas jakiś?
Oglądając te zdjęcia, czuję zapach lata! Naprawdę przeniosłam się myślami do tego miejsca. Kocham takie wąskie, urokliwe uliczki. Aż zachciało mi się kolejnej podróży… ;)
Południowa Francja ma klimat bardzo podobny do północnych i środkowych Włoch. Te małe i wąskie uliczki, liczne zaułki – uwielbiam taki klimat.
Ale najbardziej zachwyciła mnie katedra w Marsylii. Bardzo chciałabym zobaczyć ją kiedyś na żywo.
Pingback: Bożociałowa Frankenjura — Pionowe Myśli
Ależ relacja! Zwiedziliście masę atrakcji w regionie! Ta skała widoczna z Saint-Paul de Vence, o którą pytacie to Baou de Saint-Jeannet. Niedawno się na nią wspinałem ;-). Tutaj szczegóły: https://lazurowyprzewodnik.pl/baou-de-saint-jeannet/ Pozdrowienia z Nicei! Tomek