Minął blisko miesiąc od ostatniego i zarazem pierwszego, tegorocznego wypadu w skały. Praca, innym razem pogoda, zawsze coś stawało na przeszkodzie. Tym razem również wybór pada na dolinki podkrakowskie. Po obiecującej inauguracji w Bolechowickiej, kolej na Kobylańską.
Warto odnotować, że Dolina Kobylańska to miejsce, w którym parę lat temu stawiałem swoje pierwsze kroki w jurajskim wapieniu, wtedy jeszcze wyłącznie na wędkę.
Zaczynamy od Filara obok Garażu i drogi, którą kojarzę ze swego debiutu – Rysy Koguta (V+).
Mimo średnio sprzyjających warunków, marznących palców, Kasia z Dymionem bez większych problemów pokonują wybraną przeze mnie drogę, gorzej ze mną. Start jest paskudny, dłonie marzną na kość, startuję i schodzę wielokrotnie. Mija sporo czasu, dopiero po dotarciu do nas Tomka – czwartego do kompletu – w którejś z kolejnych prób, na niezłym wkurwie, pokonuj, tę przecież, tylko, „pięćpluskę”.
Od razu wstawiamy się w sąsiednią drogę – Filar obok garażu (VI). Ta, mimo wyższej cyfry, puszcza całkiem sprawnie. W międzyczasie Kasia z Dymionem, z powodzeniem, walczą z Eksterminacją Kaczek (VI.1). Mnie dwie próby zrzucają w cruxie, postanawiam dać sobie spokój i wrócić na nią jutro. Dymion próbuje jeszcze sił na Rysie obok Garażu (VI.1+).
Tym razem jednak nie udaje się. Postanawiamy przenieść się na Kulę, gdzie bez większych problemów pada „klasyk z glazury” – Hokejka (VI). Mimo wstawek, więcej już nic nie zrobiliśmy. Na tym postanawiamy zakończyć ten niezbyt udany dzień. Wieczór mija nam przy kiełbie z ognia, dla niektórych pierwszej w tym sezonie, no i rzecz jasna, paru browarach.
W nocy z lekkim niepokojem wsłuchujemy się w, brzęczące o tropik namiotu, krople deszczu. Na szczęście rano przestaje padać i rozpogadza się. Dając skałom nieco przeschnąć, urządzam sobie maleńki spacer.
Po śniadaniu wychodzi, oczekiwane przez nas, słońce, uderzamy pod Turnię Marcinkiewicza. Kasia z Dymionem na rozgrzewkę łykają Filarek Marcinkewicza (V+), z kolei, ja z Tomkiem – Rysę Marcinkiewicza (V). Kontynuujemy wspinanie na sąsiedniej Małej Płycie i łatwych Dolnej (IV+) i Górnej Małej Płycie (VI).
Następnie postanawiam, wyrównać rachunki z Eksterminacją Kaczek (VI.1), która wczoraj mi się nie dała. Tym razem zrobiona bez żadnego problemu, coś jednak chyba wczoraj było „nie teges”. Przenosimy się pod Turnie z Krokiem, gdzie obieramy sobie za cel 300 dni w kompakcie (VI.1), Dymion w akcji.
Gdyby nie fakt, że nieświadomie staję na spicie, padła by w pierwszej próbie. W powtórce rozprawiam się z nią bez większych problemów. Na koniec wstawiam się jeszcze w jeden z największych klasyków Kobylan: Diretissimę Żabiego Konia (VI+). Podmęczony, jednak walką na wcześniejszych drogach, nie mam sił na pokonanie końcowego fragmentu długiej, 35 metrowej linii. Będzie po co wracać.
Tym samym kończymy na dziś. Jeszcze tylko kiełba z ognia w ramach obiadu i spadamy.
Zdjęcia —> Dolina Kobylańska
Fajne skałki.
Przerzuciłeś się ze zdjęciami na Flickra?
Tak, ograniczenia i ingerencja picasy przyspieszyły decyzję, tym bardziej, że z powodu niedogodnień i tak wrzucałem od jakiegoś czasu zdjęcia na serwer wordpressa.
Fakt, te ich autopoprawianie jest wkurzające i tylko psuje zdjęcia. Ale na szczęście da się to wyłączyć. Ja na razie jeszcze korzystam z ich serwera, ale jeśli nadal będą go poprawiać w tym kierunku, to też poszukam czegoś innego.