Opóźniony start sezonu

Jakiś czas temu, po pierwszej w tym roku turze tatrzańskiej pisałem „Nareszcie! „ Zatem teraz chyba powinienem zacząć od – W KOŃCU!.
Najpierw poważny uraz uniemożliwiający wspinanie, potem z kolei, mimo planów, parę weekendów z rzędu kiepska, typowo lipcowa, tatrzańska pogoda. Aż wreszcie po bacznych obserwacjach prognoz i kamerek, wraz z Nucteą, świeżo upieczoną absolwentką kursu skałkowego ;) uderzamy w Tatry w celu załojenia czegoś fajnego, a co najlepsze na początek? Oczywiście Hala Gąsienicowa.

Samochodzik ląduje pod krokwią na 3 dni, a my objuczeni tobołami „mkniemy” przez Boczań na halę. Klepiemy w Muro miejsce z porannej puli i zrzucamy bety. Krótki odpoczynek, przepak, wpis w książce i przed 11 ruszamy przez Gąsienicowe Pojezierze w kierunku Kościelców. Cel na dzisiaj to kombinacja dwóch dróg – Załupa H (III) na Zadnim Kościelcu i Droga Gnojka (III) na zachodniej ścianie Kościelca. To jedne z łatwiejszych propozycji kursowych na hali, na rozpoczęcie przygody Nuctei z Tatrami Wysokimi oraz na mój powrót po kontuzji idealne. Docieramy na Karb, odbijamy ścieżką w prawo, wkładamy kaski i idziemy pod pierwszą drogę.

Podwójny zespół, który wyszedł godzinę przed nami z podobnymi zamiarami, trochę się guzdrze, więc zalegamy wygodnie w bezpiecznym miejscu i trochę się rozglądamy po okolicy. Przed nami Wschodnia Grań Świnicy,

za nami Zachodnia Kościelca i pobudzające wyobraźnię Okapy Jungera.

W końcu, gdy chłopaki przed nami kończą drogę, szpeimy się i wbijamy w drogę, Nuctea na prowadzeniu. Pierwszy wyciąg prowadzi na lewo, prawym ograniczeniem załupy.

Ciężko o założenie jakiegoś przelotu, kończy się na osadzeniu jednego frienda na około 20 metrach łatwego jednak terenu, Nuctea zakłada stan na spicie i koluchu i ściąga mnie do siebie.

Drugi wyciąg prowadzi nieco w prawo od zacięcia, płytką nyżą z dobrymi stopniami, na wyposażeniu kilka stałych punktów. Raz dwa i moja partnerka zakłada stanowisko. Trzeci dłuższy (45 metrów), trójkowy wyciąg prowadzi ładną płytą. Gdyby było sucho stopy na tarcie pracowałyby znakomicie, my mamy warunki nieco wilgotne, ale nie ma źle jak widać.

Zakładanie stanu, wybieranie liny (Nuctea), likwidowanie przelotów (ja) i po niedługim czasie jestem już przy partnerce na stanowisku.

Ostatni wyciąg to już łatwy, ale pod sam koniec niezwykle kruchy teren, z stertą luźnych kamieni. Żebym się nie nudził na stanie, Nuctea podczas wybierania z ciała liny zrzuca na mnie dwa pokaźne kamole, z niepokojem obserwuje jak oba najpierw omijają nasze sznurki, a następnie mnie z lewej strony, uff.

Zwijamy cały ten ambaras i łatwym już terenem, ale cały czas czujnie przechodzimy przez piarżysko pod zachodnią Kościelca i drugi z naszych celów dzisiejszych – Drogę Gnojka. Jak się okazuje panowie przed nami szybkością działania nie grzeszą, więc po raz kolejny „zalegamy”, jemy, pijemy. W końcu możemy ruszać, pod drogę prowadzi – jak piszą – eksponowany gzyms, czy eksponowany, hmm dyskusyjna i jednak subiektywna sprawa. Na końcu gzymsu, pod płytami zakładamy stan z dwóch haków. Zgodnie z umową startuje Nuctea, dokłada kilka przelotów do tych stałych i przez trzy trójkowe płyty oraz żeberko wychodzi trochę ponad stan, który dostrzega pod sobą. Musi się nieco obniżyć, ostrożnie schodzi w dół do stanowiska, podczas gdy ja wybieram Jej niepotrzebny luz na linie. Dociera do stanu (łańcuch zjazdowy) i ściąga mnie do siebie.

Na stanie spotkanie z chłopakami, którzy szli przed nami, dwójka z nich zjeżdża Gnojkiem i idą jeszcze na Grań Kościelców. My z kolei zamieniamy się, kolejne dwa wyciągi prowadzę tym razem ja. Najpierw pokonuję dwójkową płytę by następnie przewinąć się na jedynkowe żebro, którym pociskam do góry, potem pokonuję ściankę rozglądam się za kominkiem i… ku mojemu małemu zdziwieniu wychodzę pod końcowym blokiem do założenia stanowiska, gdzie chłopaki idący przed nami zabierają się za mielenie i parzenie kawy :D Jakoś mi umknął ostatni wyciąg ;) Ściągam do siebie Nucteę, zrzucamy wdzianka, pakujemy szpej i już bez trudności idziemy na szczyt Kościelca. To pierwszy szczyt w Tatrach Wysokich Nuctei – myślę, że styl przejścia całkiem efektowny ;) Wokół mrok, my łapiemy ulotne chwile

i schodzimy szlakiem, najpierw na Karb, a potem tą samą drogą do Muro. Tam spotykamy znajomych, Migotkę i Tomka. Wieczór upływa przy piwku, jajku sadzonym :D i kupie śmiechu.

