Viva Italia! Part 2 – Piemoncko-Liguryjska degustacja

Powiedzieć „Jedziemy do Włoch”, to trochę tak, jakby w winiarni powiedzieć: „Poproszę wino”. W obu przypadkach obligatoryjne jest doprecyzowanie: gdzie – jakie? Italia to kraj na tyle zróżnicowany, że kontrast pomiędzy regionami przejawia się w niemal każdej dziedzinie życia, od lokalnych tradycji kulinarnych, przez standard życia, dialekt, po krajobraz. Chciałoby się zasmakować jak najwięcej, ale trzeba się na coś zdecydować. Po wizycie w regionie Dolinie Aosty, opisanej w pierwszej części, stricte wysokogórskiej – Triolet Cirque zapraszamy Was na drugą cześć – skromną degustację Piemontu i Ligurii ;)

Początek z całą pewnością będzie dla niektórych sporym zaskoczeniem, no bo przecież ludzie gór nie interesują się piłką nożną. No i tak po trochu jest. Czas mija, z wiekiem smaki, gusta, jak również zainteresowania się zmieniają. Z chłopięcych fascynacji futbolem niewiele zostało. Jednakże to niewiele, dla mnie znaczy bardzo wiele. Jedno słowo mówi wszystko: JUVE – włoski klub piłkarski założony 1 listopada 1897 roku, który jest bliski memu sercu nieprzerwanie już od blisko ćwierć wieku.

 

Juventus Stadium

Skoro już wylądowaliśmy w północnych Włoszech i skoro Turyn znalazł się na naszej drodze, z Alp Graickich na wybrzeże, to nie mogliśmy nie odwiedzić stadionu Starej Damy – Juventus Stadium. Obiekt powstał w latach 2009–2011 w miejsce wyburzonego Stadio delle Alpi.

Jesteśmy na miejscu koło 14. Część stadionu Juventusu, otacza galeria handlowa, w której znajduje się oficjalny sklep Starej Damy – Juventus Store oraz Juventus Muzeum. Mamy do wybory trzy warianty zwiedzania: a) J-Museum – zwiedzanie samego muzeum, b) Juventus Museum + Stadium Tour – opcja przeznaczona dla osób, które oprócz zwiedzania muzeum Juventusu chcą także wziąć udział w szczegółowej wycieczce na stadion, c) Match Day Special Tour – opcja dostępna tylko w dniu meczu, pozwala ona na zwiedzanie muzeum Juventusu, następnie każdy uczestnik bierze udział w przedmeczowej wycieczce na stadion. My decydujemy się na opcję nr 2 – kupujemy bilety i ponieważ mamy jeszcze sporo czasu, zaczynamy nasz tour od sklepiku Starej Damy ;) Można w nim kupić dosłownie wszystko, od majtek przez spodnie aż po buty, piłki, skarpetki czy koszulki. Wszystko oczywiście z herbem naszego ulubionego klubu. Rzecz jasna, nie mogę wyjść z pustymi rękoma ;) Najbardziej przypada mi do gustu bawełniana czapeczka w biało-czarne pasy z herbem. Na jesienno-wiosenne wieczory będzie idealna! :)

Po wyjściu z Juventus Store udaliśmy się do klubowego muzeum, w którym każdy fan może odbyć multimedialną podróż przez ponad 100-letnią, wspaniałą historię Bianconerich. Z bliska można obejrzeć wszystkie wygrane trofea, koszulki wielkich mistrzów i zdjęcia oraz filmy przedstawiające najpiękniejsze momenty w historii Juve. Trzeba przyznać, że muzeum robi ogromne wrażenie. Ciekawe, kiedy któryś z polskich klubów będzie mógł poszczycić się takim zapleczem.

W końcu o 16:30 rozpoczynamy wycieczkę i zwiedzanie stadionu. W ramach wycieczki zaglądamy m.in. do: jadalni, szatni, łaźni i sali konferencyjnej. Wszystkich stacji wycieczek nie będę wymieniał, nie chciałbym nikomu zepsuć zabawy podczas zwiedzania. Oczywiście główną atrakcją jest wejście na murawę. Nieznaczna odległość pomiędzy boiskiem a trybunami musi powodować niesamowite przeżycie i fascynujące doświadczenie w trakcie meczu – kiedyś koniecznie trzeba będzie się o tym przekonać na własnej skórze!

Pełni wrażeń (zwłaszcza ja – dziękuję Nuctea! ;)), ruszamy dalej. Kolejnego dnia mamy w planie rekonesans po Turynie, cały dzisiejszy wieczór jednak dopiero przed nami. Nieco ponad 30 km na zachód od Turynu, na szczycie Monte Pirchiriano, wznoszącego się na wysokość 962 m n.p.m. leży opactwo Sacra di San Michele. Tam właśnie się udajemy.

 

Sacra di San Michele

Najbliżej położonym miasteczkiem w pobliżu opactwa, jest Sant’Ambrogio, gdzie zarazem zlokalizowany jest nasz camping. Sacra di San Michele jest uznawane za jedno z najbardziej malowniczych miejsc w całym Piemoncie i nie przez przypadek nazwany „świętym symbolem“ tego regionu. Do opactwa prowadzi długi rząd wykutych w skale schodów zwanych Scalone dei Morti (Schody Umarłych). Ponury nastrój podtrzymują budynki samego opactwa – od rzeźbionego w znaki zodiaku romańskiego wejścia w kształcie łuku po gotycko-romański kościół.

Mimo, że nie weszliśmy do środka z uwagi na późną porę, z całą pewnością warto się tu wybrać, aby poczuć atmosferę surowego otoczenia opactwa, dziś już niestety w większości zrujnowanego. Wysoko położony klasztor otoczony białymi obłokami, robi wrażenie jakby wisiał w powietrzu. Miejsce polecane jest również dla samych widoków – rzekomo tak jest. W naszym przypadku chmura jest co najwyżej burzowa, a i widoki na zdjęciu mocno żadne ;)

Po zakończeniu wizyty w Sacra di San Michele ruszamy w kierunku naszego Campingu San Michele. Spędza nam sen z powiek wysuszenie i doprowadzenie do używalności zawilgniętego przez parę dni namiotu. Ale co tam, mamy przecież przy sobie dwa wina i mamy na to cały wieczór ;) Rano po raz kolejny suszymy namiot, tym razem słońce, mocno operujące od rana, bardzo skutecznie nam w tym pomaga ;) Możemy jechać dalej.


 

Turyn

Nazwa miasta związana jest z legendą o byku, który padł pokonawszy mitycznego smoka w pobliżu pewnej neolitycznej wioski. Jej mieszkańcy postanowili nazwać się Taurini ku czci ofiary. Turyn powstał jako rzymska osada w czasach starożytnych, z czasem przekształcony w rzymską kolonię wojskową. Z tamtego okresu zachowały się ruiny murów obronnych, Bramy i Wież Palatyńskich.

Dzisiejszy Turyn to niespełna milionowe miasto, znane przede wszystkim jako ojczyzna Fiata. Mimo przemysłowego charakteru, zachowało się tutaj wiele zabytków – przede wszystkim kościołów i pałaców. Przy bliższym poznaniu miasto zaskakuje elegancją, barokową architekturą i świetnie zachowanym historycznym centrum. Zwiedzanie stolicy Piemontu rozpoczynamy od głównej arterii miasta, ulicy Via Roma. Jej monumentalnym zwieńczeniem jest Piazza Castello – historyczne centrum miasta otoczone królewskimi pałacami z XVI-wiecznym Palazzo Reale, dawną rezydencją dynastii sabaudzkiej, na czele.

W lewe skrzydło pałacu wciśnięty jest XVII-wieczny Kościół San Lorenzo, niegdyś pełniący rolę kaplicy królewskiej. Obramowany szeregiem kaplic i zdobiony wielobarwanymi marmurami, freskami i figurkami kościół wieńczy skomplikowana kopuła wsparta na zachodzących na siebie półokręgach.

Po drugiej stronie placu, naprzeciwko Palazzo Reale znajduje się Palazzo Madama, dawniej rezydencja książęca. Tylna część budynku (na fotografii), mająca charakter XV-wiecznego zamku, znacznie różni się od głównej, bogato zdobionej, barokowej, fasady pałacu.

Z Piazza Castello portykami Via Po dochodzimy w okolice Mole Antonelliana, jednego z najpopularniejszych miejsc Turynu. Kopuła budynku w kształcie biskupiej imfuły, zwieńczona pagodową iglicą, wyrastającą z małej świątyni greckiej, jest charakterystycznym punktem orientacyjnym i jednocześnie powszechnie przyjętym symbolem miasta. Budowla, mająca niegdyś pełnić funkcję synagogi, obecnie mieści Narodowe Muzeum Kina, uważane za jedno z najważniejszych muzeów we Włoszech.

Kontynuując spacer Via Po w dół, w stronę rzeki, docieramy do mostu Ponte Vittorio Emanuele. Rzeka Pad nie pozostawia niestety zbyt dobrego wrażenia. Po drugiej stronie Padu stoi przypominający nieco Panteon, neoklasyczny kościół Gran Madredi Dio, upamiętniający powrót Wiktora Emanuela I po francuskiej okupacji Napoleona.

Wracamy powoli w kierunku Piazza Castello. Przy jego południowo-wschodnim rogu mieści się Galleria Subalpina. Elegancki, dwupiętrowy pasaż zbudowany na żelaznej konstrukcji ze szklanym dachem z 1873 roku, udekorowany w stylu secesyjnym z początku ubiegłego stulecia. Dziś znajdują się tu eklektyczne kawiarnie i restauracje.

Jesteśmy z powrotem na Via Roma. W połowie długości ulicy rozpościera się Piazza San Carlo. Plac uznawany jest za najpiękniejszy w całym kraju, określa się go jako „bijące serce” Piemontu. Wspaniała protstokątna przestrzeń otoczona jest barokowymi fasadami, których portyki kryją eleganckie kawiarnie. Pośrodku placu stoi XIX wieczny posąg Księcia Sabaudii, Emanuele Filiberto na koniu. Wejścia na plac strzegą dwa bliźniacze, barokowe kościoły: San Carlo i Santa Christina. Za nimi dwie nagie postacie przedstawiające dwie rzeki Turynu – Pad i Dorę Riparię.

Przy Via Settembre XX, na Piazza San Giovani znajduje się XV-wieczna Duomo – Katedra Turyńska i kaplica Świętego Całunu. Wybudowana w XV wieku, w stylu renesansowym. Od 1578 roku w kaplicy przechowywana jest jedna z najistotniejszych relikwii chrześcijaństwa – płótno, z odciśniętym wizerunkiem mężczyzny, w które według legendy owinięto Chrystusa po ukrzyżowaniu. Spór o wiarygodność Całunu toczy się od wielu wieków, pomimo licznych badań nie udało się jeszcze poznać jego tajemnicy. Przed katedrą do dziś zobaczyć możemy nieliczne pozostałości z okresu, gdy Turyn był małą rzymską osadą – skromne ruiny teatru i dwie okazałe wieże, tworzące bramę zwaną Porta Palatina.

Na tym kończymy nasz tour po Turynie. Nim jednak zawiniemy do kolejnego punktu na naszej mapie, zatrzymujemy się po drodze w pewnej, bardzo zachęcająco wyglądającej, miejscowości.

 

Garessio

Wąskie, kolorowe alejki, kamienne mosty i place, stare kościółki, do tego, przy braku rzeszy turystów, wszechogarniający spokój, składają się na urokliwy obraz tej malowniczej, klimatycznej, średniowiecznej wioski. Polecamy przechadzkę z Piazza Carrara przez Via Cavour aż do Piazza S. Giovanni z pięknymi: fasadą domu Averame oraz kościołem di San Giovanni.

Ten krótki spacer zaułkami Garessio nastraja nas niezwykle pozytywnie przed dalszą częścią podróży, po nieco męczącym zwiedzaniu Turynu. Mimo że pogoda nam się trochę psuje, pełni dobrego humoru jedziemy dalej. Następny cel podróży za niecałe 25km. w tym miejscu przekraczamy umowną granicę pomiędzy Piemontem i Ligurią.


 

Castelvecchio di Rocca Barbena

Tego małego miasteczka, legitymującego się jedną z najdłuższych nazw we Włoszech, również próżno szukać w turystycznych folderach i przewodnikach. Pomimo znalezienia się na liście najpiękniejszych miasteczek we Włoszech. Na szczęście :) Jak informują znaleziska z okresu rzymskiego, początki starego miasta na wzgórzu, sięgają pierwszego wieku. Nad jego niepowtarzalnym centrum (castelvecchiese) góruje Castello dei Clavesana, zbudowany przez markiza Clavesana w VI wieku.

