Gdy padła propozycja majówkowego wypadu na Frankenjurę, długo się nie musiałem zastanawiać. Rejonu tego nie ma potrzeby zachwalać, tam po prostu trzeba pojechać i przekonać się na własnej skórze.
Frankenjura, zwana też Szwajcarią Frankońską, to jeden z największych, jeśli nie największy, rejon wspinaczkowy na świecie. Rozciąga się między miastami Bamberg (zachód), Bayeruth (wschód) i Norymbergą (południe). Setki skał i tysiące dróg wspinaczkowych, w tym wiele o skrajnych trudnościach, m.in. takich wspinaczkowych sław jak Wolfgang Güllich, Marcus Bock czy Kurt Albert, rozciągają się na przestrzeni ok. 200 km kwadratowych.
Za bazę wypadową obieramy urokliwą wioskę Kleingesee w południowo-zachodniej części Frankenjury. Położona praktycznie w sercu tego potężnego rejonu jest idealna do wypadów w jego skalne zakątki, a dla nas świetnym miejscem na rozpoczęcie naszej frankońskiej przygody.
źródło: frankenjura.com
Na miejscu, pod gasthofem znanym już doskonale naszym towarzyszom z poprzedniej wizyty, jesteśmy dwie minuty przed północą. Szybkie rozpakowanie, rozlokowanie, no i wiadomo – „browar, siku, kupa i spać”.
Piątek – pierwszego dnia decydujemy się na jeden z bardziej znanych sektorów – Weißenstein. Estetyczna biała skała położona blisko drogi, zerowe podejście, zieleń pod ścianą oraz całkiem spora liczba pięknych kilkunastometrowych, dobrze uklamionych dróg to świetny cel na premierowe spotkanie z frankońskim wapieniem.
Annelore 6-, zamykająca lewą część Weißenstein, to nasza pierwsza droga na Franken – bardzo ładny pionik w dzurkowej płycie. Zdrętwiałe z zimna palce zdecydowanie mają się na czym rozgrzać. Martyna w akcji:
Po debiucie na Annelore zamieniamy się z naszymi kompanami i próbujemy sąsiedniej linii Boulderwandl 5+. Dziurki w pionie, na górnym odcinku „przewiosłowanie” po znakomitych chwytach przez przewieszkę – dla mnie sama frajda ;) Na zdjęciu Aga na Boulderwandl 5+ oraz Szczepan na Annelore 6-.
Pora zmierzyć się z czymś bardziej wymagającym, wpada nam – głównie Tomkowi i mi ;) – w oko Kaminpfeiler (R7) 7-, w środkowej części Weißenstein. Lekko wywieszający się filarek, trudności powyżej nyży z „no hand restem”, z klinowaniem kolana. Droga jest wymagająca, powietrzna, piękna, zdecydowanie trzeba się sprężyć, nie zaszkodzi odrobina odwagi w trudnościach, jednym słowem – rewelacja! Poniżej Tomek na filarze na wyjściu z charakterystycznej nyży.
Kilka chwil na złapanie oddechu oraz paru niezbędnych kalorii i wracamy na lewą połać. Chłopaki biorą się od razu za jej bardziej przewieszoną część, natomiast dziewczyny i ja – w międzyczasie – łykamy jeszcze Muffengang 6-. Przyjemne ruszki po dobrych chwytach w delikatnym przewieszeniu – bardzo ładna droga. Aga na jej górnym odcinku.
Po Muffengang’u dołączamy do grupowego szturmu na Trepperl 7-. Droga startuje boulderem w przewieszeniu, z odważnym wyjściem do wysoko umejscowionej, pierwszej wpinki. Do końca jest ciekawie, jednak już nieco łatwiej. Dziewczyny w pięknym stylu, w pierwszych próbach pokonują problem, podczas gdy ja zaliczam efektowne „dupnięcie”, jestem jednakże znakomicie przyspotowany przez chłopaków. W drugiej próbie znajduję swój patent na kluczowym przechwycie i tym samym droga urobiona. Aga, Martyna i Tomek podczas swoich zmagań na drodze Trepperl 7-.
Postanawiamy zmienić otoczenie i pojechać zajrzeć na ukryty głęboko w lesie sektor Grüne Hölle czyli „zielone piekło”. Tutaj mamy do pokonania ~ 10 minutowe podejście z parkingu, w trakcie którego niestety zaczyna padać. Po dotarciu po ścianę i krótkich oględzinach, Tomek zdąża wbić się jeszcze w, biegnącą suchym fragmentem skały, drogę Blauer Bock 7-. Pogoda jest jednak bezlitosna, opady nasilają się coraz bardziej i musi zjechać.
