Być nie mieć – czyli rudawskie eksploracje

Wszystko wyszło spontanicznie. We wtorek dowiaduję się o trzech akustycznych koncertach Anathemy w Polsce. Dzielę się tą informacją z Nucteą i zaczynamy kombinować. Jakimś cudem udaje się Jej zdobyć dwie miejscówki na czwartkowy, poznański występ w klubie BLUE NOTE. Potem temat rozkręca się już bardzo szybko. Prognozy na weekend idealne, więc może udałoby się ugryźć coś interesującego i nieszablonowego. Gdy z ust Nuctei pada hasło – Rudawy – podłapuję temat od razu.

Podróż do Poznania via PKP upływa mi pod znakiem lektury – świeżo zakupionego – przewodnika po Rudawach autorstwa Michała Kajcy, wyławiania perełek do załojenia przez najbliższe dni oraz… nauki tekstów Anathemy na koncert :D
Wrażeń z samego koncertu opisać się nie da, trzeba po prostu być. Nie da się przejść obojętnie obok tych dźwięków i słów. Na szczęście na grudzień planowana jest nowa płyta, więc wiosną chłopaki zapewne wrócą na koncerty w Polsce, tym razem w pełnym składzie.

Nazajutrz, nieśpiesznie wyruszamy na południe. Ustalamy, że eksplorację zaczniemy – z uwagi na niezbyt wielką ilość czasu oraz bliską odległość parkingu – od Kruczych Skał w Karpaczu. Naszą uwagę przykuwa Ściana Główna i ją obieramy sobie za cel działań.

Na początek w jej lewej części znajdujemy sobie łatwą propozycję, z nieco przewrotną nazwą ;) Tylko dla orłów (III). Potem pada Filar (IV), biegnący przez dwie przewieszki. Niespotykany wcześniej przeze mnie charakter drogi w tej wycenie – zdecydowanie warto spróbować!

Przenosimy się na prawą połać Ściany Głównej i drogę Żwirek i Muchomorek (V). Tu mamy do czynienia z pierwszym podczas tego wyjazdu – łatwym, ale już ciekawym – rajbungiem. Z topu, możemy zaobserwować malowniczy widok na chmury przewalające się na Śnieżką i Głównym Grzbietem Karkonoszy.

Następna na naszym rozkładzie i zarazem mój prior tego dnia to linia Misja Martyna (VI). Odciągi, krawądki, ciekawe i ładne ruchy – sama droga równie atrakcyjna co jej nazwa ;)

Bardzo szybko się ściemnia, na koniec dnia wskakuję jeszcze na sąsiednią Diretissime (VI). Wydaje się nieco trudniejsza mimo tej samej wyceny co poprzedniczka, ale jednakowoż piękna. Zjeżdżam już w szarzyźnie. Zawijamy bety i obieramy kierunek na Trzcińsko przez Karpniki, gdzie w miejscowym spożywczaku „ABC” zachodzimy na małe zakupy. Jeśli ktoś nie pamięta sklepowych klimatów PRL-u, z półkami świecącymi pustkami, to niewątpliwie tutaj będzie miał sposobność wskrzesić te wspomnienia. W Karpnikach wstępujemy po drodze do domowej knajpki Karioka na pyszną obiado-kolacje. Serwujemy sobie schaboszczaka i filet z kurczaka w zestawach, a do nich pyszne ciemne Walońskie, jak się okazuje później, podkradamy ostatnie dwie sztuki ekipie „niezdecydowanych”. No cóż zdecydowanym i stanowczym trza być! :D Po tejże obłędnej smakowo konsumpcji zajeżdżamy na dobrze nam już znany 9up camp. Wieczór upływa nam przy rozbiciu domku, prysznicu i wreszcie pysznym piwku nad lekturą przewodnika i ustalaniu konkretnych celów na jutrzejszy dzień. Po zawinięciu „na chatę” okazuje się, że… w tak krzywo postawionym namiocie okazji do spędzenia nocy jeszcze nie mieliśmy – masakra! Postanawiamy mimo to przenocować bez przeprowadzki. Dziwię się, że nie wylądowałem w ciągu nocy przed namiotem, robiąc dodatkowe wyjście. Poranek zaczynamy od śniadania i przeniesienia namiotu na nieco mniej nachylone zbocze campingowe ;)

Nasz pierwszy Rudawski wspin rozpoczynamy od malowniczej grupy skalnej, położonej w szczytowych partiach Lwiej Góry – rejonu Starościńskich Skał. Wybieramy wariant dojścia z Przełęczy Karpnickiej na której to parkujemy samochód. Wysokość najwyższej w rejonie, Starościńskiej Skały przekracza 30 metrów, więc należy pamiętać o węźle na końcu liny(!). Warto również dodać, że 60-metrowa lina, przy opuszczaniu partnera wystarczy tylko w przypadku wykazania się szczyptą pomysłowości ;) Każda z dróg na tej potężnej skale wyróżnia się długimi odcinkami rajbungowymi (pokonywanymi wyłącznie na tarcie i równowagę) – i właśnie to nas tutaj przyciągnęło.
Zaczynamy od najłatwiejszej propozycji, skrajnie z lewej, Trójkąt (V). Mimo nie najwyższej wyceny, już na starcie mamy do czynienia z kilkoma czujniejszymi ruchami, zwłaszcza przy wysoko umieszczonym pierwszym ringu/spicie. Nuctea idzie jako pierwsza.