Sobotni, wczesny poranek niszczy nasze plany z poprzedniego wieczora. Wszechobecne chmury i mgła, najpierw mży by padać coraz mocniej. Kilka zespołów, które zdążyły wyjść szybko wraca. Siedzimy, myślimy, morale mocno podupadają. Ze wspinu chyba dziś nici. Koło 10 przestaje padać na tyle, że proponuję „spacer” na Krzyżne, a potem się zobaczy. Idziemy w czwórkę. Widoki nie powalają, wszędzie chmury i wilgoć, dopiero pod samym Krzyżnem „łapię” jakieś niewielkie okno pogodowe.

Na Krzyżnem piękna… mgła, więc zajmuję się trawką :D

Jako że za żadne skarby świata nie dam się namówić na zejście z powrotem tą samą, przeklętą drogą, idziemy kawałkiem Orlej Perci do Skrajnego Granatu by następnie zejść żółtym do Czarnego Stawu.

Na Skrajnym jakżeby inaczej… mgła, na chwilę siadamy by coś zjeść, pojawia się małe okienko na Czarny Staw.

Złazimy, przy stawie skubaniec mi pozuje!

Już tuż przed samym Murowańcem, polski Matterhorn przypomina o sobie.

Wieczorem powtórka z rozrywki, piwerko, śmiechy, chichy, opowieści o „brzęczących gównach” :P, no i plany, plany, plany, bo jutro przecież ma być lampa. Mig z Tomkiem idą na Zadniego Kościelca, my z kolei pod Zamarłą Turnię. Budzimy się rano z lekkim niepokojem, bo w nocy „coś kapało”, na szczęście jest pięknie, ciśniemy!

Podczas podejścia na Kozią Przełęcz, niebo się „psuje”, na okoliczne szczyty siadają chmury, ale nieporuszeni tym faktem idziemy dalej. Po przekroczeniu przełęczy, Nuctea spoglądając na prawą część południowej ściany Zamarłej pyta mnie – to tutaj?, gdy odpowiadam – tak, tutaj, słyszę w odpowiedzi – troszku przerażająco…, po czym zauważam, ten znajomy mi diabelski błysk w oku. To Jej pierwsze spotkanie z legendarną ścianą. My idziemy pod jej lewą część, poniżej dokładnie widać przebieg naszej drogi – Lewych Wrześniaków.

Musimy poczekać trochę, gdyż chwilę przed nami pod drogą wstawił się inny trójkowy zespół. Popełniamy też „wielbłąda”, wpuszczając jeszcze jeden inny przed siebie twierdzący, że przebiegną się po drodze. Może to efekt zmarznięcia, niskiej samooceny i morale, w każdym razie, pożałujemy tego, grzebią się jak muchy w smole. W końcu szpeimy się i wbijamy w drogę – start w Lewych Wrześniaków.

Nuctea prowadzi pierwszy trójkowy wyciąg, biegnie on środkową częścią zacięcia pod przewieszkę gdzie znajduje się stanowisko. Idzie sprawnie, szybko ściąga mnie do siebie i… zalegamy – dosłownie.

Zespół przed nami utknął, tkwimy na stanie trochę czasu, okazja po ogarniać trochę wokół, zespoły na Klasycznej i Aligatorze.

Jest pięknie, więc *urwy się nie sypią.

W końcu możemy ruszać, wyjście przez przewieszkę, na drugim wyciągu.

Po pokonaniu przewieszki, kilkanaście metrów do góry i następnie dalej czwórkowymi wymagającymi płytami, Nuctea idzie nieco za bardzo w prawo i przetrawersowanie gładką wyżej płytą do stanowiska staje się niemożliwe, idzie więc wyżej, wołam Jej – 25metrów, tracimy kontakt wzrokowy, wołam – 9metrów, idzie wyżej, nie słyszymy już siebie nawzajem, gdy już zostało mi niewiele liny pod przyrządem, martwiąc się, pytam chłopaków z Aligatora, czy nie widzą co tam u mojej partnerki słychać, słyszę uspokajająco – jest na stanie i ma auto. Krzysiek możesz iść – słyszę następnie przez chłopaków. Likwiduję stanowisko i idę. Docieram do stanowiska na górnym trawersie. No tak, moja partnerka za wszelką cenę chciała poprowadzić jak najwięcej drogi :D i połączyła dwa wyciągi w jeden na całą długość liny.

Zamieniamy się na ostatni wyciąg, przejmuje szpej i przekazuję w zamian plecak ;) Wybieramy wariant na lewo, prowadzący ładnym kominkiem za V. Idę.

Nim aż do samej góry, na ostrze grani. Bardzo przyjemne i miejscami całkiem wymagające wspinanie, w całkowitej ekspozycji – to lubię! Po drodze kilka stałych punktów :) Dochodzę do stanu i ściągam moją partnerkę do siebie.

No a z góry fantastyczne widoki.

Zjeżdżamy do szlaku, rozbieramy się ze szpeju, pakujemy w plecaki i powrót na halę. Niepokoi latające tam i z powrotem śmigło, jak się potem okazuje powodem śmiertelny wypadek na Zawracie.

Znad Czarnego Stawu jeszcze obracamy się za siebie, to była piękna niedziela i genialny weekend, dziękuje partnerko ;)

Kilka praktycznych info:

Czasy jak widać nie kursowe, jest w tym potencjał :D

Sprzęt: lina 2x60m, friendy (rozmiary 0,3-2), kilka taśm, ekspresów różnej długości ( w tym górskie), luźne karabinki, zestaw kości (5-11), zestawik tricamów (0.5-1.5).

Więcej zdjęć -> Na Hali

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *