Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej roku 2015, zwane w tradycji ludowej Bożym Ciałem… nie, nie, nie. Nie brzmi to zbyt dobrze, może po prostu – długi czerwcowy weekend tym razem spędziliśmy dosyć nietypowo – jak na nasze standardy – na swojskiej Jurze. Nie zmienia to jednak faktu, że było to niezwykły czas i nadzwyczaj przyjemnie spędzony przedłużony weekend.
Pierwszego dnia, wśród wielu jurajskich miejscówek, wybraliśmy sobie za cel Grochowiec Wielki, dużą grupę skalną położona na zachód od wsi Ryczów. Zaczynamy od łatwego, Prawa do szczęścia IV+ na Nosorożcu. Droga jak na niewygórowane trudności, obojgu nam bardzo przypada do gustu.
Po niej kolejna łatwa propozycja, tym razem na Słoniu, Krakowski Filarek V. Dół, do trzeciego ringa nawet fajny, góra jest już rolnicza i niczym nie zachwyca. Podnosząc sobie poprzeczkę wracamy na lewy skraj Nosorożca i drogę SS Das Reich VI+. Być może panujące warunki (niemożliwy żar lejący się z nieba, przy południowo-zachodniej wystawie), sprawiają, że ani Nuctei, ani mi nie udaje się pokonać drogi w pierwszej próbie w ciągu. Niezależnie od warunków droga raczej z gatunku hardych w swej wycenie! Przedostatnia wpinka z fakera, stojąc na słabych stopniach. Próbujemy w międzyczasie „zawędkować” na sąsiedniej SS Totenkopf VI.1. Nuctea spisuje się bardzo dzielnie, ja nie jestem w stanie przejść cruxa nawet na wędce, w tym żarze nie da się nic robić. W związku z tym porzucamy wspinanie i… zalegamy pod drzewami w przyjemnym cieniu na parę godzin :) Gdy warunki nieco się poprawiają wracamy na SS Das Reich i tym razem oboje pokonujemy drogę.
Na tej trudniejszej, SS Totenkopf, nasze próby kończą się bez sukcesu, podobnie jak na, polecanej mi przez koleżankę, Doleżychówce VI.1+. Przyznaję piękna, długa droga – równie piękna co wymagająca, trzeba będzie trochę nad nią popracować nim pęknie. Po zakończonym wspinaniu, wchodzimy na wierzchołek Słonia, gdzie spędzamy zachód słońca, jest przepięknie.
Mimo, że nie obywa się zupełnie bez „strat”, piękne uśmiechy dopisują :)
Wieczór i noc spędzamy na polance nieopodal skał. Ognisko, wino, rozmowy do późnych godzin przy blasku gwiazd. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia..?
Rano z namiotu przegania nas dopiero temperatura nie do zniesienia. Kawka, nieśpieszne śniadanko, żegnamy się z Nosorożcem, Słoniem i ruszamy dalej.
Piątek rozpoczynamy od wizyty na Cmentarzu Żydowskim w Kromołowie, jednej z dzielnic Zawiercia. Cmentarz powstał w pierwszej połowie XVIII w. przy obecnej ul. Piaskowej. Taki mieliśmy przynajmniej plan – brama niestety jest zamknięta na cztery spusty, a tabliczka z numerem kontaktowym zupełnie nieczytelna. No ale przecież taka brama to nie problem dla mnie, „myk-myk” i jestem na bramie. Gdy jednak szykuję się do zeskoku po drugiej stronie, z oddali dochodzą mnie niepokojące hałasy. Odczekuję chwilę po której, ku bramie przybiegają dwa, wściekle ujadające brytany. Pokornie wycofuję się na swoją pozycję – ufff! Mało brakowało, zmuszeni jesteśmy jednak odpuścić temat cmentarza.
Odwiedzamy natomiast, znajdujący się w wiosce Rodaki (nieopodal Olkusza), modrzewiowy kościółek św. Marka, często nazywany jest Drewnianą Perłą Jury. Budynek pochodzący prawdopodobnie z 1601 r. jest wpisany na listę zabytkowych obiektów drewnianych i włączony do Małopolskiego Szlaku Architektury Drewnianej. Wewnątrz świątyni, w ołtarzu głównym znajduje się późnobarokowy obraz Św. Marka, niestety wejście jest zamknięte. Jednonawowy kościółek zwieńczony jest od północy zakrystią i otwartymi sobotami. Na pokrytym gontem dachu znajduje się barokowa wieżyczka.
