Góry w weekend po miesięcznej przerwie musiały być, dylematem było wyłącznie co i gdzie? coś w Tatrach..? Wysokich..? Zachodnich..? A może przejście Babia Góra – Pilsko..? A może Mała Fatra jakoś, hmm..?
Monitoruje prognozy, pewności słuszności wyboru nie mam. Na chodzący po głowie temat Tatrzański brak kompana tym razem. W Beskidy mi się i tym razem za bardzo nie chce. W pojedynkę, stawiam na słowacki kierunek – zimowa „pętelka” Mało (albo raczej wielce) fatrzańska.
Startuję, jakżeby inaczej z Rajcza City :D Przez Zwardoń, Skalité-Serafínov, Žiline docieram do osady Štefanovej-Terchovej. Powitanie nie jest zbyt optymistyczne, Rozsutce w chmurach.
Decyduję się rozpocząć od żółtego szlaku wiodącego przez Sedlo Vrchpodžiar, po około 20 minutach mijam zamkniętą poza sezonem Kolibe Podžiar.
Tu włażę, bezczelnie w system wąwozów i wodospadów zwanych Hornymi Dierami. Jako że aparat sam zdjęć nie robi, a ja niestety wciąż nie posiadłem tej umiejętności, olśniewających zdjęć wodospadów, zrobionych przy użyciu długiego czasu naświetlania… nie będzie. Podążając przed siebie systemem drabinek, mijam trzy (o ile dobrze pamiętam) pary, wszyscy w raczkach, rakach… ja bezczelnie bez, nie zauważyłem potrzeby.
Idąc, pluję sobie trochę w brodę, że w takich warunkach to sobie mogłem pojechać na Babią czy Pilsko, a nie zimowy (wielce widokowy) kawałek grani robić. No ale im wyżej, tym bardziej nadzieje rosną, Pod Tanečnicou dostrzegam pierwsze skrawki błękitnego nieba.
Idę dalej, na Sedlou Medzirozsutce, jak się lepiej przyjrzeć to i Tatry i Veľký’ego Choča dostrzec da radę.
Kilka łyków herby, kilka kostek Studentskiej ;) i pora ruszyć na mniejszego z braci. Po braku świeżych śladów widzę, że dziś będę pierwszy na szczycie. Przed eksponowanym kominkiem wkładam (przytroczone do tej pory do plecaka), raki, co by losu nie kusić bo jest całkiem, całkiem.
W chwilę po pokonaniu eksponowanego fragmentu melduję się na szczycie Malý’ego Rozsutca, jestem sam, samiuśki i jest zacnie :D
Nad Veľký’m Rozsutcem dosłownie się kotłuje, węszę tym samym szanse, na nieco korzystniejsze popołudnie.
Rewelacyjnie prezentuje się niedoceniana Osnica, ale i tym razem jest mi do niej nie po drodze.
Siadam na chwilę, zajadam się Studentską i tak sobie siedzę, aż do momentu nadejścia dwóch miniętych wcześniej parek. To, plus świadomość, że droga daleka przede mną, jest dla mnie znakiem, że pora się zbierać. Sprawnie schodzę na przełęcz, tu demontaż raków, rzucam jednym okiem na Tatry,
a drugim na Malý’ego Rozsutca, z którego właśnie zlazłem
i dziarsko napieram przed siebie. Z podejścia na większego z braci widzę, że pierwszy raczej nie będę, pod kopułą szczytową dostrzegam zdobywców idących, jak również schodzących przede mną.
Cały czas chmury przewalają się przez szczyt, myślę sobie w duchu „musi być dobrze”. Zakładam z powrotem raki, wyciągam również czekan, zdecydowanie ma rację bytu, zje*** się tu na dół to nie byłby najlepszy pomysł. Pokazuje mi się po raz pierwszy tego dniach w całej swej okazałości Stoh.
Do szczytu zostało mi już zupełnie niedaleko.
Mijam jedną schodzącą ze szczytu dwójkę, potem drugą i na Veľký’m Rozsutcu staję po raz kolejny w samotności, jest MROK…
Po dłuższej chwili dochodzi do mnie dwójka osób oraz jeszcze jedna… koleś w jeansach, adidasach, bez raków, bez czekana za to z … psem , można i tak jak widać.
Żeby nie było, że cały ten wypad wymyśliłem, (a przynajmniej że nie wymyśliłem go w całości), pozwalam sobie strzelić zdjęcie dowodowo-szczytowe.
Ogarniam wzrokiem drogę czekającą na mnie, bardzo atrakcyjnie prezentuje się ten kawał grani, ale przelewek nie ma, pora na mnie bo… nigdy nie dojdę ;)
Stoh i dalsza część dzisiejszej grani przede mną – Poludňový grúň, Steny, Chleb
ejście czujne, ale w rakach i z czekanem, bezproblemowe. Z troską jednak i obawą od czasu do czasu zerkam za siebie na schodzącego za mną „kolegę z psem”, nie wygląda to dobrze, ale pomocy nie chce, więc się nie pcham. Po wschodniej stronie Veľký’ego Rozsutca kilka 'ładnych’ lawinisk.
Podczas podejścia (nielekkiego z początku) diametralnie poprawia się już przecież niezła pogoda, rzekłbym nawet robi się genialnie, Veľký Rozsutec w pełnej krasie, choćby dla tego widoku warto było tu przyjść :D
Veľký Choč też niczego sobie się prezentuje.
Horská záchranná služba, chyba na patrolu, chwilę wisi nad Veľkým Rozsutcem, by polecieć dalej.
Przez gapiostwo i inne głupoty na zachód słońca na Stohu… nie zdążam, ale i tak jest na co popatrzeć.
Łapię ostatnie widoki dzisiejszego, jakże udanego dnia i już w mroku pokonuję dalszą część grani. Na Poludňovým grúňu czas wyjąć czołówkę, nie odczuwam większej potrzeby bliższego spotkania z nawisami. Sedlou v Stenach to miejsce mego spotykania z… osobliwym jegomościem.
Kilka chwil gadamy, jegomość jednak jak to bałwan, ma swoje problemy, nie bardzo mogę mu pomóc, w końcu ze mnie też bywa czasem bałwan. Idę sobie, docieram do Hromovego, tu zgodnie z mymi podejrzeniami (choć wolałbym by było inaczej), brak śladu na szlaku do Chaty Pod Chlebem. Nawisy, nawiany śnieg, wreszcie noc, powodują, że nie decyduję się na próbę zejścia. Idę dalej na Chleb, za którym to, na szczęście dostrzegam tyczki wcześniej niż na Snilovskim Sedlou, skracam więc nieco sobie drogę. Po około 15 minutach od zejścia z grani, dostrzegam światła w Chacie – w końcu! Mija własnie 20:20. Od razu zrzucam plecak i kieruję się do bufetu, klepię sobie kimanie na stryszku, po remoncie wychodzi 8€. Zamawiam do tego Kotlíkový guláš (5€) i Rezane piwo (1,6€) :D
Przy jednym ze stolików dostrzegam parę znajomych twarzy, ale skąd, zachodzę w głowę… wiem już! Odbieram zamówione gadżety spożywcze i zagaduję, to ekipa skitourowców z KW Katowice spotkana w Utulni Andrejcovej podczas przejścia grani Niżnych :-) Dosiadam się oczywiście. Spijamy jedno i kolejne wspólne piwo razem. Zarówno ja jak i ekipa katowicka odczuwa jednak trudy dzisiejszego dnia, więćc koło 22 zwijamy się na stryszek, ale bierzemy jeszcze po jednym bro na górę ;)
A na górze..? Teraz to prawdziwy wypas w porównaniu do tego co pamiętam sprzed 2,5 roku. Podwójne drzwi, ocieplony dach, wykładzina PCV, materace, koce, kaloryfer – cieplutko i przyjemnie :)
Rano gdy ekipa jeszcze śpi ja zbieram się i wychodzę wcześniej, a poranek wita mnie tym razem w ten sposób:
Trochę wieję więc z lekkimi obawami co czeka mnie na grani ruszam, przede mną Chleb.
