Myśli każdego ski-tour mianiaka, a o moim przypadku można chyba już śmiało powiedzieć: „zainfekowany”, w pewnym momencie zaczynają krążyć wokół jedynego, słusznego pasma górskiego. Nie odmawiając nic urokom beskidzkiego tourowania, każdy miłośnik dwóch desek i Tatr musi w nie trafić. Ot, przeznaczenie, pytanie brzmi jedynie – kiedy..?
Osiem wyjść – sześć razy Skrzyczne, dwa razy Pilsko. Łącznie czterdzieści dwa dni od założenia nart – pomijając sporadyczne epizody w dzieciństwie – pierwszy raz na nogi. Tyle to trwało w moim przypadku.
Po „okrutnie ciężkiej” dla mnie, zarówno fizycznie jak i psychicznie, wielkanocnej niedzieli (powód prozaiczny – nicnieróbstwo nie jest w mej naturze), poniedziałek zapowiada się zgoła inaczej. Kwartet, całkiem niedawno zawiązanej sekcji Młóckarnia Skitour atakuje. Cel – rejon Spalonej Doliny.
Około szóstej rano wyjeżdżamy z Bartkiem, Konradem i Szymonem w kierunku Zuberca. Mimo niezbyt sprzyjających prognóz, mówiących o mleku rozlanym przez cały dzień, warunki śniegowe zapowiadają się całkiem korzystne. Z Zuberca za drogowskazami udajemy się w lewo na ośrodek narciarski Rohace-Spalena. Auto parkujemy w Zverówce pod wyciągiem (darmoszka), gdzie jesteśmy umówieni z Paryskimi. Mamy tutaj dwie opcje:
1) korzystając z wyciągów (koszt wyjazdu ~4€) możemy dostać się w górne partie Doliny Spalonej na wysokość 1460 m n.p.m.
2) podejście trasą zjazdową, co zajmuję około godziny.
Jako, że Paryscy to lenie straszne i wybierają wariant 1, nie czekamy na nich tylko ruszamy. Nie wyobrażam sobie w taką pogodę, na turach, korzystać z wyciągu :P Zapinamy narty i w górę bokiem trasy narciarskiej do górnej stacji wyciągu. Stok, trzeba przyznać, Słowacy mają przygotowany znakomicie. Prognozy swoje, rzeczywistość swoje – jak widać lepiej było zostać w domu.
Przy górnej stacji czekają na nas już Paryscy. Stąd, sześcioosobową watahą, przechodzimy na lewo przez mały garbik i kawałek lasku. Dalej dobrze wyśnieżonym dnem Doliny Salatyńskiej aż do wypłaszczenia pod podstawą Salatyna. Podejście od parkingu zajmuje nam jakieś 1,5 h. Następnie wprost pod żleb i nim do góry zakosami, a pod koniec z nartami przypiętymi do plecaka. W ten sposób docieramy na przełączkę. Zgodnie z prognozami jest beznadziejnie!
Dla mnie to podwójny, Tatrzań-SKI debiut – pierwszy raz w Tatrach na nartach i pierwszy raz we własnych butkach! Czyż można było sobie wymarzyć i zaplanować doskonalsze do tego warunki..? ;)
Z przełączki, odbijamy w prawo na szczyt Salatyna, gdzie robimy nieco dłuższy popas, podczas którego postanawiamy zasłonić góry, no bo kto bogatemu zabroni?!
Mrotschny, Dominik, Kasia, Konrad, Szymon, Bartek
Parę widoków z Salatyna:
Podejść – to jedno, zrobić kilka zdjęć – drugie, ale tu trzeba jeszcze zjeść wisienkę – czyli zjechać :) Trudność Centralnego Żlebu Salatyna to S3 (wg. S. Klauco), max 35st. Dla wprawionego w bojach, zjazd głównym żlebem nie będzie należał do specjalnie wymagających. W moim przypadku można mówić o ogromnym dreszczyku emocji, przed pierwszym razem. Porównywać to chyba mogę jedynie z rozpoczęciem wspinaczki jedną z upatrzonych wcześniej, wymarzonych granitowych dróg…
Wpinam narty – ze szczytu Salatyna na przełączkę łatwo, sama przyjemność. Potem, stojąc nad żlebem i patrząc w dół, myślę sobie: „Kurwa! jak tu stromo, ja mam tu zjechać?! Pojebało mnie chyba!” Tak jak to bywa z większością rzeczy… najtrudniej się przełamać, najtrudniej wejść w pierwszy skręt. Potem wystarczy dać się ponieść, skręt w skręt. Oczywiście trochę zajmuje mi przełamanie się, oczywiście zaliczam jakąś glebę, dziwne by nie. Ale jest Z – A – J – E – B – I – Ś – C – I – E! Stopień rozjechania żlebu nie ułatwia zjazdu. Staram się trzymać prawej strony, blisko zboczy Małego Salatyna, gdzie najmniej rozjechane. Na dole, u stóp żlebu czeka już na mnie reszta, każdy znalazł wariant zjazdu odpowiedni dla siebie i swoich umiejętności. Dochodzę chwila do siebie, parę łyków wody i… zgodnie stwierdzamy jeszcze raz w górę.
Tym razem wychodzimy tylko na wysokość 2/3 żlebu, by odbić w stronę Małego Salatyna i tam, delikatnie trawersem próbować przebić się w nierozjeżdżone partie jego zboczy. Z początku jesteśmy zmuszeni odrobinę się zsunąć. Potem jest już kapitalnie – zjazd, skręty jeszcze przyjemniejsze niż za pierwszym razem. Z wypłaszczenia w połowie naszego zjazdu, mamy dobry wgląd w poczynania chłopaków, którzy podeszli na sam szczyt Małego Salatyna i tam poszukali własnej linii zjazdu. Zarówno za pierwszy jak i drugi zjazd szacuneczek! ;)
Po kilku zdjęciach kontynuujmy zjazd do podstawy żlebu, a następnie trzymając się prawej strony, zboczami Zadniego Salatyna. Czekając na chłopaków pstrykam jeszcze parę fot dokumentacyjnych i potem już sruuuu! Różnymi wariantami suniemy do górnej stacji wyciągu.
Ze stacji pozostaje nam już tylko zjazd przygotowaną trasą, a na dole kufel upragnionego, wyśmienicie smakującego čapovanégo piva :)
Zima z wolna dobiegła końca, prawdopodobnie był to ostatni jej akord w moim wykonaniu. Pozostaje przestać narzekać na fakt, że nie zaczęło się ładnych kilka lat wcześniej, tylko spiąć poślady i sprawić by przyszły sezon był jeszcze lepszy! A przecież ten, mimo takiej a nie innej zimy, jak na SKI-debiutanta wcale nie był taki zły ;)
(fot. Szymon)
W ramach uzupełnienia informacji Mapa Roháče – Spálená dolina:
źródło: holidayinfo.sk
Słowacki TANAP odpowiednik polskiego TPN-u w okresie zimowym, zamyka wszystkie szlaki powyżej schronisk, co jest kłopotliwe dla skiturowców jak i Freeriderów, ze względu na ograniczone możliwości legalnych zjazdów i podejść. Jednak są pewne odstępstwa od tej reguły, są to “zony skialp” czyli strefy skialpinistyczne gdzie w zimie jest dopuszczone narciarstwo pozatrasowe. Jedną z takich stref jest Dolina Spalona i Salatinska. W rejonie tych dwóch dolin mamy całe mnóstwo ciekawych opcji skiturowych jak i freeridowych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, strome zjazdy żlebami czy szerokie pola śnieżne, wszystko to tu jest.
Więcej informacji na powder.pl
Więcej zdjęć w galerii: Salatyn
Ekstra! Fajnie, że ze skiturami zawitałeś w Tatry. To moje marzenie na przyszły sezon, a zjazd S3 w moim wykonaniu to chyba w następnym człowieczym wcieleniu. Gratuluję! Coś czuję, że w kolejnym sezonie skiturowo rozkręcisz się na maksa :)
Szacunek! :). Po beskidzkich wojażach dość duży przeskok… Fajnie, że wypad się udał i szkoda, że zima się kończy. Oby przyszła, pod względem warunków śniegowych, była lepsza.
@Skadi
Szczerze? Wyszło spontanicznie, nie spodziewałem się raczej, że jakiś tatrzański skitur nastąpi tego roku. Zjechać to jedno, ale zjechać ładnie to drugie, trzeba jeszcze sporo potrenować ;) No i trzeba się doposażyć do końca oczywiście :)
@Jarek
Zjazd z Pilska na słowacką stronę też nie był łatwy, dodatkowo było dość wąsko. W centralnym żlebie jest jednak całkiem szeroko. Natomiast faktycznie Beskidy a Tatry to jednak inna bajka i na pewno na coś trudnego i niebezpiecznego bym się nie zdecydował. Grunt by kolejna zima rozpieściła i metry, metry, metry :)