Ze szczytu słyszę wołanie, że jest pięknie i czy nie chce do Niej dołączyć. Trzy sekundy zastanowienia i ruszam na drugiego, górna asekuracja, ale co mi tam skoro jest pięknie ;)

Nie przesadzała :P, jest faktycznie ładnie, zasiadamy więc na kilka chwil i delektujemy się.

Po puszce szczytowej został niestety tylko wystający ze skały drut. Jako, że przed nami jeszcze sporo ładnych rzeczy do zrobienia wokoło – pora zjeżdżać.

Podczas zjazdu obserwuję moją partnerkę… ucinającą sobie pogawędkę z pewnym jegomościem, ów – jak się okazuje – drwal z Mazur, pracujący przy wycince i zwózce drzewa, co to „nigdy wcześniej skał nie widział”, zasypuje Nucteę tysiącem pytań, sam przy okazji, opowiadając historię swojego życia. Po tej, trwającej kilka minut pogawędce każdy wraca do swoich zajęć :D Przesuwamy się nieco na prawo w topo Starościńskiej Skały i decydujemy się na linię o „wszystkozdradzającej” nazwie – W Krainie Oblaków Nici Bracie z Przypaku (VI) :D Tym razem ja idę pierwszy. Po startowym nietrudnym fragmencie drogi, na przeszkodzie staje wymagający i najdłuższy jak do tej pory w mojej przygodzie ze wspinaniem – rajbung. Połóg staje dęba, chwyty, stopnie znikają – czas zaufać gumie i napierać :D

Góra znów odrobinę łatwiejsza, rajbung nie ustaje, ale połóg nieco bardziej się kładzie. Przepiękna droga w urokliwym miejscu! Zostajemy na Starościńskiej, ale przeskakujemy nieco na prawo, kolej na – Granit The Best, Tarcie And Rest (VI). Tym razem zamiana, Nuctea jako pierwsza. Charakterystycznie już dla tego miejsca pierwszy ring mega wysoko.

Moja partnerka sprawnie (choć spiera się ze mną, że jest inaczej :P) pokonuje drogę. Kolej na mnie, nie ukrywam, że powoli zostaję wielkim fanem rajbungów! (objawia się to zwłaszcza po sforsowaniu danego problemu) :D

Przez cały czas naszej działalności w rejonie Starościńskiej Skały jesteśmy sami, obok/pod przechodzi tylko paru turystów, no i oczywiście mazurski drwal ;) Ten nieograniczony spokój tylko dodaje uroku wspinaniu w tym miejscu. My udajemy się teraz gdzie indziej, a konkretnie w poszukiwaniu pewnej tajemniczej i pobudzającej wyobraźnię turni znajdującej się w rejonie Piekliska.

Turnia o której mowa, zdobyta po raz pierwszy dopiero w 1989 roku przez Marka Freusa, pierwotnie nosiła nazwę Penis ;). Nie kto inny jak sam Małolat nadał jej to określenie. Niestety z różnych powodów nie przetrwała próby czasu i dziś już grzeczne zwie się Enisem. Wybieramy drogę o wiele mówiącej nazwię: Szczytowanie twe zadanie (VI) :D Linia o wymagającej psychicznie asekuracji (2x zardzewiały spit, 1x hak, 1x RZ), oczywiście pierwszy spit – jakżeby inaczej – wysoko. Dla poprawy psychy, można coś dołożyć, tak też robię. Wspinaczka na ten strzelisty obelisk należy do jednych z piękniejszych doznań jakie były mi dane w mej dotychczasowej przygodzie ze wspinaniem. Być w Rudawach i nie szczytować na Enisie to grzech! :D Chwilę później szczytuje moja partnerka, no bo przecież o kobietę trzeba dbać :D

Po tych emocjach, wracamy tą samą drogą przez Czartówkę, grupę niewielkich skał pomiędzy Lwią i Świnią Górę. Najbardziej efektowne z nich: Mur i Mostek.

Niestety wzrok przykuwa również dramatycznie zniszczony las Rudawski :(

Przechodząc pod szczytem Lwiej Góry (718 m. n.p.m.), dawniej zwanej Skałą Marii Anny, spostrzegawcze oko dostrzeże pozostałość po napisie (niem. Mariannenfels).

Napis ów znajdował się nad figurą lwa siedzącego na półce skalnej. Gdzież w takim razie lew polazł? Znudziło mu się na półce, aktualnie uwalił się przy zaporze nad Jeziorem Złotnickim. Może kiedyś wróci na swoje miejsce…

My wchodzimy sobie na Widokową, w celach jakżeby inaczej – widokowch :D Roztacza się stąd piękny widok na pobliskie sokolikowe cycki Lolobrygidy :D czyli ten bardziej popularny wspinaczkowo fragment Rudaw Janowickich, no i … jesień :)

Naszą ostatnią, wspinaczkową przystanią tego dnia jest Dziób (Krzywa). W promieniach zachodzącego słońca, rozprawiamy się kolejno: Nuctea z Słoneczną (IV) oraz Słonecznym Filarem (IV).

Ja z kolei z Lewą Słoneczną Ścianką (V). Zatrzymuje mnie natomiast niestety, wyjście z okapu do drugiej wpinki na Filarze Wombatów (VI), jakieś takie zbyt mocne jak na VI :/ Wrócę tu podczas następnej wizyty bo linia prezentuje się wybornie. Dzień ma się ku końcowi więc powoli zbieramy się.

Już w zapadającym zmroku, dobijamy na Przełęcz Karpnicką do samochodu, gdzie mimo późnej pory i memu zaskoczeniu zostajemy skasowani na 7zł, jako że to nie fortuna, niech mają ;) Na kolację tym razem jedziemy do Janowic i odwiedzanej przez nas już – podczas sokolikowych wizyt – MamaRosy. Tym razem serwujemy sobie pyszne bitki wieprzowe, do tego oczywiście zamawiam sobie półciemne piwko, a dla mojej kierowniczki Cole, ta knajpka ma swój urok! Wieczór na campie mija nam na rozmowach przy rozgwieżdżonym niebie, przeglądaniu topo, piwie i śmierdzącym serze ;)

Niedzielny poranek zaczynamy całkiem zwyczajnie śniadaniem niezwyczajnym, bo wzbogaconym o likierowe jajka :D Zgodnie z powziętą wieczorem decyzją, kierujemy swe kroki w rejon Pieca i Mostu położonym w centralnej części Doliny Janówki. Samochód zostaje na parkingu w Janowicach a my uderzamy żółtym szlakiem, na którym zostajemy z kretesem obszczekani przez wszystkie okoliczne burki. Po drodze mijamy grupę Krowiarek, gdzie znajduje się najtrudniejsza droga całego rejonu – Kant Krowiarek (~VI.6) – na razie tylko przewędkowana, wciąż czekająca na pierwsze przejście, może następnym razem :D My idziemy dalej, zaczynamy od grupy skalnej Ścianki, a konkretnie Zaścianka i Depozytu (V), linii o oryginalnym i ciekawym charakterze. Następnie Druga Ścianka i Kant Dobity (V+), trudny i siłowy start, potem już tylko się płynie – piękna linia!

W dalszej kolejności przemieszczamy się tuż obok na Trzecią Ściankę i na drogę Gay Over (VI-). Fajny techniczny wspin i ciągowe trudności, niestety błądzę na górnym odcinku ładując się w trudniejszy wariant i palę próbę. Odnajduję właściwą linię i już czysto (choć trudności trzymają) do końca. No cóż – zostanie do powtórki na zaś.

Przenosimy się na punkt widokowy skały Piec, gdzie zalegamy, robimy popas i chłoniemy ostatnie tchnienia pięknej jesieni.

Czas ucieka, a że chcemy jeszcze coś podziałać trza zbierać tyłki. Azymut – Skalny Most. Najpierw wybieramy Ostrze Filara Północnego (V).

Następnie jeden z głównych celów Rudawskich tego wyjazdu – wstawiam się drogę autorstwa Piotra Jaśkiewicza Bumerang (VI+). Fragmentami delikatnie przewieszona, przez krawądki, potężny odciąg pokonywany dilfrem, – zachwycające, estetyczne i wymagające wspinanie, jest walka, jest sukces – piękna linia, polecam każdemu! :)

Na koniec przenosimy się na Piec, jedyne miejsce w rejonie gdzie można wspinać się nawet podczas deszczu pod wielkim okapem. Tu udaję mi się jeszcze zrobić Płytkę Prezesa (VI+), krótką ale estetyczną drogę po krawądkach.

Na tym kończymy naszą pierwszą, eksploracyjną wizytę w Rudawach Janowickich. Wyjazd być może sportowo mizerny, rekreacyjny, no ale zgodnie z mottem linia nie cyfra, ile przy tym frajdy ;) Miejsce magiczne, urzekające pod każdym względem. Wrócimy tu na pewno, również (a może przede wszystkim) na TRADowe wspinanie.

Zakończę motywem przewodnim rudawskich podejść i zejść ;)

Więcej zdjęć —> https://www.flickr.com/photos/121157403@N04/sets/72157650821449256

Comments

  1. Artur Szymanowski

    Bardzo fajna relacja, podoba mi się :-)

    Mam pytanie, bo nie rozumiem jednego określenia (nie znam tych specyficznych określeń wszystkich), a mianowicie co to jest RZ w tym?
    ” (2x zardzewiały spit, 1x hak, 1x RZ)”

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *