Gdy wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że nie będę mieć już okazji poczuć ciepłego, tatrzańskiego granitu w sezonie letnim…
Sobota, brzydka jak noc, jedna z tych szybko do zapomnienia, spędzona w pracy. Plany na weekend stacjonarne. Wieczorem w ramach pozytywnego treningu I edycja Dominatora na Primaroce. W niedzielę być może kino, w końcu chciałem „Miasto 44” zobaczyć – kiedy jak nie teraz. Na ścianie spotykam jednak bliskich znajomych – Kasię & Dominika, namawianych przeze mnie dzień/dwa wcześniej na przyjazd na zawody. Rozmowę zaczynają od słów: „jedziesz jutro w Tatry?” Argumenty w postaci idealnej pogody w niedzielę, nadejścia zimy w środku kolejnego tygodnia, czy wreszcie mojej nie bytności w tym sezonie w Tatrach powodują (mimo komplikacji z powodu zagubionej uprzęży wraz ze sprzętem osobistym), że wcześniejsze niedzielne zamiary szlag trafia – całe szczęście. Po zawodach pakuję się w pośpiechu, zabierając ze sobą, jak się później okaże, mnóstwo niepotrzebnych gratów. Późny wieczór spędzamy u Katarzyny na pogawędkach przy pizzy, browarze i Maczecie. O 23:30 dociera do nas świadomość, że 2:45 trzeba wstać, więc kimono.
Niedziela, 3:30 wyjazd. Zabieramy po drodze Mariusza, albo inaczej – on zabiera nas, odwiedzamy jeszcze po drodze Tesco 24/7, w końcu wyjazd wyszedł „nieco” spontanicznie i kierunek na Tatrzańską Polanke. Koło 6AM docieramy na miejsce. Szybki przepak i komu w drogę temu kopa. Zapowiadany piękny dzień, budzi się do życia z każdym pokonanym metrem zielonego szlaku.
Nie spiesząc się, co by się zbytnio nie przepocić, po ~1,5h docieramy do okropności zwanych dumnie Hotelem górskim „Śląski Dom”. Tu robimy chwilę przerwy na małe ciacho i jakieś płyny. Z „tarasów” hotelu mamy niezły wgląd na nasz dzisiejszy cel oraz nie mniej efektowne niższe grupy górskie Słowacji, pływające w mgiełce.
Dolinę Wielicką nawiedzam dopiero po raz drugi. Za pierwszym razem, dwa lata z hakiem temu, przy okazji Drogi Martina na dach Tatr, dopiero poznawałem tajniki sztuki taternickiej. Dziś jestem nieco mądrzejszy, choć znajdzie się pewnie grono takich, którzy temu zdecydowanie zaprzeczą.
Po chwili przerwy, ruszamy dalej. Musimy wydostać się ponad Mokrą Wantę – pierwszy, wysoki próg Doliny Wielickiej, przechodząc obok Wielickiej Siklawy. Po pokonaniu progu schodzimy ze szlaku i kierujemy się do żlebu wyprowadzającego pod naszą ścianę. Kilkadziesiąt metrów nietrudnego żywczyka i osiągamy spory trawiasty taras, gdzie urządzamy sobie śniadanie i zakładamy wdzianka. Z tarasu rozpościera się świetny widok na cały Masyw Gerlacha.
Tu podejmujemy decyzję, że wbijamy się w drogę Cez výlom, na której poza pierwszym wyciągiem już przyjemnie grzeje słońce. Droga jest objęta akcją „Tatry bez kladiva”, czyli odpowiednikiem naszej akcji „Tatry bez młotka”. Na drodze zostały dołożone stanowiska z ringów, do asekuracji starczą kości i friendy.