Ale dla nas Castelvecchio di Rocca Barbena to przede wszystkim alejki, uliczki i zaułki. Wąskie, wielobarwne, kamieniste i tryskające zielenią. Czas jak gdyby stanął tutaj w miejscu. Jest cicho, pusto i spokojnie. Cudownie.

Kolejne miasteczko, do którego zmierzamy jest oddalone zaledwie 10km od Castelvecchio di Rocca Barbena. Dzień zmierza jednak ku końcowi i do Zuccarelo zajeżdżamy już przy blasku zachodzącego słońca.

 

Zuccarello

I tak też wygląda nasz wieczorny spacer. Słońce zachodzi, po początkowym blasku robi się coraz ciemniej. Nasza wizyta w Zuccarello zamienia się w nocne szwen­da­nie po zaułkach. Ma to oczywiście swój ogromny urok, ale o dobre zdjęcia znacznie trudniej.

Postanawiamy obejść i obfocić, co tylko się da w tych warunkach, a później się zobaczy. Trafiamy m.in. na efektowny, starożytny most na tyłach wioski. Gdy zmierzch zapada na dobre, pora zbierać się na poszukiwanie campingu.

Z uwagi na fakt, że najbliższy znajduje się już na wybrzeżu, mamy świadomość, że czekają nas „przeboje”. Ostatecznie nie znajdujemy nic wolnego poza skrawkiem miejsca na Campingu San Sebastiano w Laiguegli. No cóż, jakoś udaje nam się przeżyć tę koszmarną noc, choć warunki (hałas, ścisk, straszny gorąc, warunki sanitarne etc..) mocno dają się nam we znaki. „Cichej, dawnej miejscowości rybackiej”, jakiej oczekiwaliśmy po Laiguegli, nie zapamiętamy zbyt mile.

Jako, że na rekonesans po Laiguegli, nie mamy najmniejszej ochoty, postanawiamy zatem z samego rana… wrócić do naszego Zuccarello ;) Zaczynamy od centrum. Pochodzący z XIII wieku Kościół di San Bartolomeo nie dość że jest położony samym sercu zabytkowej miejscowości, to jest z nią ściśle połączony.

Je­ste­śmy do­ść wcze­śnie, średniowieczna wioska do­pie­ro bu­dzi się do ży­cia. Z przyjemnością oddajemy się pokusie ponownej włóczęgi po wąskich, kolorowych, pełnych kwiatów uliczek, placów i portyków. Mała próbka tego, że warto było ;)

Moglibyśmy tak znacznie dłużej, ale czas jechać dalej przed siebie. Kolejnym miejscem, w którym zatrzymujemy się, są znajdujące się na obrzeżach Val Varatella, jaskinie Toirano.

 

Toirano

Kompleks grot i jaskiń krasowych, mieszczących się w połowie zbocza skalistego wzgórza San Pietro dei Monti, położonego poza dobrze zachowanym centrum osady, jest magnesem dla licznych badaczy skał i geologów. Jaskinie te zostały otwarte dla turystów zaraz po ukończeniu niewielkich prac konstrukcyjnych w 1953 roku. Najbardziej charakterystyczną spośród wszystkich grot jest pełna stalaktytów – Grotta Della Básura (Grota Wiedźmy).

Przez tysiąclecia była domem dla jaskiniowców i niedźwiedzi. Na podziemnym Cmentarzu Niedźwiedzi możemy znaleźć sterty kości tych zwierząt, z kolei w „Sali Tajemnic” można zobaczyć ślady stóp i dłoni odciśniętych w skamieniałym błocie. Dalej ścieżka prowadzi do Grotta di Santa Lucia Interiore z niesamowitymi formacjami stalaktytów i stalagmitów. Znajduje się tu także naturalne źródełko.

Frajda ze zwiedzania jest spora, a przewodnik nie przeszkadza, nie pogania, tylko dyskretnie pilnuje. Z robieniem zdjęć również nie ma problemów. Jedyne do czego można się przyczepić to, że opowiada tylko po włosku. Po wyjściu z jaskini kierujemy się ku Sanktuarium jaskini di Santa Lucia, wykutej w zboczu, na grocie Saint Lucia Superiore. Przed wejściem do środka sanktuarium, pochodzącego z XV wieku, krótką historię tego miejsca przedstawia nam stacjonujący tu przewodnik, tym razem już w języku angielskim ;)

Bardzo klimatyczne miejsce. Co ciekawe na ścianach okalających sanktuarium dostrzegamy ringi – można tu się również wspinać! No a skoro już o wspinaniu mowa, jedziemy dalej ;) Przez Finale Ligure tego dnia tylko przejeżdżamy. Chociaż nie – właściwie to krążymy dość długo w poszukiwaniu zjazdu w Località Le Manie, gdzie ma znajdowac się nasz camping. W końcu na dwa GPS’y odnajdujemy właściwy zjazd i wdrapujemy się na wzgórze na którym jest nasz camping. Wdrapujemy dosłownie. Camping San Martino zlokalizowany w Località Le Manie znajduje się na szczycie sporego wzgórza pomiędzy Finale Ligure a Varigotti.

 

Varigotti

Lokalizacja nieco hardcorowa, ale za to klimat jedyny w swoim rodzaju, wystarczy znaleźć sobie, odpowiadający teren i już – wszystko wokół Twoje ;) Co prawda przy pierwszym wybranym przez nas miejscu, przez nasze niezdecydowanie uprzedza nas pewien motocyklista z córką (cóż za buraki!), ale w sumie chyba nie tracimy na tym. Przy fakcie że zostaniemy tu na kilka nocy jest wręcz przeciwnie. Co ważne, przez camping prowadzi szlak pieszy z Selvy do Varigotti, przy naszych zamiarach wieczorowych ma to kolosalne znaczenie ;)

Rejestrujemy się na campie, odświeżamy pod bardzo przyzwoitym prysznicem i do Varigotti marsz! Droga w dół najpierw wiedzie lasem, by potem przejść w odkryte zbocze z fantastycznym widokiem na naszą wieczorną miejscówkę. Już widać gdzie będziemy wino pić! :D

Nasz trakt następnie przechodzi w na zmianę w wąskie uliczki, schodki, alejki i serpentyny pomiędzy domostwami. Po około 40 minutach jesteśmy na bulwarze. Większość nadmorskiej promenady to ruchliwa ulica i ogrodzona przez hotele i knajpy plaża. Mimo to kolorowe rybackie domki wciąż nie straciły nic ze swojego uroku.

Po raz pierwszy tego wieczoru wjeżdżają ogromne, przepyszne lody. Jak nic to początek nadzwyczaj przyjemnego, włoskiego, lodowego uzależnienia ;) W trakcie spaceru uliczkami miasteczka, wciąż można odkryć kilka ciekawych fasad i zakamarków w których stoją łodzie. Przyjechać specjalnie do Varigotti, być może trochę szkoda zachodu. Natomiast będąc w Finale Ligure czy Noli, nie wpaść na chwilę po prostu grzech!

Na końcu promenady znajdujemy sobie spokojną, ustronną miejscówkę nad morzem i zasiadamy. Wjeżdża Costa Dorada i „decha serów” ;) Uwielbiam takie wieczorne leniwe klimaty!

Nigdzie się nie trzeba śpieszyć, ciepłe powiewy wiatru rozwiewają bujną czuprynę.. no dobra zagalopowałem się odrobinę ;) Choć niebo trochę straszy, jakiś dziwny spokój mi się udziela – z całą pewnością tego wieczoru żaden deszcz nam nie grozi. I tak siedzimy, gadamy do późnego wieczora. Żyć nie umierać…

W końcu trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy – trzeba będzie z powrotem do tego San Martino się wdrapać. Lody na drogę, kolejne tego wieczoru ;) (nieopatrznie jako jeden ze smaków wybieram lukrecję… bleeeeh) i do góry! Jakaś godzina pewnie nam schodzi. Kapitalny wieczór wynagrodził jednak wszelkie trudy podejścia. Przed snem jeszcze szybki chłodny prysznic, harówa pod górę lekko upociła nasze ciała ;) A nazajutrz… nazajutrz idziemy się wspinać, koniec końców, jesteśmy przecież w samym Finale Ligure! Stay tu­ned! ;)

*****

Po więcej zdjęć, zapraszam do galerii: Viva Italia / Part 2

 

Informacje praktyczne

Noclegi

Przewodniki

Comments

  1. Pingback: Viva Italia! Part 6 – z Portovenere do Val Gardeny — Pionowe Myśli

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *