Droga normalna na tego tatrzańskiego kolosa jest długa, mozolna i niespecjalnie ciekawa. W związku z czym wcześniej ten kierunek mnie zupełnie nie pociągał – wręcz przeciwnie – opierałem się każdej – nawet niewinnej – propozycji tej żmudnej odysei. Siłą rzeczy jednak pojawił się zamysł zdobycia wierzchołka zimą, a później dołączyła do niego koncepcja ciekawej drogi wejścia.
Zapowiadane na weekend okno pogodowe powoduje to, że w porze gdy zdecydowana większość „normalnych” mieszkańców planety smacznie śpi, w składzie czteroosobowym, mkniemy w kierunku naszych południowych sąsiadów. Na parking w Starym Smokowcu docieramy koło piątej rano. Małe śniadanie na stojaka, niespieszny przepak szpeju, „co by” niczego nie zapomnieć, a zarazem nie zabrać zbyt dużo i w blasku czołówek ruszamy w kierunku Hrebienioka. Podejście mija szybko, śniegu niewiele, ślisko jak diabli. Zalesioną cześć Doliny Staroleśnej pokonujemy w ciemnościach, dopiero gdy wychodzimy ponad piętro lasu, dzień zaczyna budzić się do życia.
Mijamy po lewej kolejno, Królewski Nos, a następnie Lodospad Veverki (ten jednak nie w planie na dziś), dalej Żleb Sawickiego, który dzieli północną ścianę Sławka na 2 części – zachodnią i wschodnią. Podchodząc wyżej, dostrzegamy w końcu dwa słabo wylane lodospady w Żlebie Grosza. W tym miejscu, odchodzi sporo śladów, Dolny i Górny Grosz to dosyć popularne lodospady, ale dziś ni ducha. Tu również, nieco powyżej Niżniego Staroleśnego Ogrodu, dzielimy się na dwa zespoły, Dymion i ja schodzimy ze ścieżki, podczas gdy Kasia z Dominikiem idą dalej, mają inne cele. Umawiamy się, że spotkamy się na szczycie, w przeciwnym wypadku – „w kontakcie”.
Przez kosówki i zmrożony na beton śnieg, przedostajemy się pod Dolnego Grosza i robimy rozpoznanie. Niestety lód jest mizernie wylany, do tego twardy i bardzo kruchy. Próby wbicia zarówno dziabek jak i zębów raków kończą się rozpryskiwaniem i pęknięciami słabego lodu. Nie zastanawiając się długo, zwracamy swój wzrok ku Małej Warzęchowej Strażnicy oraz Jamińskiej Strażnicy, będącej naturalnym ograniczeniem Jamińskiego Żlebu z prawej strony, którym postanawiamy wchodzić. Jesteśmy trochę za wysoko, żeby dostać się pod żleb musimy przetrawersować w prawo, klucząc pomiędzy partiami skał i kępami kosodrzewiny. Czas wyjąć raki i inne dziabaki ;-)
Obraz wschodzącego czerwienią słońca na ścianach Pośredniej Grani, wzbudza w nas nieukrywany zachwyt, okoliczności sprzyjają krótkiej kontemplacji, połączonej ze spożywką paru czekoladowych trufli, wyczarowanych przez Dymiona :D
Początek żlebu jest strzeżony na zwężeniu przez kilkumetrowy próg skalny, zimą – więc powinien być przysypany, ale nie teraz. Postanawiamy mimo to nie wyjmować liny. Z lekką nieufnością, choć dziaba trzyma, wydostajemy się ponad próg. Tu kilka metrów kosówki, a potem już przyjemnym betonem w górę.
Nie śpieszymy się specjalnie, co kilka chwil przystajemy na pogaduchy, nie chcemy na szczycie zbyt długo czekać na kompanów ;-) . W ten oto sposób, przeważnie betonem, z rzadka – lekko zapadając się w cukrowatym śniegu, docieramy do Jaminy, ogromnego, piarżystego kotła, zawieszonego wysoko na północnych stokach Sławkowskiego.
Tu robimy sobie sjestę. Gorąca herbatka, zakąska, oczywiście – smakołyk wyjazdu – trufle ;) . Do tego wszystkiego widoki zaczynają być imponujące. Prym wiodą Żółty Szczyt, Mała Pośrednia Grań, Pośrednia Grań oraz Królowa – Łomnica.
Po chwili odpoczynku, lustrujemy masyw wyszukując najdogodniejszej drogi, w końcu miało być łatwo. Droga raczej z tych narzucających się. Wymieniamy między sobą uwagi, że cały ten szpej taszczony w plecakach chyba w nienaruszonym stanie, wraz z nami na szczycie stanie. Napieramy w kierunku piku, w Jaminie odbijamy delikatnie w lewo, a następnie do góry – wzdłuż ograniczającego kocioł z lewej, Filaru Grosza.
Cały czas mamy oko na to, co dzieje się wokół, a dzieje się naprawdę sporo. Po – zasłaniających, jeszcze kilka minut temu, całe niebo – ciemnych chmurach nie zostało ani śladu. Nie sposób przejść obojętnie i nie zatrzymać się. Zachodnia ściana Łomnicy przykuwa uwagę i zarazem drąży umysł coraz bardziej.
Posuwamy się mozolnie w górę, teren nie przedstawia większych trudności technicznych, ale śnieg na tym odcinku jest grząski, wielokrotnie zapadamy się po kolana.
W górnych partiach droga staje nieco dęba, mimo wszystko kąt nachylenia naszego wariantu na północnej ścianie, nie przekracza ~ 45 stopni, generalnie na lajcie ;)
(c) Dymion
Na ostatnim – kilkunastometrowym – odcinku żleb wyprowadzający na grań zwęża się, śnieg znika, pojawia się tu natomiast sporo niezwiązanego rumoszu skalnego, co przy sporej ekspozycji powoduje, że to miejsce jest dla nas najbardziej psychicznym na całej drodze.