W ten właśnie sposób dobiega końca nasz pierwszy, wspinaczkowy dzień majówki. Zajeżdżamy, na dosłownie chwilę, do naszego gasthofu rozłożyć mokre liny i spacerkiem udajemy się do oddalonej o ~ 600 metrów od naszej miejscówki, dobrze znanej już części z nas, restauracji Babtist Hofmann Gaststätte. Restaurację od kilkunastu lat prowadzi nasza rodaczka, przesympatyczna pani Ewa ;) Prócz znakomitego piwa, z którego słynie przecież Bawaria, raczymy się doskonałą wołowiną w sosie pieprzowym (panowie) i słodko kwaśnym (panie). Późnym wieczorem docierają do nas Ewa z Bartkiem. Pogaduchy, śmiechy, plany na dzień kolejny, przeciągają nam się do późnych godzin nocnych, przy akompaniamencie szerokiej palety złocistych trunków ;D
Sobota – zgodnie z założeniami naszym celem jest sektor Röthelfels. To imponujący, ogromny mur skalny o długości ~ 160 metrów(!), na którym znajduje się blisko 200 dróg, z których spora część dochodzi do 45 metrów długości. Warto nadmienić, że część sektora Röthelfels jest czasowo zamknięta ze względu na strefę ochronną przyrody. Informacje o tymczasowych zamknięciach znajdują się w przewodniku. Można je również znaleźć na stronie frankenjura.com. Röthelfels od razu skojarzyło mi się z doskonale znanym mi i bardzo lubianym, słowackim Súľovem. Podobne podejście ścieżką przez zielony las, wreszcie sam mur skalny i imponujące białe połacie, to mogło oznaczać tylko jedno – to musi być udany dzień ;)
Początkowo mamy małe problemy z odnalezieniem się na topo we właściwej części muru. Gdy już ogarniamy temat, Bartek rozpoczyna próbą z wysokiego C, na drodze Bubo Bubo 7+/8-. Zgodnie z prognozami łatwo nie ma.
Ja na rozgrzewkę wybieram sobie drogę Zinnenweg, w przewodniku błędnie oznaczoną jako 5+, dochodzę do pierwszej wpinki z ogromnej pętli, próbuję dalej rozgryźć temat, bez efektu… na tym koniec, zjeżdżam. Po powrocie, w serwisie frankenjura.com znajduję info, że droga w którą się wbiłem to Daniela 7+/8-, z trudnościami pomiędzy pętlą i pierwszym ringiem, dodatkowa informacja mówi, że w terenie tym lepiej nie latać ;)
Trzeba wybrać coś innego – zachęcony przez Tomka stawiam na Hohl 7-. Płyta, delikatny trawersik przez wielkie dziury, na końcu przewieszka, pozytywne, dobre chwyty. Przyda się trochę odwagi na wyjściu przez przewieszkę. Kolejna bardzo ładna propozycja. Poniżej Aga i Bartek na Hohl’u 7-.
Inną z dróg w tej części sektora Röthelfels, z którą mierzy się spora cześć naszej ekipy jest Kleiner Bär 6-. Długa ~ 30 metrowa, trzymająca pion linia, pod koniec wywieszająca się. Trzyma klasę od początku do samego końca, natomiast wycena 6- wydaje się trochę zaniżona. Ewa i Aga na Kleiner Bär 6-.
Tak zamykamy działalność w tej części ściany. Przemieszczamy się kilkadziesiąt metrów w lewo. Kolejne drogi na których nasza ekipa próbuje swoich sił to: Knox 7, Roccia o Amore 7+. Ja z kolei wynajduję ciekawie wyglądającą linię Edzerdla hammers 6, startującą ryską, potem biegnącą filarkiem. Taką trochę tatrzańska, bardzo przyjemna, szkoda jedynie, że taka krótka. W międzyczasie zwalnia się, będąca chyba najciekawszą w tej części Röthelfels, droga o wiele mówiącej nazwie – Für Dich 7 (Dla Ciebie). Ponad 30 metrów wspinania, czujna płyta z dziurkami i krawądkami zakończona „dzwoneczkiem” ;), przewieszka, delikatne wyjście w połogu wysoko nad ostatnią wpinkę do TOPu. Ląduje w kajecie z najładniejszymi drogami, po jakich się do tej pory wspinałem :) Martyna wstawia się jeszcze w sąsiadującą RSK2 6-. Niestety z tej części naszych wspinaczek zdjęć brak.
Na tym kończymy, scenariusz wieczoru podobny do poprzedniego, szybki zajazd do gasthofu i uderzenie do „pani Ewy” na obiad ;) Tym razem serwuje nam pyszny, podwójny sznycel nadziewany szynką i serem – palce lizać! Do tego oczywiście pszeniczne piwo, po długim, owocnym dniu to jeden z najprzyjemniejszych aspektów pobytu na Franken. Po powrocie „na pokoje” kolejne szklanice cydru & piwa umilają nam wieczór przy rozmowach różnej treści. Hitem zabawna zgadywanka, zainspirowana jednym z archiwalnych artykułów magazynu Góry „O rutynach i rytuałach czyli droga – ostateczne starcie!” – traktująca o formule idealnego stanu umysłu sformułowana w haśle HOPS :D
Niedziela – z planów wspinania do wczesnego popołudnia, nici. Po otworzeniu oczu i wyjrzeniu przez okno, ukazuje nam się wszechobecny gnój :/ Intensywne opady utrzymujące się od godzin nocnych oraz bardzo niskie chmury utrzymują się przez cały poranek. Uznajemy, że nie ma najmniejszego sensu jechać nawet zajrzeć pod skały. Decyzja może być tylko jedna – powolutku zawijamy się. Część ekipy wraca do Polski, część wybiera zwiedzanie. Natomiast nieustraszona czwórka (Aga, Tomek, Martyna i ja) uderzamy do Drezna na ścianę wspinaczkową xxl-klettern. Trzeba przyznać tamtejsza die kletterhalle robi wrażenie, piony, czujne połogi, delikatne przewieszenia, duże przewisy, ogromna liczba dróg – czego dusza zapragnie. Trzaskamy, w zależności od ochoty i zaangażowania poszczególnego osobnika, od 6 do 9 dróg o trudnościach oscylujących pomiędzy 4+ i 7+.