Kontynuujemy szlajanko żywcem (jak się okazuje omijając start drogi), do pierwszej, wielkiej, wydeptanej póły dobrze widocznej na topo, trudności dwójkowe. Na niej się doszpejamy i już „jak Bóg przykazał”, z liną, napieramy w górę. Zaczyna zespół D&K, za nim zespół M&M. Trochę krucho, miejscami mokro – ogólnie pierwszy wyciąg niespecjalnie ciekawy.
Osiągamy stanowisko, znajdujące się na siodełku w grani, skąd znakomicie widać dalszy ciąg naszej drogi. Kolejny wyciąg zaczyna się płytowym połogim filarkiem, potem nietrudnym terenem do stanu na trawiastej półce.
Kolejna długość liny to już sama przyjemność. Czwórkową płytę z dobrymi chwytami pokonujemy ukosem w prawo aż do wyraźnego tarasu, gdzie mamy do wyboru założyć stanowisko (borhak), albo pociągnąć do góry kolejną czwórkową płytą, łącząc wyciągi w jeden – tak też czynimy. Sama płyta w fajnej ekspozycji – dla mnie bajka! Dominik w akcji.
Na kolejnym wyciągu omijamy tytułowy biały obryw z lewej i ładnym filarkiem do docieramy do stanowiska.
(c) Dominik
Tu mamy dwie opcje: czwórkowe obejście do lewa, albo zacięciem V- wprost do góry. Wybieramy oczywiście zacięcie!
Nim Mariusz ruszy w górę, pstrykam trochę. W tych pięknych okolicznościach nawet Śląski Dom nie wygląda tak fatalnie.
No, ale w drogę! Przed nami ładne, dobrze urzeźbione zacięcie.
Potem trawers w lewo i płytą w górę pod przewieszkę, pod którą zaczyna się kluczowy, piątkowy, trawers przez ładną płytę. Kilka metrów łatwego terenu kończy ten ciekawy wyciąg. Do szczytu pozostała nam ostatnia nietrudna (II-III) długość liny.
Na piku sielanka w najlepsze – spożywka, napitki, hulaj dusza! Z Wielickiej Baszty rozciągają się interesujące widoki w każdym kierunku, więc nie próżnujemy.
Dwoista Turnia, w oddali Sławkowski Szczyt
Staroleśny Szczyt, Wielka Granacka Turnia
Wielka Granacka Turnia, Dwoiste Czuby
Wszystko co dobre, szybko się kończy – czas się zbierać. Zejście prowadzi przez Granacką Ławkę, prócz tego, że jest całkowicie bezproblemowe, warto dodać, że bardzo atrakcyjne widokowo. W trakcie zejścia „obserwujemy się wzajemnie” ze Śląskim.
Nigdzie nam się nie śpieszy, schodzimy delektując się obłokami przed nami i niezwykłymi kolorami za nami.
W ten sposób zamykamy pętelkę i osiągamy „tarasy” Śląskiego Hotelu, skąd doskonale widać, wciąż znajdującą się w słońcu, naszą drogę.
Kończymy tę sympatyczną wycieczkę przy piwie i kofoli. Tego mi było trzeba – lekkiej, przyjemnej wspinaczki w ciepłym granicie, w dobrym towarzystwie.
Więcej zdjęć w galerii: Wielicka Baszta | Cez výlom V
Czyżby to był Twój debiut tatrzański w zeszłym roku? Szybko :-D Dobrze, że zdążyłeś ;-)
Pogoda rzeczywiście ładna.
Nowa lina już jest? Ten sam model co wcześniej, czy coś innego?
Śląski Dom widziany nad turniami ładnie się prezentuje, chociaż dla mnie widoki w stronę Niżnich Tatr najlepsze.
Byłem w styczniu, ale jeśli chodzi o sezon letni to tak, było to zarówno rozpoczęcie jak i zakończenie sezonu dla mnie w tym roku – tak wyszło.
Lina partnera akurat, jeszcze się nie odkupiłem.
Na mnie widoki na Niżne, ze słowackiej części Tatr Wysokich, również zawsze robią wrażenie ;)