Tegoroczne Boże Ciało, na które przypadły tym razem całe cztery dni, postanowiliśmy spędzić na Frankenjurze, bawarskiej mekce wspinania. Franken, prócz czysto wspinaczkowego potencjału, jest również niezwykle urzekająca krajobrazowo, o czym, tym razem, mieliśmy doskonałą sposobność się przekonać ;) Najwyższa pora na odrobinę wspomnień związanych z ostatnim wyjazdem.
Specyfikę wspinania na Franken, mieliśmy okazję już poznać podczas naszej pierwszej wizyty, nieco ponad dwa lata temu. Zainteresowanych szczegółami tamtego wyjazdu, jak również krótkim wstępniakiem odsyłam do postu - Majówkowa Frankenjura! Tym razem za bazę obieramy miasteczko Betzenstein i tamtejszy campingplatz znany nam sprzed niespełna czterech lat, kiedy to nocowaliśmy na nim, wracając z naszego trzytygodniowego tripu Provence | Alpes | Côte d’Azur.
Tak więc w czwartkowe bozociałowe popołudnie, około 15-tej zajeżdżamy na miejsce. Pierwszego dnia odwiedzamy, znajdujący się na obrzeżach Betzenstein, rejon Dreistaffelfels. Parking znajduje się niespełna 100 metrów od skał, więc miejscówka na popołudniowy rekonesans jak znalazł. Wspinanie, obicie i wyceny generalnie harde, a głowa jeszcze nie do końca chce współpracować z ciałem. Mierzymy się tu z trzema drogami: niezbyt ładnym Direktes Dessert 7- oraz słusznie polecanymi, oznaczonymi gwiazdkami w naszym przewodniku: Bamberger Pfeiler 6- i Bognerwand 6+. W takich okolicznościach upływa nam pierwszy dzień na Franken.
Po zawinięciu się na camping, rutynowe czynności - meldunek, rozbijanie namiotu i gotowanie. "Na deser" sielankowy spacer do Kröttenhof z cydrem w dłoni ;) Miejscowe gospodarstwo agroturystyczne, z końmi na wybiegu, to zdaje się dość popularny kierunek spacerowiczów campingowych ;)
Drugiego dnia mamy zamiar wspinać się w okolicy Wiesentall. Jednak zamiast podjechać do Burggaillenreuth i z tamtejszego parkingu podchodzić pod interesujące nas skały, omyłkowo zatrzymujemy się w Sachsenmühle, naprzeciwko starego jazu, w pobliżu miejscowego gasthausu. Taki urok naszego przewodnika i naszej umiejętności korzystania z niego :P "Dzięki temu" mamy "niebywałą okazję" na przechadzkę brzegiem rzeki Wiesent - świetnie nadającej się na spływy kajakowe.
Oczywiście gubimy się i błąkamy jakiś czas po frankońskim lesie nim odnajdziemy jakąś skałę, która na dodatek okazuje się nie tą, której szukamy ;) Zamiast tego trafiamy pod efektowną Heinrichsgrotte, jeden z trudniej dostępnych sektorów, którego zapewne byśmy nie znaleźli, gdybyśmy go szukali. Heinrichsgrotte jest zamknięta z powodu lęgu jastrzębi (w okresie 01 lutego do 15 lipca), więc tematu wspinania nie ma.
Idziemy dalej. Stąd już niedaleko do poszukiwanego przez nas sektoru - powinniśmy trafić ;) Po kilku minutach odnajdujemy interesujący nas Schlossbergzwilling, po czym postanawiamy... zrobić sobie przerwę na obiad :D W międzyczasie robi się większy luz na drogach i możemy zacząć coś działać. Na początek rozgrzewkowy kancik Hein Blöd Kante 5+. Niestety zdjęcie z kantu jest ostatnim jakie robimy tego dnia :/
Mimo, że oznaczony w przewodniku gwiazdką, kant urodą raczej nie grzeszy. Nie można tego natomiast powiedzieć o kolejnych drogach, które robimy na Schlossbergzwilling: Trau Dich 6-, czy Foto Kante 6- i Bibou Links 7-. Zwłaszcza ta ostatnia, wiodąca przez dwie spore przewieszki, dość lotnie obita, robi wrażenia zarówno z dołu jak i w trakcie wspinania. Do urobku tego dnia dorzucam jeszcze klasyk Schlosszwergwandu, drogę Alf 6+. Na koniec przenosimy się na Obere Schlossbergwand, zamykając dzień dwoma estetycznymi drogami z prawej części ściany: Fight Gravity 7- oraz Action Perfect - Ulis kleine Rentnerführe 6.
Na campingu standard. Gotowanie, kolacja i zasiadamy z upragnionym piwkiem przed namiotem. To bezwzględnie jeden z najprzyjemniejszych momentów podczas kilkudniowych tripów wspinaczkowych!
Rankiem budzi nas upał. Wystawiony na słońce namiot szybko się nagrzewa, nie ma więc czasu na leniuchowanie, trzeba wstać i zacząć działać. Dzień zaczynamy oczywiście porządnym śniadaniem.