W pobliżu drewnianego kościółka znajduje się drewniana, zabytkowa dzwonnica z przełomu XVIII i XIX wieku. Funkcjonowała ona prawie do połowy XX wieku. Całość otacza niewysoki kamienny mur.
Kolejnym celem na naszej trasie są położone na północ od Olkusza, na wysokiej wapiennej skale, malownicze ruiny zamku Rabsztyn, jednego z Orlich Gniazd. Jego nazwa wywodzi się z niemieckiego „Rabenstein”, czyli „Krucza Skała”. Podczas jazdy ustalamy, że wchodzimy na zamek, jeśli bilet wstępu zamknie się w kwocie 5zł od osoby. W innym przypadku darujemy sobie. Cena za wstęp do zamku – jak się okaże wynosi równe 5zł od głowy zatem ładujemy się ;)
Historia zamku sięga końca XIII wieku, kiedy na szczycie skały wybudowano z wapienia wieżę obronną i budynki zamku górnego. W XIV w., u stóp skały powstał zamek średni. W XV w., rozbudowano i wzmocniono zamek. Od północy chroniła go głęboka, sucha fosa i mur z bramą wjazdową. Na przełomie XVI i XVII wieku wzniesiono renesansowy pałac, którego mury możemy oglądać do dziś. Podczas Potopu w 1657 roku zamek został spalony przez Szwedów i opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego. Po trwającej kilka lat częściowej rekonstrukcji zamku, w 2009 r. oddano do użytku wieżę strażniczą i bramę główną.
Jakby nie patrzeć, przyjechaliśmy się jednak przede wszystkim wspinać, zatem kierunek – Januszkowa Góra. Niestety po przyjeździe na parking okazuje się, że naszą miejscówkę obrała sobie za cel również jedna z bielskich firm, zajmujących się organizacją obozów wspinaczkowych – ludzi więcej niż „mrówków”. Dla własnego dobra musimy zmienić plany. Z uwagi na to, że jesteśmy w pobliżu, postanawiamy zajechać i zobaczyć „Polską Saharę”. Pustynię Błędowską, bo o niej oczywiście mowa, zwiedzić można przemierzając ścieżkę dydaktyczną, mającą początek na ul. Rudnickiej w Kluczach i biegnącą przez pustynie do rozlewiska Białej Przemszy. My oczywiście docieramy na Pustynie własnym wariantem ;)
Na wędrówkę, ścieżką dydaktyczną przez pustynię nie decydujemy się. Idziemy w kierunku wzgórza Czubatka (Jałowce), gdzie znajduje się punkt widokowy. Ze szczytu Czubatki (382 m n.p.m.) można zobaczyć rozległe przestrzenie Pustyni Błędowskiej, a w oddali dostrzec także m.in. kominy katowickiej huty.
Podczas powrotu do samochodu obczajamy jeszcze „kamienie” widoczne ze ścieżki dydaktycznej, te jednak okazują się wyjątkowo parchate. Zamiary wertykalne jednomyślnie zwracamy ku, znalezionemu przez Nucteę, Kromołowcowi w Niegowonicach. Miejsce bardziej znane bulderowcom. Z uwagi na niedawną wymianę i uzupełnienie asekuracji, można się tu przyjemnie powspinać na niedługich drogach kończących się w pobliżu wierzchołka. Skała znajduje się między miejscowościami Niegowonice i Mitręga przy drodze 790 łączącej Dąbrowę Górniczą z Podzamczem. Z uwagi na fakt, że lewa część skały jest okupowana przez inną ekipę, zaczynamy wspinanie z prawej strony, w przyjemnym cieniu, od dwóch niełatwych szóstek: Dziurki VI oraz PKP/Flying sex VI/VI+.
W międzyczasie towarzysząca nam ekipa zwija się i cały Kromołowiec zostaje tylko dla nas. Przenosimy się na lewą połać skały i na początek „minitatrzańska” czwóreczka Przez rynnę IV.
Potem kolejno naszym łupem OS-em bądź flashem padają drogi: Ściemniająca Katarzyna V, Psia droga VI i Droga pokuty VI.1. Na koniec w drugiej próbie pokonuję jeszcze Ściemniającą Jolantę VI.1. Drogi na Kromołowcu są być może i krótkie, ale wspinanie ciekawe, ruchy syte – dzień wspinaczkowy zgodnie uznajemy za bardzo udany.