(c) Dymion
W końcu wychodzimy na grań, z której już tylko kawałek na wierzchołek.
Na szczycie stajemy koło 13:30 i rozwalamy się z betami. Z początku nie mamy towarzystwa, potem przewija się kilka małych grup, w tym dwie z Polski – wszyscy podchodzący niebieskim szlakiem ze Starego Smokowca przez Sławkowski Grzebień i Królewski Nos. Korzystając z sytuacji prosimy jednego ze Słowaków do pstryknięcia nam szczytówki, broniąc jednocześnie krzyża przed innymi :D
Po kilkunastu minutach wróg odpuszcza, zostajemy na szczycie sami, co oczywiście zbytnio nam nie przeszkadza :D . Dookoła nas prawdziwy spektakl, widoki tatrzańskich gigantów urzekają.
Mały Durny Szczyt, Durny Szczyt, Poślednia Turnia, Łomnica
Masyw Gerlacha, Staroleśny Szczyt, Sławkowska Grań
Graniasta Turnia, Rówienkowa Turnia, Krzesany Róg, Mały Jaworowy Szczyt, Jaworowy Szczyt
Mały Ostry Szczyt, Ostry Szczyt, Biała Ławka, Mały Lodowy Szczyt, Lodowa Kopa
Kierunek południowy w głąb Słowacji na grań Tatr Niżnych jest niemniej efektowny.
druga narodowa góra Słowaków – Kráľova hoľa
zachodnia część grani Tatr Niżnych z najwyższym Dumbierem na czele
Na wierzchołku schodzi nam koło 1.5h, gdy zbieramy się już do zejścia szlakiem, zerkam jeszcze raz w kierunku Sławkowskiej Grani i w tym samym momencie dostrzegam czerwoną kurtkę Dominika wyłaniającą się zza skał, czekamy na nich. Szybko dochodzą do nas, jak się okazuje, oni również zmuszeni byli do zmiany wcześniej zaplanowanej drogi. Pałaszujemy po trufli i zaczynamy schodzić.
(c) Dymion
Zejście to prawdziwa katorga, jeszcze z początku, w kopnym śniegu schodzi się w miarę przyjemnie, ale gdy przychodzi nam pokonywać teren, po oblodzonych kamolach zaczyna się rzeź. Cała nasza ekipa zalicza, po drodze, kilka mniej lub bardziej efektownych gleb. Poniżej Królewskiego Nosa robimy krótką przerwę na odpoczynek, przy spektakularnym zachodzie słońca.
Po czym kontynuujemy zejście i dalsze glebowanie :/ Koniec końców, omijając tym razem Hrebieniok szlakiem niebieskim przez Pięć Źródeł, docieramy do samochodu, gdzie całą czwórką zgodnie stwierdzamy, że nigdy więcej nasza stopa na tym szlaku nie postanie.
Po krótkiej wizycie na stacji paliw, w celu uzupełnienia płynów :D parkujemy na parkingu T.L. Biela Voda. Kolacja, piwko w samochodzie i do spania. Ja żeby móc rozprostować nogi decyduję się położyć do snu… obok samochodu. NRC, samopompa, śpiwór puchowy i zasypiam od razu. Pierwszy sygnał ostrzegawczy – pojedyncze płatki śniegu – ignoruję, przesuwam się jedynie nieco bliżej wiaty. W pewnym momencie budzi mnie jednak porywisty wiatr, szybka analiza – wiata nie powinna się zawalić, drzew w pobliżu nie ma – próbuję spać dalej. Wiatr jednak wzmaga się coraz bardziej, folia NRC łomocze w najlepsze, gdy przez wąski otwór w śpiworze, jeden z podmuchów zawiewa mi śniegiem w twarz, coś mi nie pasuje. Szybko wyglądam na zewnątrz i w tym samym momencie doznaję szoku! W najlepsze trwa zamieć, a ja leżę przysypany kilkucentymetrową warstwą śniegu :shock: Tym samym w kilka chwil znajduję się w samochodzie wraz z resztą ekipy.
Po śniadaniu, zgodnie z planem jedziemy do Doliny Białej Wody. Krótki rekonesans nakreśla nam sytuację – po lodach zostały tylko nędzne smarki. Tym oto akcentem kończymy wycieczkę i wracamy.
Więcej zdjęć –> Sławkowski Szczyt (Droga Grosza)
Jeśli podobał Ci się wpis to koniecznie daj nam o tym znać – zostaw like’a, komentarz lub udostępnij. Będzie nam bardzo miło. Zachęcamy Cię również do odwiedzania naszych profilów na Facebooku i Instagramie, a także do częstego zaglądania na stronę pionowemysli.pl po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych. Możesz również zostawić nam swój adres e-mail by na bieżąco otrzymywać info o kolejnych wpisach.
Pozdrawiam!
Krzysiek | Pionowe Myśli
Fajny relejszyn :) Pamiętam jak latem kiedyś próbowałem wejść na Sławka szlakiem. Przyznam, że to była masakra i nawet się cieszyłem, że z połowy drogi mnie burza zawróciła. I sądzę, że na ten szczyt też nigdy normalnie nie wejdę.
Fajna relacja. Szlak na ten szczyt rzeczywiście nudny, ale widoki ze szczytu świetne. Sam tam przesiedziałem na wierzchołku ponad godzinę podziwiając widoki w samotności, podobnie jak Wy.
Pingback: W kalejdoskopie | 2014 - Pionowe Myśli
Pingback: Powrót na Tępą - Pionowe Myśli