Po śniadaniu można jeszcze poleżeć i odpocząć, a w międzyczasie rozejrzeć się za ewentualnymi celami, ale to już na zewnątrz namiotu ;)
Wspinaczkę tego dnia zaczynamy od ruin zamku Leienfels. Tu trafiamy bez problemów ;) Przed wspinaniem, wchodzimy sobie jeszcze na punkt widokowy i choć panorama w takich warunkach nie zapiera dechu w piersiach, to i tak jest bardzo przyjemnie.
Aby dotrzeć pod ścianę, odbijamy w wyraźną ścieżkę w lewo, przed wejściem do ruin. Z uwagi na sporą liczbę osób pod skałami, wbijamy się w wolną, prawą część skał. Drogi w tym miejscu kończą się tuż poniżej białego muru ruin zamkowych. Obydwie nasze linie i Zelten verboten 6+ i Alles Gute 7- są wysokiej urody. Niestety, na tej drugiej, konkretnie pompujacej - nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu - daje ciała, nie zauważam dwóch klam i droga nie wpada do kajetu, mimo gorącego dopingu! :/
Z uwagi na tłok pod ścianą postanawiamy zmienić miejscówkę. Tym razem nasz wybór pada na Großenoher Wand. Popełniamy jednak podobny błąd co poprzedniego dnia, a jego efekt jest analogiczny i kończy się "spacerem", nie w tej dolinie co trzeba, nie w tym lesie co trzeba ;) Zamiast startować z Höfles, zatrzymujemy się w Haselstauden i stamtąd podchodzimy w stronę Großenohe. Wynikiem czego zamiast naszego Großenoher Wand przypadkiem trafiamy pod Fürther Turm i Hohle Kirche (na którym jest czasowy zakaz wspinania) - jednym słowem mistrzostwo! ;) Pozostaje nam zacieszyć oko wdzięczną okolicą doliny Finkenangergraben. Mijamy m.in. farmę Dörnhofer, na terenie której znajdował się przeszłości średniowieczny zamek Burgstall Dörnhof, po którym zostały niestety jedynie resztki murów oraz stare jazy i grodzie.
Koniec końców udaje nam się w znaleźć naszą Großenoher Wand. Sektor, trzeba przyznać, jest imponujący, a wysokie mury z początku nieco przytłaczają. Pierwsza wstawka na Fliegendes Frettchen 6 i problem znika. Postanawiamy wstawić się w trudniejsze klasyki sektora, najpierw Prost Paul 8-/8, a następnie Leere Hände 8+ - obie ładne, nawet bardzo ładne. Niestety tym razem nie puszczają.
Na tym kończymy dzisiejszą skalną działalność. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze na kilka chwil w Obertrubach przy ruinach Burgruine Wolfsberg. Dlaczego? Ano dlatego ;) - sympatyczne, wertykalne koleżanki radzą sobie naprawdę nieźle!
Po obiadokolacji, tym razem stołujemy się w przykempingowej restauracji, oddajemy się wieczornym przyjemnościom przynamiotowym. Piwko, niebo z milionem gwiazd, rozmowy do późnych godzin nocnych. Achhhhhh ;)
Ostatniego dnia naszego pobytu, w zasadzie pół-dnia, bo koło 14 zwijamy żagle w kierunku Polski, wspinamy się w Treunitzer Klettergarten. Ogródek wspinaczkowy zlokalizowany jest w niedalekiej odległości od drogi nr 22 więc problemów z dotarciem nie mamy :D Zdjęć z tego dnia niestety również nie mamy żadnych... Samo wspinanie bardzo fajne i ciekawe, pada kilka ładnych linii takich jak: Erster Streich 6-, Air of December 6 czy Pfeilerweg 6+. Z kolei na Talseite 7, zaliczam parę efektownych lotów, no ale jak to się mówi: nie ma wspinania bez latania. Może to na przyszłość dopomoże ;) Coraz mocniej operujące na ścianach słońce oraz zbliżająca się 14-ta przesądzają o tym, że kończymy na dziś. Pora wracać do domu, a droga jeszcze długa...
Mimo, że nasze sportowe osiągi tego wyjazdu raczej marne, a cyfra żadna, to sam trip zdecydowanie udany. Pogoda dopisała w 120% - podczas gdy w Polsce z czterech dni, w dwa lało, brrrrrr. Na Frankenjurę mamy po co wracać i wrócimy z całą pewnością.
Nieco więcej zdjęć znajdziecie w galerii: Frankenjura. Jeśli podobała się Wam ta relacja - polubcie ją na FB, skomentujcie lub udostępnijcie. Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co się u nas dzieje, po więcej informacji, zdjęć, inspiracji czy ciekawostek z naszych tripów wspinaczkowo-podróżniczych zapraszamy na nasz profil na Facebooku i Instagramie - do zobaczenia!
Informacje praktyczne
Noclegi
- Campingplatz Betzenstein // Betzenstein
Topo / Przewodniki wspinaczkowe
- Frankenjura // frankenjura.com
- Frankenjura // coronn.com
- Kletterführer Frankenjura Band 1 - Sebastian Schwertner // Panico Alpinverlag
- Kletterführer Frankenjura Band 2 - Sebastian Schwertner // Panico Alpinverlag