Tak kończymy naszą majówkę, będąca dla mnie zarazem pierwszą wizytą na Franken. Wrażenia? Ogromne – na plus – zaskoczenie. Spodziewałem się kilkunastometrowych, niezbyt ciekawych kamieni, dróg o charakterze podobnym jak na naszej Jurze, iluzorycznej rzeźby, wyślizganych do granic możliwości płyt i dziurek. Tymczasem frankońskie „parchy” są tego absolutnym zaprzeczeniem. Jeśli chodzi o różnorodność formacji, rzeźbę, czy w końcu o estetykę ruchu – to absolutna ekstraklasa. Do tego świetne towarzystwo – niczego więcej nie trzeba. W związku z tym wróże ponowną wizytę na Franken w niedalekiej przyszłości ;)
Na koniec małe podsumowanko mojej działalności – zestawienie dróg urobionych w sektorach Weißenstein & Röthelfels podczas dwóch dni majówki:
- Annelore 6-, OS
- Boulderwandl 5+, Flash
- Kaminpfeiler (R7) 7-, Flash
- Muffengang 6-, Flash
- Trepperl 7-, RP
- Hohl 7-, Flash
- Kleiner Bär 6-, Flash
- Edzerdla hammers 6, OS
- Für Dich 7, OS
Nieco więcej zdjęć w galerii: Frankenjura
Gratuluję wyjazdu :)
A jak w tym rejonie wygląda obicie? Bliżej temu do polskich standardów z ringiem „co metr”, czy czeskiego modelu obicia?
Rzekłbym, że prawda leży pośrodku ;)
Owszem, wiele historycznych linii, z uwagi na ich autorów, nie zostało do dziś reekipowanych i przeloty osadzone są rzadko. Starsze drogi obijane są w myśl zasady – „robi się trudno – ring” i czasami w łatwym terenie asekuracja jest „lotna”, ale tych dróg nie ma zbyt wiele i z przewodnika łatwo to wychwycić.
Zdarza się również czasem wysoko pierwsza wpinka, ale obicie jest bezpieczne.
Polski standard „co metr” wcale nie uważam za najlepszy ;) Na Franken obicie jest OK :)
Ostry wspin, nie ma co! :) A ja należę do tych co ten rejon trzeba przedstawiać, bo pierwsze o nim słyszę. Widzę, że wyceny dróg nie na moją ligę ;)
Co do wycen, to nie mogę się zgodzić, że nie Twoja liga ;) Pierwszy przykład z brzegu: Weißenstein, który odwiedziliśmy pierwszego dnia. Jego lewa i środkowa część oferują łącznie dziewięć dróg o trudnościach max czwórkowych i siedem dróg piątkowych. Szczegóły znajdziesz tutaj: http://www.frankenjura.com/klettern/poi/14419
A to tylko jedna skała, trzeba po prostu znaleźć optymalną miejscówkę pod siebie ;)
Dzięki za info. Nie mówię, że polskie obicie jest najlepsze, po prostu je najbardziej kojarzę, więc jest najlepszym punktem odniesienia. Chociaż faktem jest, że u nas często można wbić się w za trudną drogę, a i tak polata się bezpiecznie ;)
Co do odpowiedzi do Skadi: To mnie zaskoczyłeś tym info, że jest tam tak dużo łatwych dróg. Bo do tej pory Frankenjura kojarzyła mi się tylko z mocnymi lub trudnymi drogami, na które wspinacze jeżdżą, by powspinać się po ładnych, trudnych drogach. Jak widać byłem w błędzie.
Mi też się kojarzyła podobnie przed wyjazdem ;) Prawdą jednak okazało się, że jest wiele fałszywych mitów związanych z Franken i to z całą pewnością jest jeden z nich.
Dodatkowo – Frankenjura wylądowała u mnie w całkowitym TOPIE jeśli chodzi o rejony wspinaczkowe odwiedzone przeze mnie (bez względu na to, że zbyt wiele ich nie było do tej pory). Z całą pewnością wybiorę się tam ponownie w przyszłości :)
Pingback: Bożociałowa Frankenjura — Pionowe Myśli