Lustrując całą okolicę Kromołowca, zaczynamy się rozglądać za miejscem na biwak. Mimo, że opcji jest sporo, żadna z nich nie zadawala nas w 100%. W związku z czym postanawiamy zabiwakować… w lesie. Znajdujemy świetną ku temu miejscówkę w lasach pomiędzy Niegowonicami a Mitręgą. Przy rozbijaniu namiotu oraz przygotowaniu kolacji towarzyszą nam wściekłe ataki komarów i wszelkiej maści krwiożerczych muszek, wobec czego po kolacji na część „winną” wieczoru zmuszeni jesteśmy przenieść się do samochodu. Noc, pomimo „towarzystwa” pewnego nieznośnego stracha leśnego mija nam bardzo spokojnie.
Sobotę zaplanowaliśmy w Birowie, gdzie udajemy się po śniadaniu, tam również spotykamy się na chwilę ze znajomymi na parkingu pod Suchym Połciem. Po dwóch intensywnie spędzonych dniach, zmęczenie potęgowane straszliwym upałem daje jednak znać o sobie. Pod względem wspinaczkowym to wybitnie nie jest NASZ dzień. Po, niesprawiającej zbyt wiele przyjemności, wspinaczce na drogach: Telecaster V (wyjątkowy parch!), Wariantach Darkmana VI+ (fajny start, wyjście na górze nieewidentne trzeba pokombinować) oraz Zenek Blues VI+ (odpęknięta płetwa pomiędzy 3 a 4 ringiem jest przerażająco głucha, kiedyś się może urwać i zabić asekuranta) dajemy sobie spokój ze wspinaniem i zalegamy w zacienionym trawniku. Zdjęć z tego dnia niestety brak…
Na wieczór (tu składam wyrazy wdzięczności dla Nuctei ;)) mamy zaplanowane obejrzenie finału Ligi Mistrzów z udziałem mej ulubionej drużyny Juventus Turynu z FC Barceloną. Kontaktujemy się z Madness’em, który wraz ze znajomym, rezyduje w kwaterce we Włodowicach, poznanej nam tydzień wcześniej podczas spotkania FTG. Postanawiamy dołączyć do nich tym bardziej, gdy dowiadujemy się o TV w ich pokoju ;) Juve co prawda nie jest w stanie sprostać faworyzowanym katalończykom i ulega im ostatecznie 1:3, ale wieczorne ognisko w dobrym towarzystwie rekompensuje zawód futbolowy.
W niedzielę całą czwórką postanawiamy uderzyć do Doliny Wiercicy. Z uwagi na tłumy na Proximie Centuari, pada na sektor Białego Psa. Odczuwam wyraźny powrót sił witalnych po sobocie, gdyż całkiem sprawnie idą mi zarówno Roboty Leśne VI, jak i Leśny skok VI.1+, choć przy tej drugiej parametr raczej jednak robi swoje na starcie.
W końcu zwalnia się, oznaczona „buźką” w przewodniku GR, piątkowa droga Ser V. Najpierw Madness, potem kolejno Nuctea i ja stwierdzamy, że cała ta buźka to jakieś jedno, wielkie nieporozumienie – strasznie nieprzyjemne wspinanie. Chłopaki decydują się zawijać, my jedziemy jeszcze łypnąć okiem na Diabelskie Mosty i jako że jest wolna, wbijamy się na Diabelskie sztuczki VI.1. Piękna droga, na całym przewieszeniu świetne klamki, wyżej ciut mniejsze ale teren się nieco się kładzie. Dzień kończymy na pstrągu w, najstarszej w Europie (ponad 120 letniej), pstrągarni w Złotym Potoku.
W ten oto sposób kończy się ten niezwykły czerwcowy weekend. Było tak dobrze…
Nieco więcej zdjęć w galerii: Jura bożocielnie
Przyjemny zachodzik mieliście pierwszego dnia. Drugiego za to, największe wrażenie na mnie zrobiła Pustynia Błędowska. Ciekawie wygląda ta plama piachu wśród zieleni drzew.
Gratuluję udanego wspinaczkowo wyjazdu :)
Tak, to był piękny zachód słońca. Na nas wprost przeciwnie, Pustynia Błędowska jakoś wielkiego szału nie zrobiła ;) Dzięki.