Tour de ski Stoh!

Zima w tym sezonie zdecydowanie jak ta lala. Przynajmniej jeśli chodzi o tę w wydaniu dla narciarzy. Prognozowana, piękna pogoda na przedostatnią sobotę pierwszego miesiąca anno domini 2017 zbiega się ze sporą chęcią Tomka, na jego skiturowy debiut. Cel naszej jednodniowej tury od samego początku jest bezdyskusyjny – Mała Fatra.

Pozostaje jedynie doprecyzować cel, bowiem opcji wyboru trasy, od samego początku mamy kilka. Dzięki różnym info warunko-pogodowych, m.in. od Marty & Rafała, bawiących przez parę dni w okolicy Veľký’ego Kriváňa, ostatecznie nasz wybór pada na Stoha. Niektórzy go szczerze nienawidzą – podejrzewam, że ze względu na nielekkie podejście, choć są również tacy co twierdzą, że „jest po prostu brzydki jak kupa” ;) Mi kojarzy się tylko pozytywnie, pewnie za sprawą kilku poprzednich wycieczek w te strony, w tym ostatniej fatrzańskiej pętelki. Dopiero teraz do mnie dociera, że to już blisko 4 lata temu! Najwyższy zatem czas na ponowne odwiedziny, tym razem w odrobinę innym wydaniu ;) Maleńka – nadciągam!

Do Štefanovej – małej osady położonej w Dolinie Nowej – docieramy jakoś koło szóstej. Zapinamy deski, sprawdzamy czy wszystko mamy i zadajemy z foki zielonym szlakiem na przełęcz Medziholie. Na tym fragmencie trasy wiodącej w większości lasem, praktycznie do samej przełęczy, towarzyszą nam mgły dodające dodatkowego uroku wędrówce.

Dopiero w okolicy sedla powoli wydostajemy się powyżej poziomu chmur. Widoczność zaczyna się znacznie poprawiać. Tak to właśnie sobie wyobrażaliśmy, tak to miało wyglądać ;)

Nie śpiesząc się specjalnie, po niespełna dwóch godzinach jesteśmy na sedlo Medziholie. Tu zarządzamy pierwszy popas. Wjeżdżają: ciepła herbata, kanapka i kilka kostek czekolady.

Po krótkiej sjeście, skręcamy w prawo i rozpoczynamy podejście, za czerwonymi znakami. Szlak staje z letka dęba, wijąc się ostro w górę przez las. Podchodzimy zakosami rozdeptanym mocno szlakiem, co nie jest zbyt przyjemnie. Być może trzeba było obejść trochę bardziej lewą flanką, no ale mądry Polak po szkodzie. Wraz z wyjściem ponad wysokość lasu, zapominamy o trudzie podejścia. Naszym oczom ukazuje się ocean chmur zalewający doliny, jeno te najwyższe szczyty wystają ponad porywający, puszysty kożuch.

Dalsze podejście na szczyt to już czysta przyjemność, zbocze znacznie łagodnieje, warunki atmosferyczne sprzyjają, a widoki niezmiennie zacne. Humory dopisują, wobec czego narty same suną po śniegu. Powyżej lasu, w okresie zimowym, szlak jest oznaczony tyczkami.

Kilka minut po dziesiątej stajemy na wierzchołku Stoha. Co ciekawe, jesteśmy zupełnie sami. Za to kocham słowackie klimaty! Rozciąga się stąd widok na całą grań biegnącą przez Poludňový grúň, Chleb aż po Veľký Kriváň – najwyższy szczyt pasma.

Leniwie podziwiamy widoki, jakimi obdarzyła nas dzisiejsza aura. Jest czas na zdjęcia, łyk herbaty i małe szamanko. No i lans w górach – rzecz jasna jak słońce ;)

Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na wschodnie, strome stoki Sten, długiego odcinka głównej grani, pomiędzy szczytami Hromové i Poludňový grúň. Jest to prawdopodobnie najbardziej lawinowe miejsce w całej Małej Fatrze.

Przed nami teraz, teoretycznie najlepszy fragment wycieczki – zjazd. W praktyce jednak, wiemy że dziś lekko nie będzie. Z technicznego punktu widzenia wygląda to tak: 400 metrów w pionie dzieli nas od Stohowego Sedla, nachylenie zbocza wynosi średnio ~35 stopni na całej długości. Dodatkowo zbocze jest mocno wywiane i oblodzone. Zaczynamy zjazd z lewej strony wielkiego żlebu (Ritnia), po czym jednak ścinamy przez cały kocioł i zjeżdżamy prawą stroną żlebu. Im bliżej wnętrza kotła tym więcej śniegu i zjazd tym samym przyjemniejszy. Oczywiście gdy tylko zbytnio odbiję na zewnątrz kotła, nie obywa się bez efektownego upadku. Narta blokuje mi się na jakimś zlepieniu kalafiora lodowego z krzakiem i wypina, a ja wylatuję w powietrze. Przy okazji wypina się również druga narta i zatrzymuje kilkadziesiąt metrów niżej przy jakiejś choince. Włos mi jednak z głowy nie spada ;) Fakty są jednak takie, że dużo mi jednak jeszcze umiejętności zjazdowych brakuje. Cóż, jak to się mówi – trza ćwiczyć, metry robić.

fot. Tomek K.

Po zjeździe na Stohową Przełęcz i krótkim odpoczynku, ponownie zakładamy foki i za tyczkami podchodzimy na Poludňový grúň. Słońce grzeje, pogoda jak z bajki.

fot. Tomek K.

W trakcie podejścia, obserwujemy grupę czterech skiturowców, którzy wjeżdżają do środka Ritni i centralnie żlebem zjeżdżają w dół. Trzeba przyznać, że faktycznie tam musiał być najlepszy śnieg i zarazem najlepszy zjazd.

Na Poludňovým grúň’u spotykamy, pierwszą tego dnia sporą grupę turystów. Tym razem zatrzymujemy się tylko na chwilę. Zdejmujemy foki i pakujemy do plecaka już na dobre. Doskonale widać stąd Veľký’ego Rozsutca, naszego Stoha i dalszy odcinek głównej grani Małej Fatry Krywańskiej. Tam też kiedyś się zaskituruje!

Przed nami najmniej przyjemny fragment zjazdu. Zjeżdżamy stromo opadającym, wywianym i mocno rozdeptanym grzbietem. W zasadzie to zsuwamy się bokiem, bo trudno na czymś takim skręcać. Przecinką leśną zjeżdża się już lepiej. Można sobie jechać szeroko „od lasa do lasa”, przeskoki przy skrętach w głębszym, bardziej miękkim śniegu to już frajda ;) W ten sposób docieramy do trasy zjazdowej, którą zjeżdżamy w kierunku Chaty na Grúni.

fot. Tomek K.

Zgodnie postanawiamy wbić do schroniska i uzupełnić płyny. Dla każdego coś miłego: Tomek zapodaje kofolę, ja wlewam w siebie čapované pivo ;) Na to wszystko jeszcze dodatkowo Kapustová polévka.

Z Grúni mamy dwie opcje. Możemy zjechać lasem równolegle do niebieskiego szlaku turystycznego wprost do Štefanovej lub trasą narciarską do Starego dvoru. Tym razem postanawiamy zjechać trasami. Aby się do nich dostać musimy wykorzystać odcinek darmowego wyciągu orczykowego. Jako, że moje doświadczenie w tym temacie jest stosunkowo mizerne, mocne szarpnięcie orczyka powoduje, że ląduje z wypiętą nartą w rowie :D Drugie podejście jest już skuteczne. Zjazd trasami do Pasiek to już „kaszka z mleczkiem”, nawet dla takiego żółtodzioba jak ja ;) Ze Starego dvoru mamy do pokonania ~ 2.5 km z buta asfaltem. Biorąc taką opcję pod uwagę, zabraliśmy ze sobą niskie wygodne buty. Zmieniamy zatem buty skiturowe na niskie i po jakichś 30 minutach dreptania docieramy do auta na parkingu w Štefanovej. Trasa piękna za nami, Tomek ze skiturowego debiutu chyba zadowolony – dzień pod szyldem „skiturowy Stoh” zatem bezsprzecznie można uznać za udany.

Relacja Tomka na FTG dostępna w linku: Stoh skiturowo, nieco więcej małofatrzańskich strzałów w galerii -> Mała Fatra

Comments

  1. Menel z gitarą

    Z opisu wynika, że narty bardzo lubią ci się wypinać. Generalnie to dobrze jak się jednak wypinają przy glebie, ale mimo wszystko sprawdź ustawienie DIN. Celna autokrytyka to dobra cecha, ale być może problemy leża nie tyle w braku doświadczenia, co w źle wyregulowanej sprężynie.

    Reply
    1. Mrotschny Post author

      Mam ustawione na DIN 6 w tym momencie. W weekend wypięła mi się ponownie narta przy zakrwędziowaniu na twardszym i to wypięcie było przyczyną gleby. Możefaktycznie powinienem podkręcić..? dzięki za zwrócenie uwagi! Pozdr.

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *