Viva Italia! Part 6 – z Portovenere do Val Gardeny
Mając wciąż przed oczyma ostatni, porywający wieczór w Manaroli, z samego rana zwijamy z się z campingu Pian di Picche w Levanto i ruszamy w dalszą drogę. Szósty rozdział naszej opowieści #summertrip #vivaitalia! 2016 zawiedzie nas - i Was razem z nami - z Ligurii aż na północ Włoch na Passo Gardena w Dolomitach. Zanim jednak wylądujemy w Krainie Ladynów, czeka nas jeszcze trochę wrażeń nad Morzem Liguryjskim.
PORTOVENERE
Kolejny dzień naszej włoskiej podróży zaczynamy od Portovenere. Ta niewielka wioska rybacka położona jest na samym końcu półwyspu, będącego przedłużeniem Cinque Terre, pomiędzy skalistą Rivierą di Levante a Golfo dei Poeti (Zatoką Poetów). By dostać się do Portovenere, musimy najpierw dostać się do La Spezii, autostradą A12 bądź Aurelią, a następnie zjechać w wąską i krętą drogę SP530 w kierunku miasteczka. Możemy się tu dostać również łodzią lub pieszo, niestety miasteczko nie posiada połączenia kolejowego.
Jak łatwo się domyśleć nazwa Portovenere pochodzi od łacińskiego "Portus Veneris", oznaczającego Port Wenus. W czasach starożytnych, na skraju półwyspu, znajdowała się świątynia Wenus (Venere Ericina). Według jednej z legend, to ponoć właśnie tu z fal narodziła się Wenus. Dziś na ruinach świątyni Venus stoi Chiesa di San Pietro (Kościół św. Piotra). Tyle tytułem wstępu.
Postanawiamy zostawić samochód nieco wcześniej, przed samym miasteczkiem. Stąd - spacerkiem - biegnącym chodnikiem nad samym morzem, w kilkanaście minut docieramy do Portovenere. Przed nami roztacza się wspaniały widok na zatokę Golfo di La Spezia oraz jej mniejszą odnogę - zatokę Baia di Portovenere, położoną między lądem a wyspą Isola Palmaria.
Na miejscu jesteśmy dość wcześnie rano, w chwili spokoju (jeszcze) oraz przyjemnym chłodzie, i tę porę zdecydowanie polecamy. Centralnym punktem Portovenere jest plac przy nadmorskiej marinie Piazza della Marina, z pięknymi - pełnymi pastelowych barw - fasadami kamieniczek i z nie mniej uroczymi drewnianymi, zielonymi okiennicami, tak charakterystycznymi dla południowych części Europy.
Nad placem i całym miasteczkiem góruje, osadzony na skale wzgórza, Castello Doria (Zamek Diora) - arcydzieło genueńskiej architektury militarnej. Zamek, będący jednocześnie twierdzą obronną, został zbudowany w połowie XII wieku. Odbudowywany w XVI i XVII wieku i tym czasom zawdzięcza swój dzisiejszy wygląd. W przeszłości należał do rodu Diora, jednej z najbardziej znaczących rodzin w całej Republice Genui. Poniżej zamku znajduje się romański kościół San Lorenzo z charakterystycznymi biało-czarnymi pasami.
Spacerując wzdłuż nabrzeża Portovenere, towarzyszy nam cały czas wspaniały widok na lazurowe morze oraz, co chyba najbardziej zaskakuje, na majaczące w oddali Alpy, a dokładniej Alpy Apuańskie, które mimo swej nazwy nie są częścią Alp, a Apeninów.
Prawdziwym symbolem antycznego miasteczka jest, znajdujący się na placu Lazzaro Spallanzani, Chiesa di San Pietro (Kościół św. Piotra) z XII wieku. Po jego prawej stronie można obejrzeć fundamenty poprzedniej konstrukcji, która się tam znajdowała. Przed kościołem znajdują się trzy tarasy, będące doskonałymi punktami widokowym.
Widok z tarasów kościoła zachwyca. W jedną stronę rozpościera się przed nami zatoka Golfo di La Spezia, w najbliższym otoczeniu wyrasta wyspa Palmaria, którą od lądu oddziela tylko wąska cieśnina. Przechodząc przez niskie przejście w kierunku północnym schodzimy do małej skalnej zatoczki, z której mamy wspaniałe widoki na, ciągnące się do Cinque Terre, potężne klify - w tym - ich fragment, interesujący nas wspinaczkowo. O tym jednak za chwilę ;) Na końcu zatoczki znajduje się Grotta dell'Arpaia, zwana również, na cześć poety Lorda Byrona, jego imieniem - Byron's Grotto. Malownicza grota, a właściwie cała skalna zatoka, utworzona ze srebrno-szarych skał, obmywanych turkusową wodą uznawana jest za prawdziwy skarb Portovenere. Zdecydowanie przychylamy się ku tej opinii :)
Główną ulicą Portovenere - Via Capellini, w cieniu starych, rybackich kamiennic, przy których sklepiki zachęcają do kupna regionalnych produktów, powoli wracamy do samochodu. Jest zachwycająco kameralnie. Na szczęście nie dotarła tu jeszcze masa turystów błądzących po uliczkach i oblegających nadmorskie kawiarnie i knajpy.
Nasz niezbyt długi spacer po Portovenere, to z pewnością zbyt krótki okres czasu, żeby dokładnie je poznać, ale zdecydowanie wystarczający, by zostać oczarowanym przez to przepiękne miasteczko. Pora jednak jechać dalej, wrzucamy w navi kierunek Muzzerone.
MUZZERONE
Z Portovenere jedziemy z powrotem w kierunku La Spezii. Na początku miejscowości Le Grazie (po około 4 km) skręcamy w lewo w Via Giulio Canedoli. Ostrymi serpentynami w górę, docieramy na niewielki parking, z którego w kilkanaście minut można pieszo dotrzeć do jedynego w tej okolicy schroniska - Rifugio Muzzerone. Schronisko dysponuje jedynie 12-toma miejscami, więc by liczyć na nocleg najlepiej zadzwonić wcześniej. My tego nie zrobiliśmy wobec czego, musieliśmy się obejść smakiem. Co więcej, na moje pytanie o możliwość rozbicia własnego namiotu przy rifugio, mimo kilku rozstawionych tam w pobliżu, spotkałem się ze zdecydowaną odmową gospodarza. Znacznie przyjaźniejsza okazała się gospodyni, która na odchodne szepnęła mi, że pomimo tego iż znajdujemy się na terenie Parku Narodowego (Cinque Terre), nikt nie będzie nam robił problemów, jeżeli rozbijemy się gdzieś po zmroku i zwiniemy z samego rana. Wracam więc szybko na parking do Nuctei i jedziemy dalej. Wąską, krętą i zniszczoną drogą, po kilku minutach docieramy w miejsce, stanowiące główny punkt wyjściowy w część sektorów.
Położone wysoko nad Portovenere, fantastyczne klify Muzzerone charakteryzują się srebrnymi filarami i potężnymi, białymi, wapiennymi ścianami, które wznoszą się wprost znad tafli błękitnego morza. Większość dróg posiada nowe punkty asekuracyjne i stanowiska zjazdowe (trwa akcja wymiany asekuracji), ale w niektórych sektorach możemy się spotkać jeszcze ze starszą asekuracją, taką jak spity samoróbki czy haki. Na części z dróg możemy również natrafić na skorodowane spity przez sól z nadmorskiego powietrza. Te drogi raczej odradzamy. Jeśli dodać do tego fakt, że teren jest dość skomplikowany topograficznie, a określenie "tłusta cyfra", pasuje tu jak ulał, to nie dziwi nas niezbyt wielka popularność tego rejonu. Dlaczego więc warto odwiedzić tę okolicę? Dlaczego zdecydowaliśmy się odwiedzić właśnie Muzzerone? Odpowiedź jest banalnie prosta - ponieważ trudno o piękniejsze miejsce do wspinania. Mamy tu klify opadające wprost w w błękitne Morze Liguryjskie, znaczną ekspozycję i spektakularny widok na całą zatokę w Portovenere. Dodatkowego smaczku dodaje eksploracyjny charakter wspinaczki, który jest dla nas bardzo istotny. Tyle rekomendacji powinno wystarczyć ;)
Po dłuższym rekonesansie w paru sektorach, zatrzymujemy się pod północną wystawą Pilastro del Forte. Pierwszą naszą drogą w Muzzerone (i jak się potem okazuje, jednocześnie ostatnią tego dnia) jest Borsik fù 6a (L1:4a, L2:6a), wyprowadzający nas na jeden z wierzchołków filara. Widoki stąd mamy więcej niż kapitalne!
Podczas popołudniowego rozeznania okolicy trafiliśmy na dużą półkę pod szczytem urwiska Meraviglie, jakby żywcem wyciętą w skale, obrywającą się kilkusetmetrową przepaścią. Dojście do półki wiedzie stromą skalistą ścieżką stoku porośniętego krzakami i jest częściowo ubezpieczoną liną.
Jak łatwo się domyśleć, właśnie na tej półce, postanawiamy spędzić wieczór, będący zarazem naszym ostatnim na Wybrzeżu Liguryjskim. Mimo, że tym razem nie mamy do dyspozycji ławeczki, to trudno wyobrazić sobie lepsze, na tę okazję miejsce. Wokół nas jedynie skaliste klify, szum morza i niebo pełne gwiazd. Kolejny już raz podczas tego wyjazdu, stwierdzamy, że takie wieczory nie zdarzają się często.
Byłbym zapomniał o Wielkim Wozie, który również towarzyszy naszemu wieczornemu wino-pólkowaniu, a tego zrobić po prostu nie mogę. I choć w sprzętu do takiej "zabawy" nie posiadamy, coś tam udaje nam się ustrzelić ;).
Po "czujnym" powrocie z magicznej, skalnej półki, zgodnie z radą otrzymaną w Rifugio Muzzerone, rozbijamy namiot - po zmroku i w miejscu niewidocznym z drogi. Przed położeniem się spać ciąg dalszy zabawy z nocnym foceniem ;)
Noc upływa nam dość niespokojnie, zwłaszcza Nuctei - ja standardowo śpię jak zabity, tym bardziej, że dzikiej, tropikalnej zwierzyny, której to napaści się spodziewam nocą, nie mam okazji bliżej poznać ;) Rano wstajemy dość wcześnie, by zwinąć namiot i spokojnie zjeść śniadanie w tych pięknych okolicznościach przyrody, nim ewentualne towarzystwo zjedzie się wspinać. Udaje się nam to doskonale zgrać czasowo :)
Drugi dzień wspinania na klifach Muzzerone jest znacznie bardziej owocny niż poprzedni. Zaczynamy od sektora Parete delle Meraviglie-Poveriera, do którego prowadzi ścieżka częściowo pokrywająca się z tą znaną nam już, prowadzącą do półki. Popełniamy tu kilka długich (blisko 30-to metrowych), ładnych dróg o niewygórowanych trudnościach: Sara 5b, Perseus 5b, Viola 5c. Parę kadrów z jednego ze stanowisk, mniej więcej takie okoliczności wokół. Można się zachwycić!
Przesuwamy się w stronę sektora Poveriera. W międzyczasie, pod ścianę, dociera jeszcze jeden zespół - takie tu tłumy. Na Poverierze wbijam w drogę La Stufa 5c. Wycena niby niewygórowana, ale też zdecydowanie zaniżona. Dół czujny, płytą po znikomych krawądkach głównie balansowy. Potem do mini-dachu po długich dynamicznych ruchach przez tufę - palce lizać! Na pięknej, mocno przewieszonej Le gout de neant 6b+ mnie już rozgina i kończy się zostawieniem mailona na spicie w trudnościach. Bywa i tak.
Nieźle nam również "mieli" mięśnie przedramion na głównej ścianie sektora Parete Centrale. Długie, wytrzymałościowe Pissi pissi bau bau 6a+ oraz Prima alla scala 6a dają nieźle w kość. Poniżej Parete Centrale w pełnej krasie z Pilastro del Forte.
Z uwagi na coraz intensywniej operujące słońce postanawiamy przenieść się ponownie pod, odwiedzony dzień wcześniej, północny sektor Pilastro del Forte. Tu wspinamy się trzema drogami, które z uwagi na urodę możemy śmiało polecić każdemu. Najpierw Mini crack 6a, 16-to metrowa(!) rysa wyprowadza nas do półki w połowie ściany, skąd ze stanowiska pośredniego wybieramy sobie z kilku propozycji dwie: Le placche salmastre 5c i Il lamento della civetta 5c - bez sowy nie można stąd wyjechać przecież ;) Trudno powiedzieć która z tych "muzzerońskich szóstek" jest ładniejsza - mamy tu do czynienia z ciekawą rysa, jest mini przewieszonko, kancik, są krawądki – wszystko czego dusza wspinacza zapragnie. Na szczycie filara robimy jeszcze kilka zdjęć. W kadrze ląduje m.in. wieża, znajdującego się nieopodal nas Fortu Muzzerone, wykorzystywanego przez armię włoską w celach ćwiczebnych - o którym chyba jeszcze nie wspominałem w relacji.
Wspinanie w Muzzerone było ostatnim akcentem naszego, trwającego przez 11 dni, niezwykłego spotkania z Ligurią. Jedenaście dni i niezliczone, niezapomniane chwile. Odwiedziliśmy i poznaliśmy kilkadziesiąt unikalnych, przepięknych miejsc, które opisaliśmy na blogu (cykl #summertrip #vivaitalia 2016 część 2, 3, 4, 5 i 6), ku naszej pamięci i przede wszystkim dla Was. Wszystkie miejsca naniosłem na poniższą mapę.