Minął tydzień od udanego weekendu na Hali Gąsienicowej. Prognozy ponownie, jednoznacznie wskazywały na stabilną, słoneczną pogodę. Lipiec, teoretycznie nieprawdopodobne a jednak. O losie, cóż robić w takiej sytuacji… Jak to co? Trzeba korzystać! Tym razem kierunek – Dolina Kieżmarska, położona w słowackich Tatrach Wysokich, na granicy z Tatrami Bielskimi.
W Dolinie Kieżmarskiej nigdy wcześniej nie miałem okazji być, to czyni tę wycieczkę jeszcze bardziej ekscytującą. Humory psuje nam trochę cieć, kasujący nas na parkingu 12€ za dwie doby, ale późna pora robi swoje. Na relatywnie krótkim podejściu, na zmianę, raz wyprzedzają nas rowerzyści, raz my ich. Po niespełna 2h docieramy do Brnčalki, czyli Schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Tu zasłużona przerwa na szamanko.
Od samego początku moją uwagę skupiają dwie magiczne ściany. Pierwszą z nich jest dominująca nad doliną, południowa ściana urwistej, granitowej baszty – Jastrzębiej Turni, tutaj w towarzystwie lekko pochylonej piramidy Kołowego Szczytu.
Tym razem zmierzamy jednak w innym kierunku. Żółtym szlakiem od Brnčalovej Chaty, po około 30 minutach osiągamy Czerwony Staw Kieżmarski, w okolicy którego zostawiamy depozyt. Już na lekko podchodzimy pod nasz dzisiejszy cel, Kozią Turnię.
Cesta Dieski, którą mamy zamiar wspiąć się na Kozią Turnię, to „znalezisko” Dominika. Gdy widzę po raz pierwszy topo i przebieg tej linii, bardzo zbliżony do diretki, od razu przypada mi do gustu. Zwłaszcza w kombinacji z innymi celami w dolinie podczas dwudniowej akcji.
„Droga prowadzi systemem zacięć i kominków w prawej części płyt pd.-zach. ściany i osiąga grań szczytową nieco na lewo od wierzchołka Koziej Turni, Ivan Dieška i Peter Vaško, 15.08.1968 r.” – opis WHP 3876, tom 24.
Nasza cesta startuje z wąskiej, eksponowanej półki, w związku z tym już wcześniej zakładamy „majty”. K & D na pierwszy ogień, ja z Marzeną w drugim zespole.
Pierwsze metry biegną jedynkowym zachodem, potem prostym zacięciem za II+. Łatwy, kilkumetrowy trawers w lewo i jesteśmy na pierwszym stanowisku (blok skalny). Na drugim wyciągu kierunek wspinaczki nakreśla hak znajdujący się parę metrów na lewo od stanu. Od niego, bardzo ładnym zacięciem prosto w górę.
Przebijamy się przez dobrze urzeźbioną przewieszkę w zacięciu i łatwym kominkiem dochodzimy do dużej wygodnej platformy. To według mnie najładniejszy wyciąg na drodze, czysta przyjemność. Po lewej stronie platformy, w strzaskanych blokach zakładamy stanowisko (3 haki). Kolejnymi zacięciami i kominkami wspinamy się aż… No właśnie, tu trochę nieświadomie łączymy trzeci i czwarty wyciąg docierając do stanowiska numer 4 (blok+hak+friend). Tak oto lądujemy na wygodnej i bardzo widokowej platformie.
Następny, czwarty wyciąg zaczyna się uważnym przewinięciem pod niewielką przewieszką i wyjściem do zacięcia. Startowe przewinięcie można chyba uznać najczujniejszym miejscem na całej drodze.
(fot. Kasia)
Kontynuujemy wspinaczkę zacięciem, potem parę metrów w lewo i przewinięcie się na żeberko, którym to docieramy do stanowiska (blok+friend).
(fot. Dominik)
Ostatnia długość liny biegnie nieco łatwiejszym terenem, który wyprowadza nas na grań szczytową tuż poniżej wierzchołka Koziej Turni, najwybitniejszej turni w Koziej Grani.
(fot. Kasia)
Od szczytu dzieli nas zaledwie „kilka kamieni”, sprawa oczywista – wchodzimy. Z Koziej Turni roztacza się fantastyczny widok na Dolinę Kieżmarską i jej otoczenie. Mnie urzeka zwłaszcza fragment południowo-wschodniej grani Wyżniego Baraniego Zwornika od Małego Kieżmarskiego Szczytu po Spiską Grzędę.
Mały Kieżmarski i Kieżmarski Szczyt, Wschodni, Wielki i Zachodni Szczyt Wideł, Łomnica
Schodzimy ku Skrajnej Koziej Przełęczy obchodząc pn.-zach. grań po stronie Doliny Białych Stawów. Z przełęczy mamy świetną panoramę zarówno na zachodnią jak i wschodnią część Tatr Bielskich.
Nowy Wierch, Hawrań, Płaczliwa Skała, Szalony Wierch
Zadnie, Pośrednie i Skrajne Jatki, Golica Bielska, Bujaczy Wierch,
Bielska Kopa, Wielki Biały Staw
Przewijamy się na stronę Doliny Jagnięcej i schodzimy w dół wyraźną percią wielkim, trawiasto-piarżystym żlebem ku Czerwonemu Stawowi. Podczas zejścia, ale także wieczorem, towarzyszą nam całe hordy kozic. Nieprzypadkowo taką a nie inną nazwę nosi nasza dzisiejsza turnia ;)
Gdy docieramy do naszego depozytu w końcu czas na upragnione piwko! Jak się okazuję, nie będziemy w dolinie sami. Prócz Mariusza (zgodnie z założeniem), dociąga do nas… pięcioosobowa grupa z planami na kolejny dzień, zbliżonymi do naszych. Skoro tak, to bez foty integracyjnej obyć się nie może ;)
Relacja zawiera lokowanie produktu – KW Bielsko ;)
Biorąc pod uwagę wszelkie „za i przeciw”, zarówno my jak i ekipa przybyła, olewamy hotele i postanawiamy spędzić noc w najwspanialszym z możliwych miejsc – pod rozgwieżdżonym niebem. Poranek budzi nas lampą okrutną, nim wszyscy wywleką się ze śpiworów, na dzień dobry…
Relacja zawiera lokowanie produktu – TSG Młóckarnia ;)
Z „obozowiska” wyruszamy jako ostatni. No cóż, konkretne śniadanie to podstawa. W założeniach mamy dzisiaj wspinanie na Skrajnej Rzeżuchowej Turni. Podczas podejścia pod ścianę obserwujemy dwa zespoły wspinające się na łatwiejszych drogach, biegnących filarami i żebrami Zadniej i Skrajnej Rzeżuchowej Turni. Trzeba przyznać, że wygląda to bardzo przyjemnie. Pokuszę się o porównanie tych dróg do naszych „żeberek” na Granatach.
Nasz plan A zakładał drogę Klíma-Linhart, biegnącą filarem Skrajnej Rzeżuchowej Turni. Ta jednak jest zajęta, na pierwszym wyciągu chwilę przed naszym dotarciem wystartował zespół, poznany przez nas wieczorem. K & D & M postanawiają poczekać. Nam szkoda czasu, tym bardziej, że wokół jest co robić i nie ma nikogo. Po chwili zastanowienia decydujemy się na Známke monzunu, drogę otwartą całkiem niedawno, bo w czerwcu 2013 r. przez R. Lienertha.
Pierwszy, długi, 50-metrowy wyciąg startuje ostrym filarem, przechodząc potem w pionową ścianką po jego prawej krawędzi. To zdecydowanie najciekawszy, najładniejszy i najbardziej efektowny wyciąg podczas tego weekendu, kawał dobrego wspinania.
(fot. Dominik)
Ze stanowiska (2 borhaki) mam doskonały widok na Schronisko nad Zielonym Stawem i jego otoczenie, mam też wgląd na pierwszy zespół działający na Klíma-Linharcie.
Po niedługim czasie dociera do mnie Marzena, obszerna platforma, która doprowadza do stanowiska jest nadzwyczaj efektowna, trzeba to wykorzystać – „Wybieg dla modelek”.
Zamieniamy się na prowadzeniu, drugi wyciąg wiedzie płytą na zachodniej ścianie, którą w górnej części zamyka pas przewieszek. W odpowiednim miejscu trzeba przewinąć się przez przewieszkę.
Po pokonaniu przewieszenia, idziemy kilka metrów diagonalnie w lewo i docieramy do kolejnego stanowiska. Nim ruszę na drugiego, udaje mi się jeszcze „ustrzelić” naszych przyjaciół przy starcie w drugi wyciąg ich drogi.
Zarówno płyta jak i przewinięcie się przez pas przewieszek sprawiają mi mnóstwo satysfakcji. Głosy o kruszyźnie na drugim wyciągu, zasłyszane wcześniej, zdecydowanie oddalam choć to oczywiście odczucia bardzo subiektywne. Ponownie wychodzę na prowadzenie, trzeci i ostatni wyciąg jest również ciekawy. Najpierw płyta, potem przewinięcie się przez doskonale urzeźbioną przewieszkę – rewelacja. Po wyjściu na filar trudności drogi się kończą. Kopułę szczytową – żywcując ją wszerz i wzdłuż – penetruję bez mała pół godziny w poszukiwaniu stanowiska. W końcu uznaję, że wygodna półeczka z wielkim blokiem, paroma petami (brak pętli zjazdowych, może ktoś zajumał?) to musi być to. „Motam” stan na bloku i ściągam do siebie partnerkę. W międzyczasie rejestruję otaczającą mnie rzeczywistość. Jest pięknie kurde!
Na Marzenę nie muszę zbyt długo czekać, postanawiamy, że najlepszym rozwiązaniem będzie poczekać na naszą ekipę z Klímy-Linharta i wspólnie zjeżdżać. W związku z tym moja towarzyszka zalega ;)
Ja w tym czasie mogę lepiej przyjrzeć się drugiej z dwóch ścian, o których wspominałem na samym początku. „Największej otchłani Tatr” – jak mawiał o niej Wiesław Stanisławski – północnej ścianie Małego Kieżmarskiego.
Jego imponująca 900 metrowa ściana należy do najwspanialszych w Tatrach. Coś niesamowitego! Moje myśli mimowolnie krążą wokół Weberovki, wspaniałej drogi Stanisławskiego. Zimą nie ma szans, jestem zbyt cienki w uszach, ale latem w dobrych warunkach..?
Pora jednak najwyższa wracać na ziemię, w przenośni i dosłownie. Docierają nasi towarzysze, zostawiamy 2 repy i na trzy zjazdy w „stylu poręczowym” ewakuujemy się w komplecie ze ściany.
Po zjeździe czas na szybką decyzję, działamy dalej czy zwijamy się..? Jak mawiają najstarsi górale: „Cumulus na niebie, pogoda się zje*ie”. Mimo straszących nas trochę cumulusów, decydujemy się na drugą drogę dnia, nie będzie to jednak Klima-Linhart a krótsza, aspirująca do miana klasyka – Cesta cez knihu.
Prowadzę pierwszy wyciąg. Dwóch piątkowych miejsc, szczerze powiedziawszy za bardzo nie czuję. Wycena wydaje się nieco zawyżona, choć delikatny trawers w prawo, na tarcie po litej skale, powoduje mały przypływ emocji. Postanawiam połączyć wyciągi i tylko wpinam się w stanowisko, wybierając lewy wariant drugiego wyciągu przez pionową (delikatnie wywieszoną?) ściankę. Bardzo fajne ruchy, natomiast trudności jakby zaniżone. Dalej już bez większych problemów w górę. Linę przesztywniam jednak do tego stopnia, że postanawiam założyć pośredni stan w kominowatym zacięciu (2 borhaki). Ściągam do mnie Marzenę i zamieniamy się na prowadzeniu.
Sprawnie pokonujemy ten krótki fragment drogi i po kilku minutach lądujemy na właściwym stanowisku, pod zacięciem. Tytułowa kniha, to piękne, kilkunastometrowe zacięcie, kapitalna formacja i doskonała asekuracja, „camy można sadzić zza głowy” ;)
Obejście lewą stroną przewieszki i nietrudnym terenem na dostajemy się na siodełko. Nie wiem co skłoniło mnie do tego by kontynuować wspinanie dalej, przez kosówki do stanowiska z taśm, widzianego przeze mnie z góry na wcześniejszej drodze. Zdecydowanie nie polecam tej kontynuacji, nie warta zachodu. Dominik z Mariuszem, idący za nami nie popełniają tego błędu i rozpoczynają zjazdy z siodełka. Kolejny zjazd na dwie liny idzie nam bardzo sprawnie, do tego stopnia, że nawet „koleżanki” zastanawiają się czy nie zjeżdżać ze mną w kluczu ;)
Pod ścianą szybki przepak, kanapki i płyny na wzmocnienie, po czym ruszamy w dół. Ze szlaku już, jeśli się dobrze przyjrzeć, to Rzeżuchowe Turnie nawet całkiem atrakcyjnie się prezentują.
Droga do auta dłuży nam się niesamowicie, każdy pokonuje ją na własny sposób. Ja w milczeniu, pilnując się, by podnosić nogi na tyle wysoko, żeby nie przyglebić. Pomimo zmęczenia – bezdyskusyjnie warto było.
Więcej zdjęć w galerii: Dolina Jagnięca.
Piękna pogoda :)
Widzę, że Tobie też podoba się grań w okolicach Łomnicy. Ona rzeczywiście bardzo ładnie prezentuje się od tej strony.
Jak piszesz „w strzaskanych blokach zakładamy stanowisko (3 haki)”, to masz na myśli stałe haki, czy Wasze?
Ładna pogoda i ładna grań ;)
Do tej pory nie biłem haków (poza kursem), miałem na myśli stanowisko ze stałych punktów.