A na grani wiatr hula w najlepsze. Na Snilovskim Sedlou nie sposób się nie pozachwycać okolicznościami.
1′ plan – grań od Poludňový grúňa, 2′ plan – Veľký Rozsutec, Stoh, 3′ plan – Pilsko, Babia Góra
W oddali od lewa Tatry Niżne, Wielka Fatra
Najwyższy w Małej Fatrze – Veľký Kriváň (1708 m. n.p.m.)
1′ plan Steny, Chleb, 2′ plan – Tatry, Veľký Choč
Czas jednak mi na szczyt ruszać, Veľký Kriváň czeka, wiatr jednak coraz większy, na rozdrożu przed kopułą szczytową zakładam raki, gdy jednak wchodzę na górę potężna fala wiatru zwala mnie z nóg, ląduje na czworakach i ostatnie metry pokonuję właśnie w ten sposób, każdą moją próbę oderwania się od ziemi torpedują jeszcze mocniejsze podmuchy. W ten sposób dopadam do znaku szczytowego, ale o podniesieniu się, czy też wyjęciu aparatu nie ma mowy, skończyłoby się to w jeden sposób – ekspresowym powrotem do wsi w dolinie… Zdjęcia więc nie będzie niestety. Wycofuję się ze szczytu w ten sam sposób w jaki na niego wlazłem, do miejsca gdzie jestem w stanie (po walce z przeciwnikiem) stanąć na nogach.
Powrót zielonym szlakiem, wzdłuż stoku do Doliny Vratnej bez historii, jeśli nie liczyć kilka upadków na zmrożonym śniegu, bo raki 'niepotrzebne’ już przytroczone do plecaka :D Stąd jeszcze ostatnie podejście na Grúň, gdzie szybko wymijam oazę narciarską,
by w wielce sprzyjających okolicznościach spożyć zasłużony lunch :D
Po nieśpiesznej konsumpcji, ostatnie spojrzenie na grań
i czmycham na dół bo autobus czekał nie będzie. Zacnyy wypadzik, trochę mnie się zeszło:
Nieco więcej strzałów małofatrzańskich w galerii -> Mała Fatra
Zajebisty wypad. Mam nadzieję, że w święta też coś uda nam się urobić :)
mi się marzy Mała Fatra, ale zielona ;-) nastawiam się na maj.Ale bez auta to już będzie cała wyprawa;-)
Zależy skąd pojedziesz. Ja byłem w MF trzykrotnie, zimą, latem i właśnie w maju. Polecam o każdej porze roku ;)
Pingback: Tour de ski Stoh! - Pionowe Myśli
Małą Fatrę odwiedzam kilka razy w roku. Kiedy robiłeś tę trasę? Szlak na Velki Rozsutec nie jest czasem zamknięty aż do połowy czerwca?
Tak masz oczywiście rację, szlak jest zamykany co roku od 1 marca do 15 czerwca.
Wycieczka miała miejsce 2-3 marca 2013 roku :-/ Dziś pozostaje mi tylko posypać głowę popiołem, bo to że inni też wchodzili nie jest wytłumaczeniem…
Absolutnie nie syp się żadnym popiołem! Chodzisz własnymi drogami i bardzo dobrze. Pytałam z ciekawości, jak jest to egzekwowane przez strażników – chodzi tylko o mandat. A tak – jeśli jesteś wytrawnym turystą, wiesz jak się zachowywać w górach to wg mnie chodź kiedy chcesz :) Bardzo fajny blog, będę tu zaglądać :)
Nie jest egzekwowane i nie jest przestrzegane niestety, przynajmniej zimą. Bo być może w okresie kwietniowo-czerwcowym pilnują jakoś bardziej. Ale tego nie byłem tam tylko 2 razy, w lipcu i właśnie początkiem marca.