Ostatni raz w Sokolikach byłem w listopadzie – jedyny raz zeszłego roku. Wcześniej – również w listopadzie, rok wcześniej. A przecież całkiem niedawno spędzałem w mym ulubionym rejonie więcej czasu niż na Jurze. Stęskniłem się… Naprawdę, stęskniłem się.
Z kolei z Nucteą ostatni raz widzieliśmy się i wspinaliśmy w sierpniu, w Tatrach na Zabielarce. Choć sporo wody w Wiśle upłynęło od tego czasu, cóż ten fakt znaczy wobec zgrania, zrozumienia czy zaufania? Spółka w Sokolikach staje się zatem faktem ;) Piersi żony ducha gór – Lolobrygidy, jak potocznie określane są czasem Sokoliki, witają nas, jak widać na załączonym obrazku powyżej. Cieplej chyba nie można.
Po dotarciu i przepakowaniu się na zaprzyjaźnionym „Najnapie” (pozdrowienia dla Agi ;) ), czym prędzej uderzamy w teren. Na początek, postanawiamy przypomnieć sobie nieco nauki chodzenia ;) Do tego doskonale nadaje się, dobrze nam już znana, z pierwszej naszej wspólnej wizyty w Sokołach, Kto się boi ten nie stoi (VI+) na Krzyżnej Strażnicy. W cruxie, musimy trzymając się niczego, stanąć na niczym i iść w górę. Odnoszę wrażenie, że wcale nie jest mi łatwiej niż niespełna trzy lata temu… No cóż – rajbungi można kochać lub nienawidzić! Ja je zdecydowanie uwielbiam, najbardziej już po przejściu :D
Następnie udajemy się pod jedną z „piersi” – Krzyżną Górę. Na tapecie bowiem mamy Kino moralnego niepokoju VI.1, nową, długą, obitą w 2014 r. drogę o górskim charakterze. Trudności do trzeciej wpinki, potem już trochę łatwiej. Zalecane górskie ekspresy oraz przejście zespołowe i zjazd (30m) połogimi płytami pod krzyżem. Ale standardowo (będąc opuszczanym przez partnera), trochę kombinując też się da, nawet na 55m linie ;)
Z Krzyżnej Góry roztacza się przepiękny widok na okoliczne wioski, stawy a przede wszystkim na Główny Grzbiet Karkonoszy (obowiązkowo na skitury w najbliższym sezonie!). Fantastyczną scenerię potęgują kształty i barwy chmur, jak tu się nie zachwycić choć przez kilka chwil.
Po zjeździe, jako że jesteśmy nieopodal, przenosimy na Zamkowe Skały. Na pierwszy ogień idzie, rozkopana podczas jednej z wcześniejszych wizyt, dróżka Kocie ruchy VI.1+. Jak sama nazwa wskazuje – czujne skradanko na nogach, po oblakach i nikłych krawądkach. Tym razem (trochę mnie nawet zaskakując tym faktem) puszcza od strzału :) Wizytę na Zamkowych kończymy, trikowym Rozpoczęciem sezonu VI+. Kiedyś nie mogłem wystartować, teraz: dwa ściągnięcia, pięta i po kłopocie ;)
Na koniec dnia wstawka w Mandalę Życia VI.2 na Jastrzębiej Turni. Coś złego jednak dzieje się u mnie z głową i przestaję się wspinać, dosłownie niestety. Gęstą atmosferę rozładowuje nasz wspólny „lot supermena” przy okazji zbierania przeze mnie ekspresów ;) Uwzględniając wszystkie za i przeciw, dzień zdecydowanie uznajemy za udany. Pogłębia ten fakt znakomity, jak zwykle, domowy obiad w Mamarosie w Janowicach Wielkich, gdzie zresztą ucinamy sobie świetną pogawędkę z „Panem z Mamarosy” o piłce nożnej i odbywających się właśnie ME. A na deser miły wieczór przy Skalaku na super-sofie, już na „Najnapie” :)
Drugi dzień, zamierzamy spożytkować na wspinanie na własnej asekuracji. Więc już na samym początku… zapominamy zabrać kasków :P Nie ma wyjścia, na camp wracam biegusiem. Wracam z oboma kaskami pod ręką uhahany (nie wiadomo z czego ;) )
Na rozgrzewkę decydujemy się machnąć coś obitego. Wybór pada na, znajdujący się na Ptaku, Kant Brzętysława. Droga również znana nam z pierwszej wizyty w Sokolikach, tym razem war. wprost VI-. Kluczowy fragment płytą nie jest wcale taki soft. Kolejnym naszym celem jest już „na własnej”. Konkretnie to zachodnia wystawa Krzywej Turni i Przez Trawki V (L1:IV, L2:V) . Ładna, stosunkowo nietrudna droga biegnąca zacięciem.
Dla mnie najtrudniejszym miejscem, o dziwo, było przedarcie się przez tytułowe trawki bez chwytów i stopni pod koniec pierwszego wyciągu ;) Niestety w trakcie wspinaczki psuje nam się pogoda. Czarne chmury i zapach deszczu zbliżają się w ekspresowym tempie. Sprawnie mijamy jakiś kursowy zespół, wspinający się Gorayskim i czym prędzej zjeżdżamy. Nie ma przelewek – Darkness Is Coming.
