Prognozy na tegoroczną majówkę nie rozpieszczały zbytnio. Mimo to, te kilka dni dłuższego wolnego, chcieliśmy wykorzystać na jakiś wyjazd w plener, najlepiej oczywiście w skały. Plan A, z uwagi coraz gorsze rokowania pogodowe, spalił na panewce, ale od czego ma się plan B. Jego konsekwencją lądujemy za naszą południową granicą - Vítejte v České republice!
To już druga nasza wizyta w rejonie Bramy Morawskiej. Pierwszy raz miał miejsce niemal trzy lata temu - zainteresowanych szczegółami tamtego wypadu odsyłam do linku: Moravské Lezeni. Z racji tego mieliśmy już jakieś pojęcie czego możemy się spodziewać. W składzie trochę nietypowym, bowiem trzyosobowym (czwarty do kompletu delikwent sypnął się w ostatniej chwili), meldujemy się w pięknym Štramberku. Kroki kierujemy od razu do Botanickiej Zahrady. Jakież jest nasze zaskoczenie, gdy tuż po wejściu przez bramę, jeszcze przed spojrzeniem na ściany, opiekun Arboretum informuje mnie, że na wspinanie dziś nie ma najmniejszych szans. Piątkowe ulewne deszcze zrobiły swoje, ściany dosłownie płyną :(
Co zrobić, i takie rzeczy się zdarzają, nie ma co załamywać rąk. Robimy krótki rekonesans po ogrodzie botanicznym, po czym postanawiamy rozejrzeć się za, stojącymi nieco na uboczu skałami: Kozią stĕnką i Váňův kámen. Znalezienie tej pierwszej nie przychodzi nam łatwo, co więcej i tak jest kompletnie zalana. W przypadku drugiej mamy więcej szczęścia.
Váňův kámen
Váňův kámen (Kamień Vani, 420 m n.p.m.), dawniej Čertův kámen (Kamień Diabła) jest samotnie stojącą skałą, będącą od 1993 roku pomnikiem przyrody. W latach 1643 roku, a także później, w roku 1695 miały w tej okolicy miejsce dwa powstania chłopskie. Wydarzenia te upamiętnia tablica z brązu, odsłonięta na skale w 1995 roku. Mimo statusu pomnika przyrody wolno się tutaj wspinać. Wapienne spionowane ściany, osiągają do 15 metrów wysokości. Drogi wyposażone są w komplet przelotów i stanowiska, jednak jak to w Czechach bywa, na części z nich asekuracja nie należy do zbyt komfortowych.
Mając na uwadze tutejszą specyfikę wspinania, na rozpoznanie wybieramy trójeczkę Kinderschlap i bez bez żadnych problemów, po kolei wchodzimy w górę. Przesuwamy się w prawo, kolejna droga to Tururu 6-. Bardzo fajna i - co warto zaznaczyć - jak na czeskie warunki obicie wręcz komfortowe. Jacek w akcji:
Kolejna na tapetę wjeżdża droga - Včelův převis 5-. Teoretycznie propozycja łatwiejsza, a jak jest w rzeczywistości? Pierwszy ring już wyżej i w znacznie gorszym terenie. Nic to, wstawiam się. Do pierwszego przelotu wpinam się z dość ekwilibrystycznej pozycji, z kolei tuż przed drugim, omal się nie zje#$%em. Ok, samo przejście przez tytułowy przewis trochę wyprostowałem, bo wariant oryginalny idzie z jego lewej strony, ale tak czy inaczej ta "minuspiątka" u nas miałaby koło VI.1. Najwyraźniej swoim przejściem nie zrobiłem dobrego wrażenia ani na Nuctei, ani na Jacku, bo nie wykazują większej ochoty wstawkę ;)
Przenosimy się na drugą część ściany. Po obczajce z dołu, postanawiam spróbować swych sił na linii Żelezná 7-. Ciekawostką jest fakt, że jej integralną częścią jest - wspomniana już wcześniej - pamiątkowa tablica, a jej górna krawędź stanowi kluczowy chwyt na drodze ;) Walczę z mikrokrawądkami dzielnie, ale nie udaje mi się jej pokonać w satysfakcjonujący sposób. Nie rokuje na szybkie poprowadzenie w całości dzisiaj.
Tyle w tym temacie na pierwszy dzień. Zawijamy się na znany nam już camp U Kateřiny. Tu spotyka nas jednak przykra niespodzianka - obiekt zastajemy nieczynny. Tak to jest jeśli nie sprawdzi się dostępności u progu sezonu - mój błąd. Wracamy do miasta z nadzieją na znalezienie jakiejś kwatery. Wcześniej jednak zachodzimy na obiad dp restauracji Městský pivovar Štramberk. Przy znalezieniu noclegu z pomocą przychodzi nam pewna sympatyczna Czeszka (tu Jacek mógłby coś więcej dodać ;)) wespół z folderem turystycznym "Laska Brama Beskidów", który otrzymaliśmy od gospodarzy Botanickiej Zahrady. Nasze apartamenty co prawda pamiętały chyba czasy wczesnej Czechosłowacji, ale w zamian za to śpimy w samym centrum Štramberka za niewygórowaną cenę (750Kč/3os). Możemy wrócić na piwko do centrum. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy marudzić ;)
Helfštýn
Jak już pisałem w poprzedniej relacji z Bramy Morawskiej, Helfštýn to specyficzny rejon. Praktycznie wszystkie drogi są połogie i jeżeli nie są w całości rajbungami to przeważa taki teren. Skała jaka tu występuje - zmetamorfizowany zlepieniec - oferuje kapitalne możliwości tarciowe. Jak można łatwo się domyślić, drugi dzień naszych wspinaczkowych potyczek odbywa się w ramach akcji „wspinanie na nogach”. Idealny sprawdzian umiejętności technicznych, balansu, pracy nóg, tarciowych właściwości obuwia, a nade wszystko naszej odporności psychicznej.
Rejon składa się z czterech masywów zwanych Plotnami: U Okna (Prvni Plotna), Bezejmennej (Druhá plotna), Odmitavej (Třeti plotna) i Matterhornka (Čtvartá Plotna). Zaczynamy od pierwszego masywu U Okna i drogi Kvakin 4 w lewej części ściany. Następnie dokładamy do niej piątkową Variante. Wąskie ryski, znikome krawądki, drogi pokonujemy wyłącznie na nogach, a ręce służą w zasadzie do podpierania się i balansowania, czasem "zapinania paznokcia" ;) Wspinając się tutaj, warto mieć na uwadze, że Helfštýnskie, połogie "piątki", "czwórki" czy nawet "trójki" mają niewiele wspólnego z naszymi odpowiednikami. Na niektórych drogach trzeba się liczyć z koniecznością wysokiego wyjścia ponad przeloty, które nie zawsze są nowe. Doznania natomiast, z całą pewnością są bezcenne ;)
Część dróg jest mokra, więc możliwości mamy trochę ograniczone. Wdrapujemy się przez tytułowe Okno i po zlustrowaniu okolicznych płyt wchodzimy na szczyt Pierwszej Plotny. Rozpościera się stąd całkiem niebrzydki widoczek na sąsiedztwo dookoła.
Postanawiamy przenieść się na Bezejmenná. Prawa strona ściany, ta na której wspinaliśmy się ostatnim razem płynie, ale lewa w zdecydowanej większości sucha. Tutaj zastajemy dwa zespoły czeskie. Można się poczuć niczym w jurajskim tłumie! :P Na początek wbijamy się w, drugą od lewej, drogę Myši varianta 5. Nie mylcie z naszymi jurajskimi piątkami - przekonanie głowy i ciała, że "chodzenie po niczym, nie trzymając się niczego" działa, nie jest takie hop siup! Jedziemy po kolei, zabawa jest przednia! :P Poniżej Nuctea i Jacek się bawią ;)
Kontynuujemy wspinanie dwie drogi na prawo. Rozdzielająca je Piskařská 5+ i jej szóstkowy wariant, choć bardzo ładne, są niestety mokre w kluczowym miejscu na samej górze. Wobec tego łupem pada Nedelni 5, równa na całej długości, jednak nieco łatwiejsza od drogi wcześniejszej.
Na deser postanawiam zrobić coś trudniejszego, wybór pada na linię Pavlova 6+. O ile dół jeszcze udaje mi się pokonać w miarę sprawnie, to na górze rzeźba zanika zupełnie. Dochodzi do tego utrata czucia w palcach u stóp, skurcze łydek i tyle by z tego było. Jakoś docieram na górę boczkiem, łatwiejszym wariantem. Postanawiamy zakończyć na tej próbie działania na Bezejmennej. Zaglądamy jeszcze na Matterhornek, ale tam najciekawsze drogi prowadzące przez przewieszkę są mokre. Ściana jest również w trakcie czyszczenia.
Z uwagi, że na wspin nie mamy już ochoty - buciarski charakter dał się solidnie we znaki naszym stopom i łydkom - ale pora jeszcze w miarę niepóźna, podejmujemy decyzję by odnaleźć Gabrielke. Rejon znajdujący się w pobliżu Helfstyna, jednak o zupełnie odmiennym charakterze wspinania. Szczegóły nieco później, teraz nadmienię tylko, że gdy udaje nam się dotrzeć do celu, miejsce robi na nas spore wrażenie. Spowite gęstym mrokiem, dochodzące do około 30 metrów ściany trochę przytłaczają. Jest wręcz odrobinę złowieszczo.
Wracamy do samochodu, a następnie na camping AMK kemp Hranice. Tym razem sprawdziliśmy już wcześniej - jest otwarty. Wieczór mija nam przy piwku i kiełbasce z ognia (zakupionej przez Nucteę - lepszej chyba do tej pory nie jadłem!). Bez tych rytuałów majówka nie mogła by się odbyć! :)
Gabrielka
Przystanek trzeci: Gabrielka. Znajdujący się na peryferiach Tynu nad Becvou, były kamieniołom jest całkowitym przeciwieństwem Helfštyna. Zrewitalizowany i otwarty na nowo w 2011 roku oferuje kilkadziesiąt dróg o zróżnicowanym charakterze zarówno pod względem, formacji, trudności jak i długości. Świetne tarcie, rysy, zacięcia, przewieszenia, krawądki o różnej wielkości dają szeroki wachlarz możliwości.
Poprzedniego wieczoru, podczas rekonesansu - tak jak już pisałem - powiało mrocznością. Dzisiaj, przy lepszym świetle, jest już znacznie lepiej, ale miejsce cały czas budzi respekt i powagę. Po przybyciu na miejsce, wbrew moim przypuszczeniom, okazało się, że Gabrielka jest miejscem dość popularnym wśród czeskich wspinaczy. Rejon jest jednak na tyle rozległy, że nie mamy problemu ze znalezieniem miejsca dla siebie.
Wspinanie zaczynamy od lewego sektora i jednej z najprostszych dróg Široko 3+. Musimy się trochę przestawić z wczorajszego buciarstwa na inne wspinanie, ale dróżka okazuje się nietrudna, całkiem przyjemna i jak na standardy czeskie komfortowo obita.
Kusi sąsiednia propozycja z lewej, dłuższa i trudniejsza Odpoledni 5. Początek nieewidentny i niełatwy technicznie. Do tego siłowy. Potem idzie już znacznie sprawniej, ale droga równa i ciekawa na całej długości. Zdecydowanie polecam.
Trochę zajmuje mi wybranie następnej drogi, ale gdy już staję pod nią to wiem, że to musi być właśnie ta ;) Tĕsný kout 5+ już z dołu wydawała mi się świetna i nie pomyliłem się. Moje pierwsze skojarzenia po przejściu to podobieństwo charakterem do słynnej Kurtykówki na Krzywej Turni w Sokolikach. Wspinanie niczym w górach! Zachodzi efekt błysku w oku.
Ostatnią propozycją w jaką się wstawiamy jest droga ochrzczona przez nas jako "Tetris", czyli Pĕkná 5. Dlaczego "Tetris"? Bowiem w środkowej części drogi mamy do pokonania blok skalny, przyklejony do płyty, kształtem przypominający klocek (tetrimino) z kultowej gry ;) Sam klocek z dołu wydaje się znacznie trudniejszy do pokonania niż w rzeczywistości jest. Droga za to piękna! Poniżej autor tekstu stojąc na klocku :P
Tetrisem kończymy wspinanie w Gabrielce i jak się okazuje, jest to również koniec wspinaczkowej części majówki. Od wtorku wraca na afisz przewodnie hasło "dawno nie padało". Przed nami więc już tylko kilkuminutowy spacer do auta przez urodziwy, kipiący życiodajną zielenią las. Nie dość, że wspinanie na Gabrielce nam się podobało (chyba mi przypadło najbardziej do gustu ;)) to po prostu pięknie tutaj. Z pewnością jest to miejsce warte kolejnych odwiedzin.
Nieco więcej zdjęć znajdziecie w galerii: Majówkowa Brama Morawska. Jeśli podobała się Wam ta relacja i chcecie być na bieżąco, po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych zapraszamy na Facebook i Instagram - do zobaczenia!
Rejon bardzo fajnie wygląda. Te pochyłe płyty, z małą ilością chwytów, ale z niewysokimi wycenami (wiem, że to wcale nie znaczy, że będzie łatwo ;) ) zaciekawiły mnie swoim innym charakterem. Kto wie, może kiedyś odwiedzę ;)
Popraw link do zdjęć, bo co prawda da się obejrzeć, ale trzeba ręcznie usunąć część adresu.
Niech Cię nie zwiedzie czeska, niska wycena! ;-) Odwiedzić jednakże zdecydowanie warto! LInk poprawiony – dzięki.
bardzo mi się podoba Wasz pomysł na majówkę, chętnie kiedyś spróbuję : ) Ja byłam na żaglówkach :)
Ja bym z kolei chętnie spróbował kiedyś żagli ;-)