Szybki zjazd i zlewa łapie nas już bezpiecznie przyczajonych pod przewieszeniem Żubra. Mimo dobrych chęci to raczej koniec wspinu na dziś. Intensywne opady ustają po jakichś kilkudziesięciu minutach na tyle, że możemy czmychnąć na campa. Co robić..? Przecież nie będziemy tu siedzieć cały dzień – jedziemy do Jeleniej Góry.
***
Jelenia Góra to urocze miasteczko położone w malowniczej Kotlinie Jeleniogórskiej. Od południa otacza ją najwyższe pasmo Sudetów – Karkonosze, od zachodu Góry Izerskie, od północy Góry Kaczawskie, od wschodu Rudawy Janowickie – stąd przybywamy my ;) Docieramy na miejsce, parkujemy autko i zaczynamy spacer klasykiem, czyli… autoportrecikiem ;)
Pierwsze kroki kierujemy na Starówkę, której najpiękniejszym miejscem jest Rynek z klasycystycznym Ratuszem, zwieńczonym kilkukondygnacyjną wieżą z galeryjkami oraz zabytkowym zegarem.
Plac Ratuszowy stoi również okazałymi kamieniczkami. Jest ich tutaj 55, głównie w stylu barokowym i renesansowym z XVII i XVIII wieku, wraz z podcieniami. Jeleniogórski Rynek jest jednym z nielicznych w Polsce, który zachował kompletną zabudowę podcieni.
Mijamy najstarszą świątynię Jeleniej Góry, Kościół św. Erazma i Pankracego z XIV, XV wieku i docieramy do części średniowiecznego kompleksu obronnego, jaką stanowiły Baszta Wojanowska wraz z zabytkową bramą.
„Perła Sudetów jeleniami stoi” – na skwerze przy ul. 1 Maja stoi jeden z kilu takich pomników, prawdopodobnie ulubiona rzeźbę dzieci i turystów wykonana przez Lewana Mantidze. Lokalizacja znakomita, bowiem to również tutaj znajdują się dwie, dwupiętrowe kamienice, należące do najstarszych w mieście (XVIII wiek).
Kolejny ciekawy obiekt mijany przez nas to rzeźba Vahana Bego – „Porwanie Europy”, ufundowany przez prezydenta miasta Jelenia Góra z okazji dziesiątej rocznicy przystąpienia Polski do Unii Europejskiej 1 maja 2014 roku.
Idąc dalej ul. 1 Maja dochodzimy do Cerkwi prawosławnej apostołów Piotra i Pawła. Mimo iż nie imponuje rozmiarami, to nadrabia piękną architekturą. Na zewnątrz, w północnej ścianie świątyni wmurowano podczas jej budowy dwa krzyże pokutne, których powstanie szacuje się pomiędzy XIV i XVI wiekiem. Na większym krzyżu wyryto miecz i kuszę, prawdopodobnie narzędzia zbrodni. Na mniejszym widnieje prostokąt.
Przy ulicy 1 Maja, naszą uwagę przykuwa również efektownie zdobione (wzorowane na elementach kościoła Wang z Karpacza) wejście do kultowej restauracji Relax, mieszczącej się w obecnym budynku JCK (Jeleniogórskie Centrum Kultury).
Wpisany do rejestru zabytków, dawny zajazd z XVIII w., potem hotel Zum braunen Hirsch (Pod brązowym jeleniem), swego czasu wyglądał tak: (ach co to musiały być za piękne czasy!)
źródło: http://jelenia_gora.fotopolska.eu/
Naprzeciwko, w ścianie bocznej budynku nr 47 odnajdujemy wmurowane płyty nagrobne i fragmenty pomników nagrobnych z pobliskiego cmentarza ewangelickiego.
Zaglądamy też do Galerii Baszta, skuszeni jej ciekawą ekspozycją znajdującą się na zapleczu naszego „Relaxu”.
Nasz spacer kończymy na Placu Kościelnym Bazyliki św. Erazma i Pankracego. Zakątek ten ma niezwykły urok i kryje w sobie wiele tajemnic.
To oczywiście tylko cześć tego co można zobaczyć w Jeleniej Górze. Wieczór kończymy Warcraftem. Kino może nienajwyższych lotów intelektualnych, ale rozrywka znakomita. No i sam „Ragnar Lothbrok” w obsadzie ;)
Wieczór na prawie pustym campie mija nam błogo przy kilkunastu partiach gry w Double, okraszonej paroma butelczynami cydru normandzkiego :)
Całą noc i rano towarzyszą nam niestety intensywne opady deszczu. Postanawiamy zatem pozbierać się i pojechać na CW Tarnogaj. Po raz kolejny upewniam się w przekonaniu, ze Wrocław najlepszą ścianą wspinaczkową w PL stoi. Mimo, że pogoda nas tym razem nie rozpieściła i Sokoliki okazały się tym razem średnio gościnne to był dobry weekend :)
Nieco więcej zdjęć w galerii —> Sokoliki
Ps. Okazałbym się stuprocentowym chamem, gdybym na koniec nie wspomniał o ogromnym pudełku fantastycznego, najpyszniejszego pod słońcem ciasta czekoladowego, które własnymi rączkami zrobiła Nuctea i którym raczyliśmy się przez cały weekend. Dziękuję! ;)